Doberek.
Ja z kolejnym rozdziałem, jeśli kogoś to obchodzi.
Welp, enjoy...
________________________________________________________________
________________________________________________________________
Przesunął palcami po zaparowanej szybie. Nakreślił pięć linii, małe zadrapania w masywnym kadłubie pociągu. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze szkła, zmarszczył cienkie brwi niezadowolony.
Łańcuch obił się ponownie o metalowe elementy niewygodnych krzesełek.
- Mógłby pan łaskawie unieruchomić ten pieruński łańcuch? - kobieta z oburzeniem wypisanym na twarzy zatrzasnęła puderniczkę. Westchnął cicho, chowając łańcuch do kieszeni. Obrzucił ją spojrzeniem spode łba, ona uczyniła to samo.
Zniszczone, farbowane na rudy loki upięte w kok. Posklejane od czarnego paskudztwa rzęsy, silnie pomalowane na fiolet powieki. Zwisające cycki odsłonie przez głęboki dekolt i równie zwisająca, poorana przez zmarszczki twarz, której nie odratowała nałożona na nie gruba warstwa podkładu.
Pociąg ponownie podskoczył na torach, ponownie się zachwiał. Heine oddalił się jeszcze od kobiety siedzącej naprzeciwko, chowając ręce w kieszenie. Z peronu na peron, wagon pustoszał, wysiadali kolejni ludzie, lecz nikt nie wsiadał.
Ruda czterdziestolatka wróciła do przerwanego nakładania makijażu. Jakiś pan w meloniku przewrócił stronę książki.
A on wciąż zastanawiał się czy dobrze robi. Dla Badou było to ważne, chodź nie miał pojęcia czemu. A może miał?
Byli przyjaciółmi. W tym świece przyjaciel jest gatunkiem zagrożonym, a czas powoli zabija sam sens tego słowa, a ci, którzy przekonani są, że tak owego mają, pilnuję tego egzotycznego unikatu.
„Ale czy to jest tylko przyjaźń?”
Z chaosu coraz wyraźniej wyłaniała się odpowiedź. Coraz to głośniej krzyczała w jego wnętrzu, przywołując mu kolejne obrazy, zmuszające do chwili zawieszenia. Pozbawione sensu reakcje, szczegóły wyłapywane w pajęczą sieć, oplątującą go od dłuższego czasu. Spojrzenia, gesty, reakcje. Tak błahe i naiwne, jak ciepłe, pełne atencji spojrzenie rzucane nieznajomemu gówniarzowi, który przecież nie powinien być na tyle znaczący. A może jednak było to zwykłe spojrzenie, zaciekawione i nie zdradzające żadnej relacji ?
Czy to paranoja?
Nie. Paranoją kierowałby strach, a Heine nie czuł w przełyku tego ostrego posmaku paniki, co więcej, jego gardziel straciła prawo smakowania. Czuł jedynie pustkę, której w jakiś sposób nie był w stanie zapełnić. Chodź słyszał, widział, odczuwał, błądził po omacku, nieświadomy i bierny, szukając usilnie sposobu, by uzyskać lek na swoją ułomność. I chodź tak blisko znajdowałby się ratunku, ten wciąż był niedostępny.
To śmieszne. Westchnął opierając czoło o lodowatą szybę i przymykając powieki. To śmieszne, wręcz groteskowe. Żeby on – nieśmiertelny bękart – tracił siły przez tak banalną sprawę.
***
W pokoju unosił się gęsty, gorzki dym.
Czarnowłosy zagryzł filtr od papierosa, opierając lewą stopę na ramieniu mężczyzny.
- Czyli jednak się do nich zgłosiłeś - spytał brunet, nie unosząc głowy i naznaczając udo chłopaka jasnoczerwonym śladem zębów.
- Owszem – mruknął, zaciągając się głęboko. Jego palce przeczesywały leniwie miękkie, dębowe kosmyki, praktycznie nie odnotowując gorących warg muskających niepewnie jego zmarzniętą i pokrytą dreszczem skórę – A uważasz, że nie powinienem?
- Uważam, że najpewniej wiesz co robisz. Nawet jeśli moim zdaniem, to nie najlepszy pomysł, co więcej, naraża nas na niemałe niebezpieczeństwo. Jeśli ktokolwiek dowie się, że trzymasz z Rammsteinerem, po tobie, dojdą do nas. To odrobinę... nieodpowiedzialne, nie sądzisz?
