poniedziałek, 24 grudnia 2018

modus operandi



Wesołych Świąt... nawet jeśli nikogo tu nie ma?
____________________________________________



seria: Atramentowy Rumianek; 4. Dzielnica
para: Wanda x Justyna





Szkarłatna strzępiona smuga rozlewała się groteskowo ekspresyjnie na szarym, oszczanym betonie, a niebiesko-czerwone światła rzucały na mury starej kamienicy rozbiegane blaski, wypełniając alejkę nikłym światłem. Duszny miastowy wieczór, z natury cichy w Sektorach tej Dzielnicy, powoli wypełniał się podekscytowanym szumem gawiedzi, zebranej kilka metrów za jej plecami w półokręgi. 
- Komisarzu... - głos młodego mężczyzny drżał, gdy spoglądał na nią pobladły, podając przyniesiony za wczasu kolorowy kubek. 
- Juliuszu, kiedy dotrze reszta specjalistów? - przerwała beznamiętnie, nie spoglądając na niego i odbierając z jego chudych dłoni termos ciepłej, niegorącej, herbaty. 
- Właśnie... tu może być problem - asystent jąkał się, bezsilny młodziaczek podrzucony na komendę psim fartem, częściej widzący własną krew niż cudzą - Ekipa została wysłana na zachód Czternastego Sektora. Porachunki gangów...
- Znaczy, jestem tu jedyną osobą mogącą jakkolwiek zbadać miejsce zbrodni? - uniosła brew, poprawiając pasek munduru. Granatowy kombinezon zdawał się pochłaniać nikłe światło błądzące po nędznym zaułku, otulał kobietę ciemną aurą, bezlitośnie adekwatną do uprawnień lśniącej odznaki, wbitej w pierś. Nie czekając na odpowiedź, oddała mu termiczny kubek podchodząc do dwóch policjantów za których rozmazanymi sylwetkami znajdowała się - jak wówczas myślała Justyna - atrakcja tego wieczoru. 
W aureoli juchy leżało ciało. 
Nie. Nie leżało. Wiło się swymi wnętrznościami i wykrzywionymi w makabresce kończynami chwytało się zasyfiałych cegieł. Trzewia kobiety ciągnęły się dookoła niczym balowa suknia, która przykrywała kreację dotychczas zdobiącą młode, smukłe ciało. Kostium ten odkrywał jej długie nogi, które zdawały się szkaradnie wykrzywione, sine i napuchnięte w niespokojnych igraszkach cieni. Twarz ofiary wykrzywiona, przeorana dłutem śmierci, odbijała bezlitosną rzeźbę przerażenia - szeroko rozwarte oczy, usta otwarte, przepełnione tężejącą posoką, sine i spuchnięte policzki.
Wyciągnęła z kieszeni rękawiczki i wsunęła z trzaskiem na dłonie marznące powoli od przeciągającego się preludium wczesnojesiennej nocy.
- Rozumiem, że ofiara była prostytutką? - spytała kucając przy ciele, zaraz za dwuosobową ścianą podległych jej funkcjonariuszy.
- Tak - odparł jeden z nich, barczysty, przedstawiciel stereotypu złego policjanta, który jednak na komisariacie znany był bardziej jako „ten Marian o miękkiej dupie” - Świadek mówi, że nazywali ją „Valerką”. Koleżanka z burdelu, miała ją zmienić na terenie. Jak chcesz popytać to stoi tam - wskazał skinieniem głowy róg uliczki i stojącą w asyście policjantki okrytą cieniem postać.
- Widziała cokolwiek, czy tylko znalazła ciało?
- Podobno jak przyszła, to denatka właśnie wydawała ostatnie tchnienie.
Uniosła brew, pozwalając sobie na wewnętrzne siarczyste prychnięcie. Jej nerwy nakarmiły się już nie jedną taką sprawą, w której koleżanka po burdelu konała na kolanach roztrzęsionej kobiety, która w efekcie okazywała się jedynie zazdrosną o klientelę podłą suką.

