niedziela, 31 grudnia 2017

Poprawna Gra





Dobry wieczór/noc/poranek? 
Niniejszy shocik to dowód mojej porażki, pewien niespełniony plan, który mam nadzieję jeszcze spełnić. A wstawiam go, bo mi się cholernie udał, bez zbytniego przechwalania się. Lubię go i lubię moje dziewczynki i mam nadzieję, że i Wy moje dziewczynki polubicie.
________________________________________________


seria: Atramentowy Rumianek; 4. Dzielnica
para: Wanda x Justyna





Kobieta szła ulicą.
Nie. Zataczała się, lawirując między szczątkowym brukiem na złamanym, wykrzywionym w makabrze i zgrozie obcasie.
Srebrzysto-szare futro otulało jej krępą sylwetkę, zdradzało skryte pod nim czernie nocnej kreacji, pomiętej i splamionej czerwienią szminki. Zamglone, rozproszone blaski neonów prześlizgiwały się po nim, strosząc lisi włos, muskający z lubieżnością jej zarumienione policzki, naznaczone niejednym dotykiem, niejednym uderzeniem, tej jakże ognistej nocy. Przystanęła, poprawiając obolałą stopę w niewygodnym obuwiu, sięgając palcami prawej dłoni ku skrytej w kieszeniach płaszcza papierośnicy z głębokim, wysadzanym tanimi cyrkoniami szkarłatno-zielonym emblematem firmowym. Wsuwając papierosa między suche wargi uśmiechnęła się tępo, upojona chłodem zbliżającego się leniwie i niechętnie poranka.
Tak. Zdecydowanie kobieta kochała tę porę; mistyczne pogranicze, zacierające schizmę między grzechem a cnotą miłości.
Ruszając ponowie przyspieszyła, cierpki dym wypuszczając nosem i przez zaciśnięte zęby, czujące jeszcze smak mijającej nocy.
Przeważnie szybko zapominała o tym czego smakowała, szybko degradowała w podświadomości zbędne doznania zmysłowe, zastępując je jedynie smugami, nijak oddającymi dewastowanych chwil. Jednak było coś niezwykłego w najświeższych zatraconych godzinach, coś czego nie chciała w pełni wymazywać.
Zapach wolności? Smak zbliżającej się nieubłaganie wygranej? Delikatny ucisk zbierającej się w zakamarkach żył adrenaliny? A może nędzny majak rozpaczań przegranego, którego ostatni dech spocznie na jej piersi, odtrącony przez chłód od niej bijący.
Obietnica rozkoszy.
Zapowiedź narkotyku i cichy szept władającego nią uzależnienia, którego za nic nie chciała się pozbywać, maskować wstydem.

Przyspieszyła, prześlizgując się między bezdomną, żałosną masą, wijącą się u jej kostek w nadziei na jej wielkoduszność, na którą jednak nie było ich stać. Przyodziana w brud kreatura, wyciągała ku niej dłoń, czarną, grubiańską, na którą z obrzydzeniem opuściła przyozdobiony ciemną szminką niedopałek. Stworzenie syknęło, posyłając ku jej uszom rozkoszną wiązankę, wyplutą w drażniącym dialekcie północnych dzielnic Wszechmiasta.
Objęta swoistym immunitetem minęła rzędy uchylonych bram garażowych, ignorując pogardliwe spojrzenia i przedziwną kakofonię dźwięków ulatujących przez szczeliny tego innego, a jednak znajomego półświatka. W bladym blasku ostatniej latarnii Sektora, wyłoniła się na jednej z opustoszonych Alei, zalanych przydymioną poświatą barwnych szyldów barowych. Snując w ciszy pod nosem subtelną melodię niemieckojęzycznej kołysanki, ruszyła w chwiejnym marszu wzdłuż półpustych i pustych spelun w pogoni za skrawkiem krzesła. Niekoniecznie wygodnego, najważniejsze, by stojącego. Zmęczenie powoli, nieinwazyjnie opadało na jej barki, zmuszając do szybkiej, nieprzemyślanej decyzji.