Blade palce zacisnęły się na białej bibułce.
- Naprawdę sądzisz, że naraziłbym nas wszystkich na takie gówno, Vogel? - pełne wargi poruszały się niemalże hipnotycznie. Mówił powoli, łagodnie, lecz słowa zdawały się być ostre, wykrzyczane szeptem z agresją. Budziły lęk. Lub raczej... budziłyby go, gdyby mężczyzna klęczący na poziomie kolan czarnowłosego, nie był świadkiem tak wielu ich odsłon. Słyszał jak zawisają w powietrzu, niczym gniewne duchy, gotowe zaatakować ponownie i ponownie, wbić się głęboko w umysł, pustoszyć go z brutalnością o tak łagodnym obliczu. Westchnął, czule ucałował jedną z wielu blizn, cięć jasnobrązowych w twardej, niewzruszonej korze, i wstał.
- Hej, to tylko drobna uwaga. Ufam ci – jego duża dłoń zbliżyła się do drobnej twarzy, przeczesała zwisającą przez bystre ślepia smętnie czarną koronkę – Idę. A tobie radzę, przygotować się, za godzinę nasz klienta.
***
- Cze.
- Cze.
- Spóźniłeś się.
Białowłosy przewrócił oczami beznamiętnie.
- Pociąg mi uciekł – mruknął, taksując go wzrokiem. Rzadkość widzieć tak eleganckiego Badou. Włosy upięte, opadające z lekkością na ramiona, koszula dopasowana wyprasowana i bieląca się pod czarnym garniturem.
- A ty co? Lokówką się bawiłeś? - chwycił w palce sprężysty kosmyk, zwisający samotnie tuż przy uchu mężczyzny.
- Nie. Mimi mi zaplotła na mokre włosy warkoczyki, pomagała mi wybrać garnitur. Weź mnie pilnuj, bo jak cokolwiek się z nim stanie to wybulę niezłą sumkę w wypożyczalni - burknął rudzielec uderzając jego dłoń wierzchem swojej, ciepłej, wręcz parzącej. Albinos miał wrażeniem, że wraz z tym przelotnym muśnięciem, spadł na niego żar całego tłumu ukrytego za podwójnymi drzwiami lokalu – Zostaw.
Suche wargi białowłosego wykrzywił jednostronny uśmiech, delikatny, praktycznie skryty pod grymasem niezadowolenia, utrwalonym w ostrych, ciosanych głębokimi liniami rysach.
- Wyglądasz jak kobieta. Tylko biustu ci brak – pozornie obojętnie wbił palec w płaski, twardy tors Nails'a.
- Nie, to nie było śmieszne. Ale próbuj dalej, może kiedyś staniesz się zabawny - rudzielec spojrzał na niego z niewzruszoną miną. Jednak jego wzrok śmiał się, co usilnie ukrywał wykrzywiając usta i skrywając się za kłębem papierosowego dymu.
Badou, miał dziwny dar. A może było to przekleństwo szczerości Nieważne jak bardzo by się starał, zdradzał go ten wzrok. Udając wesołego mimo smutku, zielona tęczówka przygasała, a on spoglądał tępo w twarz rozmówcy nie widząc go, nie słysząc jego słów. Gdy jednak stara się ukryć podekscytowanie, rozbawienie zaraża pozytywnym błyskiem, szerząc wokoło radośnie głupkowatą aurę.
- Dobra. Chodźmy już, bo staruszek tam korzenie zapuści – zgasiwszy niedopałek zamaszystym ruchem, spojrzał na zegarek i chwycił albinosa za nadgarstek, by szybko pociągnąć go w kierunku wejścia do lokalu.
***
Ludzie. Wylewające się z każdego kąta tłumy, niosące ze sobą barwy, głosy, zapachy, dominujące każdą najmniejszą cząstkę intruza wtapiającego się w pulsujące morze, chwiejące się w gorzkim alkoholowym tańcu.
Skrzywił się szedł dalej za rudzielcem. Nienawidzi tych miejsc. Tak bardzo ich nie cierpiał.
- Hej, jesteśmy. Sorki za spóźnienie.
- Spoko - Mihaiłow uśmiechnął się pogodnie, spoglądając ciepło na Badou. Po jego pomarszczonych palcach, pokrytych odciskami od niezliczonych egzemplarzy broni, spłynęły kolejne strużki, kapiące z pocących się, pełnych kufli.