Z bliska zwłoki wyglądały zdecydowanie mniej dramatycznie, za to odznaczały się znacznie większą dozą dość fascynującej makabreski. Wystające spod sukienki łydki i kolana, furiacka siła powykręcała dość plastycznie, wybijając poza opaloną, zalaną szkarłatem skórę liczne fragmenty bielących się kości i skrawki rozerwanych mięśni. Delikatne ich okruchy, strzępki leżały dookoła niegdyś urokliwych nóg, wyznaczając trupowi za razem miejsce kaźni jak i zgonu. Sugerując się rozmieszczeniem ziejących otwartością złamań i nabrzmiałych sińców, ciosy zadano narzędziem długim, być może kijem, rurą, gdy ofiara podejmowała bezskutecznie próby ucieczki. Siła uderzeń mogłaby spokojnie wykluczyć koleżankę po fachu, a w główne rozważanie wziąć oszukanego klienta, jednakże brutalność, z którą rozszarpano tors denatki zdecydowanie wyklucza tak błachy motyw. Z rozprutego ciała wręcz w ferworze wyrywano jelita, żołądek, wątrobę, dwunastnicę, rozrywając tętnice i żyły, niczym sznureczki życia, tworząc tym brutalną suknię krwi.
Zwłoki nie leżały długo, a zmarły gwałtownie. Co prawda ciało dość szybko wytraciło temperaturę, nie pojawiło się jeszcze stężenie pośmiertne, ani nie uformowały plamy opadowe.
Zmarszczyła brwi raz jeszcze oglądając zmasakrowane truchło, w poszukiwaniu interesujących śladów widocznych gołym okiem spod płachty czerwieni.
- Wiadomo kiedy przyjedzie ekipa przejrzeć miejsce i ciało? - spytała wstając z kucków i ściągając mokre i śliskie od tężejącej juchy rękawiczki.
- Mają nam wysłać kilku ludzi jak najszybciej - Marian, przepuścił ją niemal z dystansem, odbierając lateksowe zawiniątko, z obrzydzeniem i pogardą.
Skinęła głową, ruszając sztywnym, formalnym krokiem mu jedynemu świadkowi finezyjnej makabry, która otoczyła ją metalicznie pachnącym całunem i płomieniem rozpalającej się dociekliwości, głodu adrenaliny. Palce jeszcze przed paroma chwilami muskające przez rękawiczki stygnącą posokę, miękkość trzewi, ostrość wystających kości, drżały z podekscytowania.
Tonęła.
Pochłaniały ją odmęty schorowanej moralności, dziurawej psychiki, pragnień, których spełnienie w wątpliwość podawało jej wierność służbie, której wybór również przypadkowy nie był.
Dławiła się potokiem myśli, zalewana falami emocji, które tak skrupulatnie maskowała niewzruszoną mimiką formalistki. Zwichnięte, neurotyczne reakcje stłamsiła wyrachowanym chłodem, przepełniona bolesnym wstydem, którego nie zdążyła jeszcze dopuścić na opalone policzki.  
Skinieniem odesłała młodą funkcjonariuszkę, która z zapałem pilnowała każdego ruchu postaci, skrytej w cieniu i połach bogatego, srebrzystego futra.
- Dobry wieczór, komisarz Justyna Kuśniak - przedstawiła się twardo, sięgając do kieszeni kombinezonu po notes cyfrowy.
- Wanda May - odparła prostytutka głosem znajomym i gorzkim, niczym otulający ją papierosowy dym. W cieniu błysnął słaby uśmiech białych zębów i skrawek rudego pukla wypływającego spod kaptura - Cóż za niespodzianka, pani komisarz.
- To ty... - mruknęła, nim zdążyła się ugryźć w język, na co uśmiech kobiety nabrał nico więcej blasku. Chrząknęła gardłowo, po czym zdecydowanie zbyt obojętnym głosem spytała - Rozumiem, że to pani znalazła zwłoki?
Lazurowe ślepia przygasły znacząco, a kobieta mocniej zacisnęła soczyste ciemne wargi na filtrze papierosa. Jej niski wzrost skomponowany z wielkim futrem nadawał jej wrażenia malenia w oczach, kurczenia się przed mundurem, jakby gówniarz złapany w bramie na pierwszym w życiu piwie. A przecież stała przed nią dwudziestosześcioletnia, pnąca się po szczeblach kariery prostytutki, wyklęta córka samego biomechaniczego króla - prezesa Prometeusza. Osoba, która powinna pod butem trzymać Centrum Wszechmiasta, jako przyszła właścicielka firmy.
Kuśniak jednak widziała przed sobą stojącą w zimnym zaułku, dość przeciętnej półki dziwkę, seryjną morderczynię i kalekę, której proteza odbiega w każdym elemencie konstrukcji od tych, które opuszczają masowo fabryki Prometeusza.
- Tak, to ja znalazłam Valerkę - odparła w końcu, wydmuchując ciężko dym nosem - Miałam ją zmienić, dzielimy ten teren, a szef o tej porze roku karze nam zmieniać się częściej, by mu wszystkie dziewczyny na zapalenie płuc nie pozdychały.
Skinęła głową, pozwalając sobie na delikatne zmarszczenie brwi. Notes wyłapywał słowa niczym strzępki nitek, związując je, przepisując je na tekst, kiedy to ona skrupulatnie dopisywała na ekranie uwagi czysto behawiorystyczne, śledząc z natarczywą pedanterią każdy najmniejszy ruch rudowłosej.
- Widziała pani coś poza denatką?
Przez lśniące oczy jedynie ma na moment przemknął wręcz szalony, metaliczny poblask, po czym znów pokryły się delikatnym cieniem. Niczym bezdenne groty, kryjące w sobie śmiercionośną, toksyczną lagunę, w której nierozważny zagłębiłby się w pragnieniu poznania, zbadania mimo czyhającego niebezpieczeństwa.
- Nie. Nic nie widziałam - skłamała dość zręcznie, by brzmieć naturalnie, nie dość zgrabnie, by Justyna tego nie wyłapała.
- Jest pani tego pewna?
- Tak. Kiedy tu weszłam, zobaczyłam tylko ją. Jeszcze oddychała przez chwilę, chciałam jej pomóc, ale nie jestem głupia - spojrzała znacząco na komisarz, która dostrzegła delikatny uśmieszek, skryty w cieniu ściany - Swoje wiem, takich ran, to by nawet te skurwysyny z Prometeusza nie zakleiły.
Potaknęła, kontrolując spisywane przez urządzenie zeznania.
- A zna pani personalia koleżanki?
- Niestety, Valerka nie była typem gadatliwej, a i w Szmaragdynie od niedawna pracuje. Podała  tylko swój pseudonim, zresztą jak wiele z nas, a o prawdziwe dane nikt nie pytał - wzruszyła ramionami, rzucając peta pod nogi - Nie po to wybrała ścieżkę ladacznicy, by wiązać się z przeszłością, nieprawdaż, pani komisarz?
- Dobrze, a wie pani o jakiś wrogach? Mogła mieć zatarg z klientem? - blondynka czuła coraz silniej wżerającą się w jej umysł mieszankę woni, figle świateł. Jucha oblewająca zaułek lawirowała w tańcu zmysłowości z zapachem rudowłosej kobiety, obezwładniając doznaniem wypaczenia. To ją narkotyzowało. Ten brud i niewłaściwość, będące zarazem tak ohydne i tak podniecająco majestatyczne.
- Valerka pracowała u nas od niedawna. Nie miała jeszcze tyle odwagi, by oszukać klienta, albo się postawić. Zresztą, jak poddacie ją autopsji, dostrzeżenie stare sińce, narobione przez tych mniej przyjemnych chlebodawców - prostytutka westchnęła cicho, odpychając się plecami od zimnej ściany. Obcasy zazgrzytały na nierównym betonie, boleśnie raniąc uszy - Jeśli to wszystko, będę wracała do pracy - z rękawa wyłowiła niewielką wizytówkę - Oto numer do szefa. Jeśli będzie pani miała jakieś pytania, pani komisarz, proszę kontaktować się z nim.
Pokiwała głową w ciszy odbierając opuszkami palców niewielki bloczek z naniesionym holografem salonu i ciągiem cyfr. Obróciła go kilkukrotnie w palcach, przelotnie zniekształcając dotykiem hologram migoczący na lodowatej płytce i wbiła natarczywe, milczące spojrzenie w kobietę.
Ciemne usta rozciągały się w niesubtelnym uśmiechu, marszcząc pociągły, prosty nos, pokryty piegami, a błękitnobarwne, pełne cichego rozbawienia wpatrywanie paliło opaloną skórę funkcjonariuszki.
Wanda May była atrakcyjną kobietą, oblaną perfumą grozy. Pociągającą niemal w tym samym stopniu, co odpychającą. Była jej przekleństwem, porażką i frustracją, stanowiąc przy okazji niedościgniony, upragniony cel, wypatrywany wśród sieci poleceń, zadań i ambicji, nęcący najmocniej. Od miesięcy podążała jej tropem, niemal z rozkoszą zlizując z poszlak zjełczałą, czerniącą się krew, żywiąc się każdym fragmentem jej mapy zbrodni. Rosnące zirytowane kumulowało się z każdym razem, gdy spoglądała na wykończone z artystycznym sznytem morderstwo, sterylne i ekspresyjne zarazem, którego nie potrafiła jej przypisać na podstawie akt, zupełnie jakby rudowłosy diabeł pozostawiał jej laurki zbrodni, swoiste prześmiewcze bukiety, urągające jej profesjonalizmowi.
Nienawidziła tej kobiety, jej gry, jej pewności siebie i bezczelnej aury.
Kochała jej zbrodnie, jej zepsucie i uprawianą z oddaniem sztukę śmierci, upatrzoną wiktorię zwieńczoną idealnym strzałem w potylicę. 