Z rezygnacją szarpnęła za klamkę „Game over”, poruszona groteskowością ten nazwy i prostolinijną szczerością szyldu. Ot grubego, czerwonego napisu, pozbawionego finezji, czy kreatywności, niemalże wyjętego z przedpotopowych gier konsolowych, które kiedyś widziała, w którymś z zawszonych lombardów. Uśmiechając się półgębkiem wkroczyła do osnutego szkarłatną mgiełką lokalu, połamane buty pozostawiając przy progu.
Wnętrze było ciepłe, miękko oldschoolowe. Z kątach ustawiono wysokie fotele, ściany usłano starymi padami i klawiaturami, sumiennie zrestaurowanymi, otoczono kolekcją dysków CD.

- Smętne relikty - gwizdnęła, podchodząc do baru - I oprawa lokalu też w przestarzałym stylu.
- Uznam to jako komplement. Co podać?
Spojrzała na barmana, wysokiego mężczyznę na progu czterdziestki, śledzącego jej ruchy spod gęstych, ciemnych brwi.
- Szkarłatne martini, jedna czarna oliwka i kostka lodu - oparła się o blat, przechyloną głowę składając na nadgarstku - Oglądać człowieka za barem to większa rzadkość, niż wiszące tu nieodtwarzalne rupiecie.
- Szef wierzy w relacje międzyludzkie - brunet odparł beznamiętnie, zakręcając shaker - Androidy nie oddają barowego ducha.
- Być może... - uniosła brew, z lekką kpiną.
Na skraju blatu leżała tablica prasowa. Nie potrzebowała pobierać aktualnych numerów do systemu, by rozpoznawać ich antypostępową tematykę. By wyczuć bunt szyty nicią hipokryzji.
W pomieszczaniu było pusto, jedynie trzy fotele okupowały stworzenia ludzkie, wszystkie w stanie głębokiej chandry. Dwoje mężczyzn otoczonych siwym zarostem i pomiętą skórą kurtek, i kobieta w średnim wieku, pogrążona w lekturze, leniwie przesuwająca palcami po zwizualizowanym nad jej opuszkami pilocie. Schludnie ubrana w niewyszukaną dresową sukienkę, wygodną i spraną, w odcieniu brudnego betonu, wygodnie usadowiona w głębokim fotelu z półprzepuszczającymi, ciemnymi okularami VR w cienkich, stylowych oprawkach, z nogą założoną na nogę. Wyczuwając spojrzenie prostytutki poruszyła się i wiercąc bez gracji zmieniła ułożenie nóg. Jeden z wysokich, soczyście żółtych glanów o grubych sznurówkach uderzył o niski stolik.
- Proszę. Pani martini.
- Dziękuję - mruknęła ignorancko, odbierając od mężczyzny drinka, zakleszczając metalowe palce na cienkim szkle.
Ruszyła cichym krokiem ku osnutej mgłą postaci, czując na sobie spojrzenie starych motocyklistów, śledzące każdy jej ruch, każde drgnięcie skrytych pod futrem pośladków, piersi. Walczyła z poczuciem świądu pod skórą, z dyskomfortem, jakże znajomym jej, na który mimo lat doświadczenia nie potrafiła się znieczulić.
Z bliska kobieta zdawała się być jeszcze bardziej absurdalna, czym jedynie dobitniej wpasowywała się w swój strój. Przypominała modliszkę. Zgarbiona, nienaturalnie podkurczająca ramiona, o ostrym podbródku i małych ustach, bezmyślnie podgryzanych.
- Mogę się dosiąść? - chrząknęła, czystym, płaskim głosem.
Czytelniczka podniosła głowę, zsuwając z nosa okulary, przeciągając je na jasne włosy, do złudzenia przypominające suszący się len, zaczesany w dwie, krzywe kitki.
- Jak pani musi, to proszę - jej głos był niski, markotny, pozbawiony głębi, nie wspominając już o zalążkach sympatii. Był to raczej głos osoby niechętnej całemu światu, nienawidzącej swojego położenia w otaczających strukturach społecznych, w swoim własnym wyidealizowanym planie życiowym.
Uśmiechnęła się, odstawiając alkohol na stolik i zsuwając z ramion bogate futro, wieszając je na oparciu drugiego fotela. Czyste, chłodniejsze powietrze baru otuliło jej nagie ramiona, muskane czarnym koronkami długich, szerokich rękawów. Blondynka otaksowała ją ostrym spojrzeniem, pozbawionym uznania, czy ciekawości - dziwka średniej klasy, jakich na pęczki na Alejach, czy Ulicach.
- Może się przedstawię, Wanda - kurtyzana wyciągnęła prawą dłoń w wyuczonym, nieco staromodnym geście.
- Justyna - o dziwo rzeczona odpowiedziała uściskiem, silnym i pewnym, niezmiewniwszy grymasu na opalonym obliczu.
- Od razu przyjemniej, nieprawdaż?
Usiadła nie doświadczywszy odpowiedzi, jedynie ciszy - choć i ona stanowiła swego rodzaju odpowiedź. Justyna odwróciła wzrok, sięgnęła po stojący na blacie przed nią kubek herbaty; marcepanowej, sądząc po zapachu unoszącym się nad bursztynową cieczą.
- Nie wiedziałam, że podają tu herbatę. Może bym się skusiła - skłamała, popijając martini.
- Owszem, podają.
Prostytutka uciekła spojrzeniem, wpatrując się w barmana, czytającego prasę i okręcając rudy pukiel wokół stalowego palca, smakując słowa współtowarzyszki. Wypowiedziane z uwagą i dokładnością, według klasycznej formuły. „Owszem, podają”, zamiast „Podają, owszem” przyjętego w powszechnej mowie Nowych Wieków. Kobieta nie pochodziła z miasta, z jego obrzeży z pewnością także nie.
- Jeśli mogę spytać, co robi porządna kobieta o tak wczesnej porze na jednej z bocznych Alei?
- Pora jest późna, nie wczesna - Justyna, uniosła oliwkowe oczy, duże, migdałowe.
- A jaką pani przyjmie perspektywę - odparła lekko, podciągając bose stopy na fotel, systematyzując w myślach - więc nocny pracownik.
- Perspektywa niewiele tu zmienia. Czwarta należy jeszcze do pory nocnej, piąta już do porannej.
Była poprawna, zwracająca uwagę a błahostki.
- Czyżby uciekała pani od mojego pytania? - uniosła brwi, poruszając nimi niepoważnie.
- Skądże - mruknęła zielonooka, sięgając po naczynie z stygnącym naparem - Czekam na kogoś.
- Ciekawa pora na spotkanie.
- Czuję się przesłuchiwana. Proszę przestać.
- Nic podobnego. Ja po prostu rozkoszuję się pani językiem, pani Justyno.