- To masz jakieś specjalne atrakcje dla nas na tę noc? - na policzkach informatora rozkwitał coraz to szerszy uśmiech, a piegi, rozsypane po jego obliczu, zdawały się drżeć na skraju obsypania, zupełnie jakby miały zaraz odkleić się od opalonej skóry - Pamiętaj, dla nas trzeba czegoś ekstra, jako najmłodszych tu.
- Jesteśmy wiekowi tylko na ciele! - krzyknął drugi, obok jednookiego, świadek piwnooki, wysoki i niegdyś czarnowłosy Robert. Jeden z czterech pozostałych przyjaciół pana młodego, nie ustępujących mu rocznikowo.
- To klub w którym na pewno nie będziecie się nudzić - zaśmiał się emerytowany zabójca, podając im zamówione piwa - Jakiś czas tu nie byłem, ale pamiętam niektóre akcje.
- Takie jak...? - rozwijał dalej Nails.
Muzyka głośno grała, ale najwyraźniej jedynemu któremu to przeszkadzało był Heine. Oparł się o lepki od alkoholu stół, niewidzącym wzrokiem lustrując przetaczające się przez bar i parkiet tłumy. Kobiety. Osaczające go, zacieśniające krąg wokół ich niewielkiego stolika, niczym mary, pląsające z groźbą na wargach i krzykliwym zawodzeniem.
Zadrżał odwracając wzrok, wbijając go w syczącą na piwie pianę.
- Oj myślę, że na pewno wystarczająco zajmujące, byście nie nudzili się w towarzystwie starszych panów. Którzy mają nieco inne potrzeby niż wy, młodzi - wymienił Pietro, unosząc w zamyśleniu czteropalczastą, lewą dłoń ku brodzie i śledząc wzrokiem młodą kelnerkę w kusej spódnicy – A może nie tak inne?
- Ach... nie sądziłem, że wybierzesz takie miejsce – przez twarz Badou przemknął chytry uśmiech - Kiri nie byłaby zadowolona.
- To moja ostatnia noc wolności, nie będę się hamował. A ona nie musi nic wiedzieć.
Była między tą dwójką dziwna, aczkolwiek silna, więź. Całe spektrum uczuć malujące się mostem między nimi, było w niezrozumiały sposób najcieplejszą rzeczą, jakiej Heine doświadczył.
Rozumiał. Rozumiał, że Badou potrzebował kogoś na wzór... ojca? Rozumiał, że z chęcią i wdzięcznością przyjął tę specyficzną odmianę opieki, którą ofiarował mu Mihai. Przyjął ciepło i troskę. Kogoś kto podobnie jak on miał namiastkę rodziny i stracił ją bezpowrotnie, nie rezygnując z drzemiących gdzieś w podświadomości instynktów, które ewoluowały przeradzając się w tę dziwną skłonność do zależności od siebie.
Heine wiedział, że nigdy nie da mu tego bezpieczeństwa i radości. Cieszył się z tego co ma. I chodź też chciałby być tym, któremu to Nails ufa bezgranicznie, to nawet nie potrafił żałował. Był wdzięczny Mihai'emu. Jakkolwiek żałosne by to nie było, jakkolwiek śmieszne, to, choć nie wprost dziękował mu.
Spojrzał za nich. Ciekawe jak to jest, czuć, że jest ktoś, do kogo można zwrócić się z problemem, ktoś, kto obserwuje spokojnie i w zadumie, czekając tylko na moment, by interweniować. To pewnie przyjemne i uciążliwe zarazem.
- To będzie niezapomniana noc! - zakrzyknął jednooki unosząc swój kieliszek wódki, dyskretnie dając mu znak, by zrobił to samo - To za pana... em... młodego!
~
Dużo spoconych, lepkich ludzi. Dużo.
Kobiety. Wyrozbierane, pijane, gotowe na wszystko. Ocierające się swoimi, obciekającymi słonym potem, ciałami o napalonych mężczyzn, również będących w stanie łódeczek kołysanych przez procenty.
Ciepłe usta.
Długi, zachłanny pocałunek. Nie posiadający w sobie nic poza pragnieniem i marzeniem ucieczki.