- Ty ją zabiłaś.
W lazurze oczu zamajaczyło rozbicie, natrętny cień niezrozumienia, zagubienia.
- Zabiłam ją, pani komisarz? - na wargi wkroczył niezdrowy, szeroki uśmiech, rozrywający niemal pękate usta w grymasie bezgranicznego śmiechu. Prostytutka nonszalancko przestąpiła z nogi na nogę, wsuwając dłonie do kieszeni futra i podeszła kilka kroków bliżej. Jej gorzka, wyniszczająca aura ogarnęła zmysły, związała ostrymi niteczkami ciało w paraliżu nagłego oniemienia. Zapach papierosów, perfum, innych kobiet i mężczyzn... intensywnie pociągający aromat wynaturzenia otulił zmysły w pewnej grzesznej intymności. Justyna czuła, jak ladacznica wspina się na koniuszki palców, by prawie dosięgnąć jej ucha i wyszeptać soczyście, kpiąco - Zna pani pojęcie modus operandi, pani komisarz?
Zamrugała kilkukrotnie.
- A co do tego ma moje wykształcenie? - odparła równie cicho, prywatnie, wypluwając z trudem słowa przez zaciśnięte gardło.
Otumaniająca bliskość skóry, głosu, zapachu. Odbierająca klarowność instynktów namacalność zniszczenia, zamkniętego w bluźnierczym ciele.
Kontakt z żywą zbrodnią, masakrą, wypaczeniem i nieludzkością.
Tonęła. Zatracała się w wręcz narkotycznym uniesieniu. W swej własnej chorobie i brudzie umysłu. Pozostawiona na granicy stabilności przez cienką skórę chłonęła namalowane pędzlem samego szatana malowidło zbrodni za jej plecami, upijała się obecnością zwyrodnialca przy wewnętrznie rozedrganym ciele i goniła przepłoszone myśli, doszukując się w strzępkach faktów spokoju. Nie potrafiła, jej umysł bielał, wypalany przypływem adrenaliny, rozbudzony jednocześnie zastrzykami endorfin i kortyzolu. Niepostrzeżenie zawarła dłonie w pięści, pilnując każdego ich mięśnia przed niekontrolowanym ruchem zaciskającym je na szyi dziwki, na jej wulgarnej sukience, na jej obnażonej, nagiej i bezbronnej protezie. 
Widziała, jak kobieta zauważa zmianę w jej zachowaniu, jak odsuwa się krok, potem kolejny i następny, ukrywając się głębiej w futrze z pełnym satysfakcji uśmiechem. 
- A więc, wie pani chyba, pani komisarz, jaki jest mój modus operandi, prawda?

***

Przyciszone pomrukiwania telewizora, szum zmywarki, niewyraźne pokrzykiwania zza okna i będące na granicy dźwięku klikanie, które choć najcichsze, zdawałoby się irytować najbardziej. Zmieszane w kakofonię szarej codzienności odgłosy porażki wbijały się w jej umęczony umysł, gdy jednym okiem analizowała akta rozpięte na soczewkach okularów VR, drugim zaś pilnowała czegoś, co na patelni z kawałka wołowiny przeobraziło się w bliżej niezidentyfikowany byt samodzielny. 
- Co ja robię ze swoim życiem... - mruknęła cicho, podejmując karkołomną próbę przełożenia mięsopodobnego indywiduum na talerze. 
- Mnie nie pytaj, ja cię już w tym gównie znalazłem. 
Drgnęła delikatnie, słysząc za sobą mrukliwy, głęboki głos, nie pozwalając sobie jednak na naruszenie struktury swej aparycji, jedynie spokojnie odwróciła się w stronę mężczyzny, wręczając mu posiłek. 
- Smacznego. 
- Skąd to, kurwa, wypełzło... - Sebastian Anel zmarszczył ciemne brwi, podejrzliwie wpatrując się w kolacje i usiadł ostrożnie przy niewielkim stoliku kuchennym. 
Pozbawiając się pomysłu niedyskretnej odpowiedzi zasiadła na przeciw, zsuwając z nosa okulary. 
Jedli w milczeniu, zagubieni w dalekim meandrze myśli, po raz kolejny analizując ścieżkę, która doprowadziła ich w tak dziwny punk życia. W beznadzieję, bezsłoneczność, bezwiedność mimo usilnych prób zmiany codzienności. W miejsce, w którym skryte głęboko wypaczenia, przykrywają dodatkową warstwą kurzu, wegetując w cieniu degeneracji ogółu społeczeństwa. 
Dwójka niereformowalnych zboczeńców, pozabawionych słońca dnia, uwięzionych w błędnym kole niezaspokojonych fantazji i niedoścignionych ambicji.
W milczeniu sunęła wzrokiem po małej kuchni, prezentującej się nader brudno i nędznie mimo utrzymywanego przez lokatorów względnego porządku. Napiętnowany czasem sprzęt brzęczał cicho, odstraszał przebarwieniami, nalotami starości, niezależnie od ilości wtartego weń detergentu. Niewielkie okno i rozciągający się za nim widok na brutalne, twarde kamienice, sunące po szarym, wypłowiałym niebie smoliste obłoki i rozproszone przez wszechobecną ciężkość promienie ulicznych latarni, ledwo przebijające się w ich uliczkę. 
Było nędznie. Żałośnie. 
W romantycznie-ironiczny sposób jakże prawdziwie i szczerze. 
- To było obrzydliwe, dziękuje - Anel odsunął od siebie pusty talerz, opierając łokcie na blacie i wpatrując się w kobietę nieprzeniknionym, głęboko rubinowym spojrzeniem, skrywającym za gładkim lustrem soczewki bezdenną otchłań nierozszyfrowanych myśli. Justyna nienawidziła tych oczu. Tych zakodowanych w niciach DNA inteligentnych, spokojnych i opanowanych, dużych, pięknych oczu utkanych z najmisterniejszych, najszlachetniejszych niteczek  
W pewnym stopniu nienawidziła też samego Sebastiana - dramatycznego wytworu XXII wieku, towaru idealnego. 
- Trochę jak... - zmarszczyła brwi, zerkając na ostatni kawałek, plątający się błędnie pod ostrzem widelca - Dobra, to jest dosłownie ścierwo - parsknęła cicho i stonowanie. 
- Jeszcze trochę i Farma nas zabije, zamiast nakarmić - westchnął cicho, opierając się wygodniej na starym krześle, wyjącym pod ciężarem jego wiecznie przygarbionych pleców - Ciekawe czym teraz je karmią. Styropianem?
- Po smaku „mięsa” raczej stawiałabym na mieszaninę kleju proteinowego i węglowodanów syntetycznych - bezszelestnie wstała i wstawiła oba talerze do zlewu - Możesz wracać do siebie, ja mam trochę pracy. Jeśli zechcesz, porozmawiamy później. 
Gorzki posmak słów błąkał się po jej języku, paraliżując resztki zdolnych do odczuwania receptorów. Kłujące, ale zarazem przyjemne zimno rozrosło się po jej piersi, wymuszając na ustach bolesny półuśmiech. Kolejna lodowa bryłka, postawiona między nią i światem, podtrzymująca misterną konstrukcję jej „ja”. Kolejny niewielki gest, odrzucenie.
Bezskuteczne. 
Ten mężczyzna był jak uparty kundel. Wielokrotnie odrzucany, powracał. A ona go przyjmowała. I znów odrzucała. I tak od lat.
Prychnął kręcąc głową z niewielkim uśmiechem na szerokich, bladych wargach, po czym w ciszy wstał i ruszył ku wyjściu z kuchni. Proste, czarne kosmyki niemal samoistnie smagały jego ramiona, skronie, nadając laboratoryjnemu dziełu swoistej, pełnej cienia aury. Stłumiła westchnienie, opierając połamane paznokcie o zniszczony blat, lodowate, oliwkowe spojrzenie wbijając w zlew. 
Nienawidziła go. Tego co reprezentował. 
Nienawidziła tego miasta. Tego co robiło z ludźmi. 
Nienawidziła tego świata. Za wszystkie jego błędy.
Nienawidziła...