Kobieta zakrztusiła się, z naiwnym geście, zakrywając mokre od herbaty usta.
- Co ma pani na myśli? - odparła wręcz zimno, tonem, który Wandzie bynajmniej obcy nie był. Po tym tonie rozpoznawała potencjalnego nie-klienta, być może napastnika, lub sfrustrowanego moralnością miasta zażaleniowca.
- Pani poprawność językowa mnie urzeka - położyła w dramatycznym geście lewą dłoń na piersi, skłaniając głowę.
Wzrok rozmówczyni skupił się na protezie.
Zamierzenie i spodziewanie, wszak mistrz gry nie myli didaskaliów.
Justyna obserwowała w skupieniu jej misterny, nagi mechanizm, którego wyjątkowo nie okrywała na sobotnie noce syntetyczną skórą. Mechaniczne kości, unikatowe hydrauliczne ścięgna, wyzbyty z współczesnego, hipernaturalnego stylu stelaż anatomii dłoni. W wzroku blondyny przemknęła pewna łagodność, zainteresowanie może.
- Proszę się nie krępować i zwracać na nią uwagę - zachęciła.
- Jeśli mogę... Jaki to model? - głos pozostał niezmienny. Zdradziła forma.
- Żaden. Wykonana wedle spersonalizowanego zamówienia. Nie spełnia może dzisiejszych kryteriów, ale chyba dzięki temu prezentuje się znacznie okazalej - smakowała słowa na języku, karmiąc opornie kobietę ich brzmieniem.
- Z pewnością - jej usta schły, a wzrok z malejącym skrępowaniem śledził ruch rzędów tłoków, skrytych pod stelażem poruszających się z lekkością sztucznych kości i kostek.
Poprawiła się w fotelu, wygodnie rozsiadając wśród rodzących się idei.