Dwaj spragnieni mężczyźni ocierali się o siebie, chcąc więcej i więcej. Alkohol krążył w ich żyłach, lecz nie był on winnym serii tych niefortunnych zdarzeń jakie miały ustawić się szeregiem po tej nocy. Nie byli na tyle pijani. To adrenalina. Czysta, zdradziecka adrenalina.
Oderwali się od siebie, jeszcze długo trącając się spragnionymi wargami i językami, które tak gorzko smakowały.
Dla dłoni nie było granic. Pieściły przez ubrania, drażniły odsłoniętą skórę.
Nie myśleli za dużo, to skutecznie uniemożliwiła wódka, która ponownie wzięła nad nimi dryg. Chwycili łapczywie stojące obok dwa pełne kieliszki i wychylili w pośpiechu. Nagle zaczęła ona piec w przełyku mniej.
- Idziemy do mnie, czy do ciebie? - sapnął białowłosy, przelewając swoje słowa w jego usta.
- Mieszkam bliżej.
***
Cicha melodia rozkoszy. Słodki bukiet potu, śliny, krwi i spermy. Silne ramiona mocno obejmujące wieczne ciało wijące się nad nim. Ciepło rozchodzące się po ciele, mimo otwartego na oścież okna.
Opalone plecy wygięły się w łuk, spomiędzy warg wydobyło się rzężenie zmieszane z jękiem.
Intensywne skrzypienie starego łóżka o metalowym szkielecie, sprężyny materaca wbijające się w ciało.
Przyspieszył, wsłuchując się w mężczyznę.
To wszystko... To było wręcz mistyczne. Nienaturalne. Napisane z rozmachem ręką demiurga, ubrane w groteskowy, czarnohumorystyczny dramat o cierpkim posmaku komedii. On – odpad, wyrzut, anomalia – doprowadził go na skraj. Miał władzę i trzymał nad przepaścią, decydując, czy odwieść go od krawędzi, czy egoistycznie pchnąć w jej otchłań, ku grzesznej i chorej euforii.
Bo czy to nie chore? Obcy sobie, przyjaciele jedynie. A jednak rozbrzmiała słodka melodia oznaczająca pęknięcie linii, granicy między przyjaciółmi, a kochankami.
Pot spływał po ich nagiej skórze. Mieszał się. Odurzał swą wonią.
Smaki łączyły się mieszały w zachłannych pocałunkach, które odbierały dech, tłumiły wstydliwą przyjemność.
Paznokcie głęboko wbijały się w białą skórę, rozrywały ją, a krew spływała potoczkami na pościel.
Na skraju wytrzymałości. Na skraju dokuczającego bólu i dzikiej, nieokiełznanej przyjemności. Gdzieś w małym, pogrążonym w chaosie mieszkanku, rozbrzmiał jęk spełnienia. Ulga rozlała się pod skórą o karmelowym odcieniu.
Heine był z siebie dumny. Był zmęczony, ale dumny. Leżał obok, łapał oddech i wpatrywał się półobecnie w przygarbione plecy.
- I co, teraz? - spytał - Zostajemy przy jednonocnej przygodzie?
Badou spojrzał przez ramie na niego, a wiatr porwał jego mokre od potu kosmyki.
- Czy ja wiem? Jutro zdecydujemy.
Wyrzucił peta przez ono i zamknął je. Szyba była brudna.
- Mówiłeś wcześniej coś o niezapomnianej nocy? - zaśmiał się białowłosy. Jednooki parsknął i położył się na jego brzuchu.
- No...
Nieśmiertelny albinos spojrzał mu w twarz wykrzywioną uśmiechem. Była piękna. Posiadała w sobie to czyste, męskie i ludzkie piękno, nieskalane potworną dzikością, jak ta, którą widziała w lustrze. Chciałby zawsze patrzeć w roześmiane oblicze przyjaciela. Chwycił od niechcenia jeden rudy kosmyk. Wciąż był poskręcany.
- Żałujesz?
- Nie, nie żałuję. Było zajebiście - Nails zmienił pozycję i usiadł na nim okrakiem.
"Zajebiście..." Dla niego to zwykły seks. Nic, tylko fizyczna przyjemność. Gdyby wiedział o małej wojnie we wnętrzu serca i pod czaszką współpracownika... Co by zrobił?
Gdzieś tam kometa spadała z nieba, ciągnąc za sobą swój ciężki ogon.