Po cichym mieszkaniu rozeszło się nieregularne, drażliwe walenie. Słaba płyta wejściowych drzwi drżała we framudze, atakowana raz po raz czyjąś agresją. Pasją i zniecierpliwieniem. 
Bezwiednie sięgnęła na lędźwie, gdzie spokojnie zwisała służbowa broń, świadoma abstrakcyjnego żartu jakim byłyby odwiedziny jakiejkolwiek przyjaznej duszy. Szkarłatne spojrzenie zlustrowało ją wnikliwie, porozumiewawczo, po czym Anel ruszył ku wejściu. 
- Tak, słu... - słyszała jak jego słowa zrywają się niezamierzenie - Zamawiałaś zmaltretowaną dziwkę, bo jedna przyszła?
- Co ty...? - cienkie jasne brwi zmarszczyły się zradzając niezadowoloną zmarszczkę na opalonej skórze
- Kurwa.  - sapnął w pół jej słowa, po czym drzwi trzasnęły - Pomóż mi. 

Przez silne ramiona mężczyzny zlewała się kaskada płomienia. Poskręcanego, rozjaśnionego żółtym światłem przedpokoju, falującego hipnotycznie. Z jednej strony pięknego, z drugiej jakże odrażającego. 
- Czego tu szukasz, May? - warknęła podchodząc bliżej, nieustannie muskając palcami pistolet, szargana pragnieniem zawarcia uścisku na spuście. Jasne oczy dziwki namierzyły ją zza mlecznej mgiełki je oblekającej. Mgiełki bólu. Widziała jak pełne wargi pokryte posoką wykrzywiają się w uśmiechu, a dłoń splamiona szkarłatem zaciska na czarnej koszulce Anela. 
- Potrzebna mi pomocna dłoń - ladacznica zmrużyła kształtne ślepia. 
- Faktycznie, wybrakowana pani jest - czarnowłosy przystąpił kilka niepewnych kroków wgłąb pomieszania, podtrzymując kobietę na ramieniu, ku jej pełnej aprobacie, zadowoleniu wręcz.
Bezwstydana dziwka. 
- Spytam raz jeszcze, co tu robisz? - zielonkawe ślepia zmrużyły się, a suche wargi wygięły w szkaradnym grymasie niezadowolenia, potępienia obecności intruza. 
- Miałam... powiedzmy wypadek? - May zaśmiała się gorzko pod nosem, opierając niemal cały ciężar ciała na niewzruszonym mężczyźnie. Kuśniak czuła wędrujący po ciele świąd, nieprzyjemne drżenie podskórnej skóry, pokrytej bliznami i brudem, które z taką pasją przez lata kolekcjonowała, porzucając w labiryntach wspomnień. 
- Dlaczego więc nie wróciłaś do szefa?
- Nie miałam ochoty na jego towarzystwo - lazur oczu rozświetlił wewnętrzny blask, niebezpieczny, nęcący płomień - A i potrzebna mi pomoc specjalisty. Dżentelmenem także nie pogardzę... - jej kształtna pierś otarła się o nieporuszalny tors Anela, w którego ślepiach błąkały się w sennym tańcu zarówno znudzenie jak i zaciekawienie. 
Po przedpokoju poniósł się zachęcająca woń roziskrzonego ozonu, otumaniający i niebezpieczny intensywny petrichor. 
- Wyjdź stąd i poszukaj pomocy gdzie indziej - niemal wycedziła, decydując się wysunąć broń z pochwy. 