Wanda znała ten rodzaj spojrzenia. Niemożliwym jest niezauważyć, że wiele ich znała, wiele rozpoznawała i w pewien sposób smakowała każde, z każdego wyciągając wskazówki wyznaczające jej ruch w toczonej co nocy maskaradzie. Znała nie tylko spojrzenia i ich znaczenie.
Znała miasto i jego ludzi.
- Czy chciałaby pani dotknąć? - spytała, półszeptem, w pewnym sekrecie, intymności.
Justynę też znała, co prawda nieosobiście, ale znała wystarczająco dobrze, by zadać pytanie, wywołujące na jej twarzy emocję inną od niezadowolenia. Szczere zaskoczenia, bolesne zmieszanie rozkoszny wstyd.
- To nieodpowiednie.
- A jeśli z własnej woli wychodzę z propozycją? - nachyliła się opierając prawą rękę o krawędź jej fotela - Onieśmiela panią moja profesja?
- Nie. Raczej niestosownym jest pochodzić z fascynacją do cudzych...
- Kalectw? Nie czuję się kaleką - przerwała - Ale i tak myślę, że jest już za późno - upiła alkoholu. Jej błękitne oczy, podkreślone mocnym makijażem i okraszone delikatną, wręcz groteskową chmurą piegów, zmrużyła jadowicie pewność siebie. Chyba jedyna z jej względnie pozytywnych cech; wedle subiektywnego oczywiście rankingu - Niech się pani nie krępuje - wyciągnęła dłoń, kusząco poruszając palcami, jakby szponami nagimi i stalowymi, przed jej piersią - Jednak proszę mi odpowiedzieć na jedno pytanie.

Zaabsorbowana hipnotyzującym ruchem mechanizmu blondynka spoważniała, zimno zerkając w twarz Wandy.
- Jakie?
Rudowłosa nachyliła się głęboko, szepcząc z satysfakcją:
- Co tak naprawdę komendant policji z Czwartej Dzielnicy robi o tak wczesnej porze w takim miejscu jak to? Czyżby pani czegoś szukała?

***

Podążała z rosnącym podekscytowaniem cichym tropem Justyny Kuśniak, wręcz podskakując boso wśród brudnego bruku. Odrażające doznanie, a jednak zwieńczające pewną niezwykłość i mistyczność chwili. Podbijające jej komiczność
Oto zwierzyna łowcą, łowca zwierzyną, a poprawność i grzeczność pustym frazesem.
Niedorzeczna realność.

Zaśmiała się bezgłośnie zwalniając, nasłuchując w labiryncie Stref hałasu ciężkich, kaczych butów policjantki. Oczywistym było dla ich obu, że epizodyczny zryw heroizmu zaliczał się do głupstw, nieprzystających tak światłej i rozważnej kobiecie za jaką uchodziła blond funkcjonariuszka. Na prywatnej liście niedorzeczności Wanda umiejscawiała jej czyny nader wysoko, co mogło być albo potępione albo pochwalone.
Oczywiście jedyną pochwalającą czyny Justyny była sama twórczyni listy.
Niekażdy zdobyłby się na tak impulsywne działanie jak natychmiastowa ewakuacja z miejsca publicznego, pozbawiona sensu próba zasadzki i naiwna nadzieja na jakikolwiek dowód.
Bo gdzie dowód w jedynie słowach zorientowanej w mieście dziwki.
Kto dziś w ogóle podaje świadectwo nierządnic za prawdę!

Zatrzymała się, sięgając do kieszeni futra, wyławiając papierośnicę, a z niej papierosa. Nie śpieszyła się, z uwagą podpalała susz, smakując pierwsze, głębokie zaciągnięcie, lokalizując wrogą jej kobietę tak niedaleko... odległą niemal na kilka oddechów od jej karku.
Tak blisko.
Już niemal, przystawiającą jej broń między łopatki, z cichym, zmęczonym dyszeniem i wonią marcepanu wyziewającą z ust wprost na jej kark.