Gdzieś tam w dole, w mieście młoda blondyna w towarzystwie położnej i męża powiała zdrowego, ślicznego syna.
Gdzieś tam szczęśliwa siostra dała bratu skromny prezent urodzinowy.
Gdzieś tam pięcioletnia dziewczynka zapłakała nad martwym chomikiem.
A jeszcze gdzieś samotny chłopak stał na dachu trzymając w dłoni zardzewiały krzyżyk, wpatrując się w miasto. Może widział z daleka to okno na czwartym piętrze?
A tu? Dwie obce sobie osoby popełniły błąd.
Gdyby jeden miał na tyle siły, gdyby powstrzymał się, gdyby posłuchał instynktu samozachowawczego i przerwał to, gdy było to możliwe, nie cierpiał by tak bardzo teraz. Teraz, patrząc na spokojną twarz ukochanego mężczyzny. Palcami przebiegał po skrzepniętej krwi przy śladach ugryzień, na ramieniu, boku, udach. Dotykał skalanych przez siebie miejsc. Lekko, by nie zbudzić.
On żałował. Tak bardzo żałował.
Tak wytrwale budowany wokół siebie mur cicho osunął się zawstydzony i odsłonił słabą jak u człowieka duszę.
***
Stąpała głośno w kałużach krwi. Ta posoka ogrzewała jej zmarznięte, bose stopy.
- Huśtu... huśtu... - popychała wiszące zakrwawione truchło - Zwłoki się huśtają - jej głos był wyraźny i silny, pobrzmiewał tłamszonym szaleństwem, rozchodzącą się pod czaszką chorobą.
Chwyciła długie włosy nużone w gęstej czerwieni, uniosła, owinęła wokół nadgarstka, by nie przeszkadzały, by nie spijały już więcej szkarłatu, przecież nie taką powinny mieć barwę.
- Strażniku~! - krzyknęła - Nudzę się~!
Mężczyzna za drzwiami zadrżał przerażony.
- Zwłoki - raz jeszcze popchnęła wiszące ciało. Spojrzała błyszczącymi oczyma na leżące na ziemi ociekające mięso - Zwłoki - kopnęła je. Jej stopa zaplątała się w jelita, wyszarpała ją, wyrywając je. Podeszła do brudnego lustra, jednego z ostatnich. Spojrzała na oszalałą z głodu postać - Kolejne smutne zwłoki...
Zaśmiała się, lecz śmiech mieszał się z łzami.
Powracam.
OdpowiedzUsuńPowinnam się pewnie skupić na całej reszcie, na przykład na tej miłej pani, która to huśtała zwłoki na końcu, ale nie mogę wyjść z zachwytu, jak ładnie napisałaś scenę seksu.
Wybacz, że to nad tym głównie się rozdziwiam, po prostu przywykłam do brzydkiego chędożenia, opisywanego definitywnie zbyt szczegółowo i obrzydliwie, ale tutaj dla odmiany było bardzo, bardzo ładnie.
Dziękuję ci za to.
Co ja więcej mogę powiedzieć, żeby nie chwalić seksu i opisów, które już wiesz, że kocham...mm.
Dialogi, o tak, definitywnie dialogi. Wyglądają tak naturalnie, nie są wymuszone i sztuczne.
No kocham, no.
Naprawdę wciągnęło mnie to opowiadanie (mam wielką nadzieję, ze nie powtarzam tego, co rozdział) i nie mogę się doczekać kolejnych części.
Weny! Bardzo dużo wany! <3
Pozdrawiam!
Dobry wieczór!
OdpowiedzUsuńChcesz poćwiczyć swoje pisarskie umiejętności i przy okazji wygrać książki, upominki, reklamę bloga i grafikę? Tak? W takim razie zapraszam Cię serdecznie do konkursu literackiego „Już nie zapomnisz mnie”
www.przedwojenny-konkurs.blogspot.com
Wystarczy napisać opowiadanie o dowolnej tematyce do 5 stron i… co dalej? Dowiedz się szczegółów, czytając regulamin na blogu.
Niech pamięć o naszych artystach nadal trwa, a osoby lubiące pisać – doskonalą swe pióro!
Pozdrawiam ciepło!
Ps. Przepraszam za autoreklamę, lecz nie znalazłam innej zakładki. Wiadomo, jak trudno jest się zareklamować. A może akurat Cię zainteresuje konkurs?