Rdzawa smuga, jedno niefrasobliwe uderzenie metalowego fleka o stare panele. Pokryte szkarłatem palce zawarły się silnie na jej dłoni, wplatając się między zesztywniałe z nagłego uderzenia chude paliczki, namaszczając je tym posoką. Twarde plecy cisnęły się w jej pierś, a jedno proste szarpnięcie skierowało lufę w podbródek. 
Silny aromat świeżej krwi, mocnych pachnideł, specyficzny zapach oddawany przez samą jasną skórę kobiety... Zaciągnęła się nieumyślnie, pozwalając porwać się zdezorientowaniu, w półobięciach z mordercą. 
- W twojej broni zamontowany jest natychmiastowy system namierzający - przesycone uśmiechem słowa opuściły skalane ranami pełne wargi, naznaczone jeszcze pozostałościami intensywnie brunatnej szminki - Jeśli wystrzelisz, niemal natychmiast zjawi się tu kroś z komendy. Nie znajdą na tobie śladów walki, a więc logicznym będzie, że cię nie zaatakowałam. Że ty byłaś agresorką. 
Czuła jak ciepłe palce zaciskają się silniej na jej własnych, uciskając spust, niemal przekraczając słodką granicę wystrzału. Lufa silniej wbiła się w szczękę, a bluźniercze, zbrudzone ciało ściślej przylgnęło do sparaliżowanej figury funkcjonariuszki. 
- Ty... - wyszeptała gardłowo, przez wrzaski roznoszącej się seriami pod czaszką wściekłości. 
- Jeśli mi nie pomożecie - kontynuowała dziwka, mocniej dociskając jej palec do tego niewielkiego kawałka aluminium, trzymającego ryzach ładunek plazmatyczny, zrodzony tylko po to, by rozłupać krągłą rudą czaszkę i namalować zamaszystym ciosem szkarłatny pejzaż na suficie - Pchnę cię na spust. Zabijesz mnie i zostaniesz osądzona. Dość jednomyślnie. Sądzę, wszak tę zawszawioną Dzielnicę utrzymują ladacznice, nieprawdaż?
- Aż tak ci spieszno do grobu? - warknęła blondynka, samej powstrzymując się przed pewnym strzałem. 
- Aż tak polegam na twojej wyobraźni, pani komisarz...
W milczeniu analizowała słowa prostytutki, w sinusoidalnym siągu chłodnej akceptacji i odbierającej jasność umysłu złości. Traciła kontrolę, odbierano jej kolejne ułamki stabilności. Skurwiła soczyście pod nosem, odpychając od siebie kobietę i ignorując nagły chłód, którzy zaraz po tym owiał jej skórę, skrytą pod wytartym podkoszulkiem. 
- Jakiej pomocy oczekujesz, May? - mruknęła, nie kryjąc wrogości, nie chowając broni - Bo jeśli przychodzisz tu po parasol ochronny, który mogłabyś rozpiąć nad kolejnym swoim trupem, to wypierdalaj. 
Rudowłosa zaśmiała się cicho, w sposób dość widoczny próbując utrzymać równowagę. 
- O moje trupy nie musisz się martwić, Kuśniak. Doskonale sobie z nimi radzę - oparła się barkiem o ścianę przedpokoju i skierowała spojrzenie intensywnie błękitnych oczu na humanoida - Naprawiasz protezy, prawda?
Czarnowłosy jedynie uśmiechnął się delikatnie, zupełnie niespeszony jej słowami. 
- Nie wiem o czym mówisz - odparł łagodnie, jednak Justyna dostrzegła swego rodzaju chłód w szkarłatnych ślepiach, które jako jedyne w jego zewnętrznej prezencji mogły zdradzać nienaturalne pochodzenie.
- Szkoda, bo ja wiem - wyciągnęła w jego stronę lewą dłoń - Mam wystarczająco pieniędzy, a nawet więcej. 

Lodowata dłoń trwogi zacisnęła się na jej piersi. 
Szeroko rozwartymi oczyma wpatrzyła się w dotychczas skrytą w rękawie futra protezę. Makabrycznie wygiętą w nagłym zatrzymaniu. Spazmatycznie podkurczoną bezwładem zerwanych mechanicznych ścięgien. Pokrytą juchą, piachem i wszelkim syfem tego miejsca, gdzieniegdzie przystrojona kawałkami kolorowej koszulki ugrzęźniętej w zagłębieniach maszynerii. Zbezczeszczona i piękna zarazem, będąca jedynym naocznym pozytywem stojącej przed nią dziwki. 
- Wiem, że naprawiasz nieklasyczne protezy - kontynuowała, ledwo słyszalnie mniej pewnym tonem.
- Boli cię? - spytał bez ogródek, podchodząc bliżej, widocznie podłapawszy haczyk.
- Jak skurwysyn. 
Potaknął, po czym bez słowa skierował się ku pracowni, zaszytej gdzieś w odmętach mieszkania, a prostytutka ruszyła za nim.

Z rezerwą obserwowała jak mężczyzna z nienaganną delikatnością odłącza kolejne klamry, zatrzaski, odkręca ostrożnie każdy kolejny zacisk mocujący protezę dłoni na głowicy wewnątrzkostnej. Twarz rudowłosej wykrzywiał subtelny grymas bólu, zastąpiony nagłym rozluźnieniem, gdy tylko misterna konstrukcja finalnie odseparowana od ręki przestała wysyłać zintensyfikowane sygnały błędowe wprost do jej układu nerwowego. Co prawda komisarz wiedziała, że impulsy przekonwertowane przez układ czucia w protezie nigdy nie będą odpowiadały realnemu bólowi uszkodzonej kończyny - nie taki był ich cel, miały za zadanie jedynie uświadamiać o awarii - jednakże była świadoma bólu promieniującego z tak głęboko zniszczonego mechanizmu.
- Wszędzie jest krew - podsumował Sebastian, oglądając zarówno zwieńczenie komponentu dłoni jak i głowicy wystającej ze skóry - Idź się umyć - spojrzał na blondynkę nieodgadnionym wzrokiem - Justyna da ci coś na przebranie, to zajmie chwilę. 
- Nie zostawię cię samego z moją ręką, nie jestem tak głupia - niemal odwarknęła prostytutka, na co oparta o framugę drzwi Kuśniak nie mogła się nie uśmiechnąć delikatnie pod nosem. Nie kryła powątpiewania w stawiane przez kobietę tezy. Seryjny morderca nieczęsto odwiedza dom stróża prawa z prośbą o pomoc. Tym bardziej, jeśli ten funkcjonariusz jest jedyną osobą, która posiada wiedzę o wszystkich jego występkach. 
- Nie mam w zwyczaju pracować przy kliencie. 
- Średnio mnie to obchodzi - skrywając kikut w rękawie futra oparła się ciężko na oparciu starego, metalowego krzesła, wydając z siebie ciche, ledwo słyszalne stęknięcie. 
Humanoid westchnął ostentacyjnie, odkładając kończynę na stół roboczy i poprawiwszy cienkie oprawki okularów sięgnął po leżącą na skraju stalowego blatu papierośnicę. Nieśpiesznym ruchem wysunął papierosa, chwilę maltretując filtr węglowy w palcach, po czym wsunął go w suche wargi i zaciągnął się głęboko, aż do samoistnego rozżarzenia się tytoniowego łebka. Komisarz z ledwie odnotowanym w świadomości rozbawieniem obserwowała jak przez spokojną twarz prostytutki przebiega grymas złości i znika w odmętach chłodnej cierpliwości. 
- Cóż, jeśli tak stawia pan sprawę, nie mam wyboru - odwróciła się spokojnie w stronę Justyny, uśmiechając nieco sztucznie - Jednak czy pani komisarz nie będzie czuła dyskomfortu. Nie ukrywajmy, jestem niedoścignionym obiektem jej awansu. 
Wgryzła się w policzek i odwzajemniła pełen ułudy uśmiech. 
- Pokory, panno May.