- Nie ruszaj się.
- Gdzieżbym śmiała - odparła spokojnie, zrzucając na bruk popiół powolnym, nieśpiesznym ruchem.
Słyszała jak panna Kuśniak podchodzi z należytą ostrożnością, powoli zbliżając lufę pistoletu plazmowego do jej pleców, skrytych pod ciepłym materiałem płaszcza.
- Opuść to co masz w dłoni.
- Pozwolisz mi może dopalić do końca? Jeśli miałby to być mój ostatni papieros, przed tym jak mnie zabijesz, co ci zdecydowanie odradzam...
- Dlaczego? - kobieta nie pozwoliła jej dokończyć, zbijając ją nieco z piedestału. Nie samym faktem przeszkodzenia w wypowiedzi, a niezwykła barwą głosu. Poniekąd chłodną, połowicznie pełną ciekawości.
- Dlaczego odradzam ci zabicie mnie? - uśmiechnęła się, wolno, bez cienia lęku odwracając ku agresorce - Myślę, że zabicie bogu ducha winnej latarnicy nie przysporzy ci awansu, pani komendant. - „Bogu ducha winnej” - prychnęła blondyna, robiąc coś, czego Wanda spodziewała się najmniej. Uśmiechając się pełnym cienia uśmiechem, karykaturalnym, nęcącym - W twoich ustach brzmi to jak bluźnierstwo.
- Moje usta są bluźniercze.
- Bez wątpienia - cichy, pociągły dźwięk, przeładowanie - Mogłabym zabić się w tym momencie i obie wiemy, że miałabym ku temu powody.
- Właśnie w tym problem - zaciągnęła się, wypuszczając dym w stronę policjantki, niemalże wprost ku wlotowi srebrzystej lufy - Wiemy o nich tylko ty i ja. Opinia publiczna by cię zlinczowała, zwierzchnictwo powiesiło na sznurze ukręconym z twojej własnej kariery. Nie masz dowodów na moją winę.
- Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna. Wystarczyłaby ekspertyza porównawcza ran ofiar i twojej protezy.
- Sugerujesz, że mogłabym nią zabić?
- Tak.

Poruszyła się. Zwinie, bez ostrzeżenia odtrącając broń od piersi, wślizgując się w przestrzeń osobistą napastniczki.
- A w jaki sposób? - wyszeptała, wspinając się na palce, muskając ustrojone prostym kolczykiem ucho blondynki.
Kobieta nie bała się, o dziwo. Opuściła broń, powolnym, spokojnym ruchem chwytając za nagi metal nadgarstka. Prostytutka z zniecierpliwieniem, delikatnie rozbieganym wzrokiem wpatrywała się w jej twarz, zadzierając brodę, muskając nagim dekoltem jej skryty pod dresem biust. Chłonęła przez skórę każdy jej oddech, napawała się nim w znajomy, a zarazem obcy sposób, na nowo przeżywając bliski jej stan narkotycznej półświadomości czynów i nadaktywności zmysłów.
Czuła krew jeszcze krążącą w żyłach tej kobiety.
- Rozszarpując gardziel.
Przyłożyła ostre, podkurczone w spaźmie stalowe palce do drżącej szyi, kierowana sugestią.
- O tak...?
- Tak - oddech blondyny zwolnił, zatrzymując się w pewnej myśli, której obie były boleśnie świadome.

Żadna z nich tego nie zrobi.
Żadna nie popełni skrajnego głupstwa, nie zaprzepaści swych wyników w rozegranej grze, której świadome były od miesięcy.

- Szukałam cię.
- Słucham? - zmarszczyła brwi, po raz kolejny tej nocy wybita z swego sinusoidalnego rytmu.
- Szukałam cię - twardo powtórzyła kobieta, chwytając przystawioną do jej skóry protezę z niepoprawną uwagą przesuwając palcami wzdłuż jej palców, śledząc załamania mechanizmu, misterne skomplikowania w konstrukcji. Posuwając się głębiej i głębiej we własną patologię, napawała się jej anormalnością, z własnym nieideałem burzącym poprawność dotąd pieczołowicie nabudowywaną wokoło siebie.
Z świadomym dopełnieniem rozmowy, pewnego etapu rozdania.
- I co zamierzasz zrobić z tym? - mruknęła, zaciskając wargi, śledząc ciepły rezonans niosący się po ziemnej stali osadzonej w jej kości.
- Co z tym zrobię? - zielonooka uniosła cienką, ostro zarysowaną brew, wypuszczając narzędzie zbrodni z rąk. Po zdrowej, czystej cerze przemknął cień niedoskonałości, jakby emocja, wyrwana spod kagańca odezwała się rozstrojonym fałszem - Będę oczekiwać pani błędów, panno Wando.












1 komentarz:

  1. Łał zdecydowanie potrzebuję więcej takich cyberpunkowych klimatów od ciebie XD No i więcej dziewczynek proszę c; A shot faktycznie wyszedł świetnie <3
    ~ YukiteruYuki

    OdpowiedzUsuń