Bez słowa podała kobiecie złożone w pedantyczną kostkę ubrania, z obrzydzeniem unikając kontaktu z jej palcami, noszącymi na sobie już zaschłe ślady posoki. 
- Nie potowarzyszy mi pani, panno Kuśniak? - rudowłosa, przycisnęła do piersi stosik z szerokim uśmiechem, odsłaniającym duże zęby. 
- Skoro potrafisz rozczłonkować ciało dorosłego mężczyzny, nie powinno sprawić ci problemu wzięcie prysznica - odparła sucho, po czym zatrzasnęła przed nią drzwi. 
Rozedrgane nerwy uderzały o jej czaszkę, wprowadzając w delikatne wirowanie otaczające ją widoki niewielkiego M5 urządzonego w tanich standardach przełomu XXI i XXII wieku. Zapach kobiety paraliżował jej zmysły, otulająca ją woń posoki rozniecała najskrzętniej skrywane myśli. W pamięci przeglądała z pasją akta jej sprawy, przed oczami mając każdą kolejną ofiarę. Oparła się ciężko o ścianę, przymykając powieki. Czuła jakby spaczenie, zgnilizna wpełzły w jej sterylną bańkę bezpieczeństwa, którą własnoręcznie wyjałowiła z nędznych pozostałości pełnej brudu przeszłości, którą już dawno pozostawiła jedynie w odmętach pamięci. Ta niepozorna z początku ladacznica wszystkim czym była brutalnie wdarła się w jej rutynę, roznieciła ciekawość i pożądanie swym pierwszym aktem zbrodni, jakże jeszcze wtedy niezgrabnym. 
I teraz, z wręcz sadystyczną premedytacją, powoli odpieczętowywała skrywane głęboko wstydliwe zboczenia. 
Pewniejszym krokiem ruszyła ku pracowni Anela, przystywając w progu, obserwując niezrozumiałe jej ścieżki ruchów mężczyzny. 
- Zauważyłaś, prawda? - spytał niegłośno, nie unosząc wzroku znad szkła powiększającego, pod którym jak mniemała rozbierał uszkodzone mechaniczne ścięgna. 
- Głowicę?
- Tak - zmienił narzędzie, marszcząc brwi - Jeden z nowszych modeli Prometeusza. Z dwa tysiące sto dwudziestego pierwszego, numer seryjny AF0000-24a. Niemal faza testowa. 
- Nie zapominaj, że to córka Skowrońskiego, nie dziwne, że miała to co najlepsze. 
- Ale raczej spadkobierczyni całej firmy nie powinna dostawać niesprawdzonego w pełni produktu. Sama pamiętasz ile przy serii AF było problemów w tamtym czasie...
- Pamiętam, pamiętam... - mruknęła, wchodząc wgłąb pomieszczenia i siadając na krześle - Coś sugerujesz?
- A ty coś wnioskujesz?
- Raczej niewiele, wciąż... szukam - cienkie, jasne brwi zmarszczyły się głęboko, a funkcjonariuszka niezgrabnie założyła nogę na nogę - Co powiesz o protezie?
Mężczyzna westchnął cicho, wpinając nowe ścięgno z chirurgiczną precyzją przewlekając je szczypcami przez wewnętrze tłoki. 
- Nigdy takiej nie widziałem, choć w konstrukcji nie jest szczególnie skomplikowaną. Podatna na naprawy i modernizacje, dość ciężka. 
- Uliczna robota - skwitowała - To widać na pierwszy rzut oka. Bardziej ciekawi mnie dlaczego. Nie ważne ile bym szukała, nie mogę załatać tej tajemniczej otchłani między jej osiemnastymi urodzinami, a zatrudnieniem w Szmaragdynie. Wszystkie tropy kończą się ślepym zaułkiem, jakby wszystkie ślady zatarła nagła amnezja spowinowaconych - przetarła skronie, rozmasowując kłębiące się pod skórą zwoje informacji i domysłów.
- Albo ich pogrzeb.
- Tak... też biorę to pod uwagę.
Zamilkła, z uwagą obserwując poczynania współlokatora, niezliczony już raz starając się wyuczyć jego ruchów, jego kunsztu. Bezowocnie. Dla niej świat protez, biomechanicznych komponentów i wszelkiej maści umechanicznień ciała był jedynie obiektem spaczonej estetyki. Z fascynacją analizowała, wyuczała się i badała wszelkie wytwory biotechniki niezdolna do zrozumienia ich zawiłego języka impulsów.
Jednak ta proteza była szczególna. Tę jedną pragnęła poznać zarówno ze strony zewnętrznego projektu, jak i skomplikowanego stelażu mechaniki. Chciała blisko obcować z chłodnym metalem, chłonąc jego fakturę i nieklasyczny design, ale zarazem jej umysł wyszukiwał w rysie mechanicznej dłoni charakterystycznych cech jej działania. 
Szukał niezbitych, ostatecznych dowodów zbrodni.

Po cichym przedpokoju poniósł się drzwi otwieranych drzwi niewielkiej łazienki. Drgnęła nieznacznie, odwracając głowę w stronę prostytutki, której ciche bose kroki pobrzmiewały w wejściu do pokoju. Wytarte dżinsy opinały jej uda i biodra, podkreślając pełną figurę, a rozpięta kraciasta koszula odsłaniała nagi biust. Justyna prześledziła wzrokiem nonszalancko opartą o framugę sylwetkę, sunąc chłodnymi oczyma po wilgotnych rdzawych puklach, zroszonej ostatkami wody bladej skórze, mozaice blizn i świeżych krwiaków, po delikatnym łuku talii, aż po chude, kształtne kostki. Zwarła wargi cienką linię, odwracają wzrok ponownie w stronę humanoida. 
- Jest zbyt ciasna, bym mogła się zapiąć - przez usta kurtyzany przekradł się pełen perfidii uśmieszek, a w lazurowych ślepiach zamajaczył naiwny figiel, dostrzegalny kątem oka - Długo to potrwa?
- Dajcie mi pół godziny - Sebastian z pełną ignorancją zerknął przelotnie na klientkę - Pół godziny spokoju. Jak ci się nudzi, możesz obsłużyć Justynę, to mi obie nie będziecie przez ręce spoglądać. 
Prychnęła cicho pod nosem, zaplatając ramiona na chudej piersi. Zwisająca bezwładnie z kabury broń nęciła przelotną pieszczotą na spuście, niemal otwarcie zapraszając do strzału. Dyskomfort paraliżujący wewnętrzny spokój, związany z obecnością prostytutki w jej progach coraz silniej odbijał się na stabilności zawiłych konstrukcji jej psychiki. Lata stawiania kolejnych zbrojeń, pieter, schodów... Pokrętny labirynt w którym ukryła wspomnienia. Labirynt zawiły na tyle, by sama niezdolna była odszukać w nim kompletu pierdolonych migawek przeszłości. Mając u boku tę kobietę, czuła jakby gmach świadomości drżał w fundamentach, a wszystkie grube ściany kruszyły się odsłaniając skryte za nimi kolejne i kolejne chwile. 
Przywdziewając na twarz pogardę spojrzała na nią raz jeszcze, ponownie taksując niezadowolonym spojrzeniem.
May jednak nie zareagowała.  Zdawało się, że nawet nie wyczuła na sobie jej wzroku, co zdawało cię być rzeczą nietypową, gdyż w ich pokrętnej relacji, to Wanda stanowiła kwintesencję prowodyra, reagującego na każdy gest, czy słowo funkcjonariuszki. Rudowłosa spoglądała jedynie na dłonie Anela, marszcząc grube brwi i pilnując każdego jego ruchu. Śledziła szlaki narzędzi i komponentów zamiennych, wstawianych w miejsce zdewastowanych układów, a w głębokich, lazurowych oczach, tliła się nieskrywana obawa i zniecierpliwienie. Justyna widziała, jak bezwiednie sięga zdrową dłonią i obejmuje palcami kikut, z którego wyzierała brutalnie głowica, a jej pełne wargi wykrzywiają się w zdegustowanym grymasie. 

Chrząknęła znacząco, przykuwając jej uwagę i minęła ją w drzwiach, niemal zamykając je na jej piegowatym nosie. Ruda cofnęła się kilka kroków, początkowo zirytowana, następnie uległa swojej frustrującej dewiacji bycia wrzodem na dupie. 
- Czyżby pani komisarz przystawała na propozycję swojego przyjaciela? - podparła się pod bok, uśmiechając nieco sztucznie. 
- Litości... dopiero jadłam - prychnęła. Jej wnętrzności rozerwało przedziwnie żałosne szarpnięcie wewnętrznej niezgody, na co jedynie uśmiechnęła się zdegustowana prosto w oblicze prostytutki - A poza tym, nie gustuję w ladacznicach. 
- Czyżbym słyszała nutę niewdzięcznej nietolerancji? - piegi na policzkach kobiety zafalowały, gdy tylko odwzajemniła prowokacyjny uśmiech niechęci - Fundusze na pani pensję, pani komisarz, biorą się z mojego krocza. 
- Cóż, może gdyby rozwijała pani swoje zdolności językowe bardziej w kierunku profesji, niż zbędnego pierdolenia, zarabiałabym więcej - palnęła, nim zdążyła powstrzymać rozluźniony frustracją język. 
Przez jasne i pozbawione makijażu oblicze May przemknął cień zaskoczenia, po czym parsknęła cicho.
- O moje zdolności językowe proszę się nie martwić. Mogłabym panią zaskoczyć w wielu kwestiach.
- Ach tak? - uniosła brew sceptycznie - Na przykład dla odmiany posprząta pani po sobie swój burdel?
Prostytutka podeszła kilka cichych kroków ku niej, wspinając się na palce by spojrzeć w oliwkowe, zimne ślepia. Uzbrojona w długie zielone paznokcie dłoń wsparła się na kościstym ramieniu komisarz, a nagi biust naparł na jej pierś muskając stwardniałymi z zimna sutkami śniadą skórę, skrytą pod starym t-shirtem z logo policji Wszechmiasta. Gorąc ciała błękitnookiej napastował jej układ nerwowy, a jej mrukliwy głos drażnił słuch wyrachowaną kokieterią. 
- Może... tylko po co, skoro obie czerpiemy z tego przyjemność... nieprawdaż, pani Justyno? - jej słowa przycichły niemal do szeptu, skrywając w niezręcznej intymności słodko-gorzki sekret - Rozkoszuje się pani tym zapachem i widokiem. Metaliczną juchą, roztrzaskaną na ścianach tego zawszonego miasta, kolażem samosądu, który stał się dziś moralniejszy niżeli niejeden prawomocny wyrok... Dlatego jeszcze mnie pani nie złapała, prawda? Podnieca to panią?
Nie odpowiedziała, przechylając głowę delikatnie w lewo. 

Smakowała wulgarne słowa dziwki, rozcierając po zębach ich brzmienie i sens. Skrywane głęboko natchnienia atakowały jej logiczny umysł, spychając w mroki analityczne zapatrzenia. Wirus, dotychczas sukcesywnie powstrzymywany, atakował jej trzewia, rozpalając w niej przygaśnięty płomień pasji, która skrywała przed obcym wzrokiem. Niezdrowej, bezprawnej pasji, która od wielu lat sprawiała, że nie odwracała wzroku od arcydzieła śmierci. 
Ona to po prostu uwielbiała. 
Dziwny skurcz uwierał jej krtań, wydobywając się z ust cichym, melodyjnym śmiechem, przesyconym chłodem, rozbijającym się na zadartym obliczu rudowłosej igiełkami zmarzliny. 
- Aż tak wysoko stawia się pani w moim życiu, panno May? - płynnym ruchem wysunęła pistolet przystawiając jej do skroni, z niezmienną stanowczością - A może po prostu nie jest pani warta mojego wysiłku? Może to co pokazuje mi pani w swych... pracach, nie jest na tyle kunsztowne, bym tym urzeczona zapragnęła rozszarpać te pani ładne usteczka lufą i nakarmić plazmą?
- Czyżbym była w pani oczach amatorem, pani władzo? - Wanda uśmiechnęła się  szerzej, a w mieniącym się błękicie zamajaczyło rozniecone podekscytowanie. Jej palce przesunęły się na pokryty dreszczem kark funkcjonariuszki, obejmując go niedelikatną pieszczotą - Nie zachwycam panią?
Parsknęła donośnie, wolnym ruchem przemieszczając po bladej skórze pistolet na podbródek, odrysowując jego wylotem szczękę ladacznicy. 
- Tak wiele niedorzeczności jest w pani zbrodniach, że zdają się być kaprysem krnąbrnej dziewuchy, zerwanej z krótkiej smyczy - nachyliła się niżej, kierowana przedziwnym, aczkolwiek znajomo mrocznym instynktem. Tonęła. Zalewana przez fale zamkniętych pod skorupą formalistki emocji i myśli obserwowała, jak czarno-szkarłatne wody pędzą wokół niej przez korytarze jej umysłu - Może mnie pani zaintrygować, rozwścieczyć, sfrustrować, ale na pewno nie zachwycić. 
- Jest pani tego pewna, pani komisarz? - prostytutka zaśmiała się rechotliwie, cedząc w jej usta - Jest pani śmiertelnie pewna?
- Tak - odparła bez wachania, nie uciekając od bliskości jej ciała.
- W takim razie proponuje pani grę, pani komisarz...
Płynnym, zgrabnym ruchem rudowłosa wysunęła się spod cienia pistoletu, cofając o kilka kroków. Skradła ze sobą palący skórę gorąc dotyku, roznieciła w gęstym, ciężkim powietrzu swoją plugawą woń. 
- Grę? - Kuśniak uniosła brew, nie chowając broni, niepostrzeżenie głęboko nabierając w płuca perfumy mordercy. 
- Prostą... - wyrachowany grymas ponownie przyozdobił kobiece oblicze - Cztery miesiące. Jeśli znajdzie pani wystarczająco dowodów, by udowodnić mi winę, jestem pani - rozłożyła delikatnie ramiona - Mój modus operandi pani zna...
- A co ty będziesz z tego miała?
- Ja? - Kuśniak czuła jak jej ciało drży w delikatnych spazmach podekscytowania, spijając słowa z soczystych, jasnych warg - Jeśli w przeciągu czterech miesięcy spoglądając na moje dzieła poczuje pani to rozkoszne szarpnięcie zachwytu... zostanie pani moim opus magnum.

***

Z nienagannym spokojem wpatrywała się w rozwleczone po ścianach kamienicy światła policyjnych kogutów, zliczając je beznamiętnie i całkowicie bezmyślnie. Jej umysł przybrał nową miarę czasu - następujące po sobie zmiany z czerwieni na niebieski. 
Po sześciu zmianach uśmiechnęła się, po ośmiu podszedł do niej Radosław Fisz. 
- Co cię tak bawi, co?
- Nic - zamrugała wolno, spoglądając na przystojną twarz detektywa, oszpeconą nagannym światłocieniem i głęboką szramą ciągnącą się od podbródka aż po lewe ucho. 
- Zamierzasz wmówić mi, że ten zboczony uśmieszek to skurcz wywołany zimnem? - uniósł sugestywnie brew, zarzucając jej ramie na bark z nonszalancją i lekkością. 
- W rzeczy samej.
Wyślizgując się pod uścisku swojego partnera ruszyła wzdłuż omszałego muru, odziana w pulsacyjny dwubarwny woal, ku wieńcowi funkcjonariuszy, pogrążonych w dobrze znanym błędnym tańcu wokoło trupa. 
- Patryk Hazwik, lat czterdzieści jeden. Alkoholik, rozwodnik, nałogowy bywalec Szmaragdyny - prychnął brunet, podążający za nią krok w krok, z niezmiennym wyrazem rozbawienia zmieszanego z zdegustowaniem na ciemnym obliczu - To jego DNA znaleziono w denatce z piątku. Najpewniej to on ją zabił. 
Skinęła jedynie, podchodząc do zwłok, nasuwając na nos okulary analizacyjne. 

Rana szarpana gardła, głęboka na pięć centymetrów, zadana szybkim, pewnym ciosem nieregularnego narzędzia zbrodni, nieodszukanego przy ofierze. Ciało pozostawiono niemal w pozycji, w której osunęło się na obleczony syfem bruk. Dramatycznie wykrzywiona w agonii głowa poszukiwała ukojenia w pokrytym szarością niebie, które zamykało się szczenie na takich łajdaków jak zawszony brudas z niewielkiej kawalerki, rżnący brutalnie każdą napotkaną latarnicę. Stary t-shirt noszący na sobie ślady nie jednego wieczora w tanim barze rozdarto niczym pazurami, nie pozostawiwszy jednak na sinej skórze ani zadrapania. 
Nagie nogi denata rozwarto. Genitalia wyrwano. 
Pod płaszczem juchy, resztek skóry i włosów skrywała się piętnastocentymetrowa rana, sunąca pewnie wgłąb ciała. Wykonana pośmiertnie wykwintna profanacja. 
Własnoręcznie spreparowana wagina. 
Kusniak nie analizowała jednak trupa, nie szukała wskazówek, nie chłonęła brudnego widoku, świadoma iż nie ten pozostawiono do niej do kontemplacji, nie ten był składnią artystycznego dorobku. Ten trup był jedynie manifestacją niezgody, gniewu i wymierzonej stalową dłonią sprawiedliwości. Pozostawiono go nie dla niej, a dla Wszechmiasta, na rogu uliczek, z których jedna prowadziła wprost pod same drzwi szmaragdowego burdelu. Zwłoki Hazwika nie miały jej zachwycić, mimo kreatywności ich sporządzenia, nie były one piękne ani w swej martwocie, ani w brutalności. 
Kucnęła przy ofierze, przyglądając się wilgotnej, lepkiej skórze, pokrywającej się z wolna zielenizną, obleczonej mozaiką czerwi. Finezyjna sieć przegniłych żył ciągnęła się po wzdętym brzuchu, po zastygłych w wiecznym bezruchu nogach, rozłożonych w beznadziei ramionach. Prawa dłoń mężczyzny pokryta była juchą i zadrapaniami, okaleczona. 
- Myślisz, że sprawca specjalnie obciął mu palce? - Radek przykląkł obok niej - Rany są proste, zadane z dużą prędkością, niczym gilotyną.
- Być może...
- A więc gdzie są, komisarzu? - niedoszły rywal o stołek uśmiechnął się półgębkiem. 
Westchnęła wstając gwałtownie. 
- Nie mam zielonego pojęcia, jeśli to chcesz wiedzieć, Fisz - stonowane, machinalne kroki niemal uciszyły zgiełk, wprowadzając między podwładnych niewygodną cisze, niepewność. Liczne pary oczu dostrzegły skryty w cieniu szerokich okularów i wieczoru szeroki uśmiech rozrywający suche wargi blondwłosej funkcjonariuszki, nagłą lekkość wypełniającą jej ruchy i ten dziwny blask, promieniujący z czystego oblicza. Justyna wiedziała, że to ich przerażało...
Że zapowiadało polowanie. 

Justyna wiedziała też gdzie są palce Patryka Hazwika. 
Pozostawiono je cztery dni temu na brzegu jej wanny jako szkarłatny symbol rozpoczynającej się rozgrywki.