Yaho!
Wciąż żyję, jak to kogoś obchodzi. Tylko mam deficyty czasu, no ale... Opolszczyzna wreszcie ma ferie.
Może coś się pojawi, bo mam pomysł na hanahaki
___________________________________________________________
Krwawy
Kwiat
-
Pojebało?
Syk
żarzącego się tytoniu. Szary dym ulatujący z pełnych, czerwonych warg,
rozciągniętych w delikatnym uśmieszku, w którego zwodniczym cieniu uprzejmości przedzierała
się kpina.
- To
najlepszy pomysł. Jedyny, gdyby się tak zastanowić – czarne włosy chłopaka
poderwały się w delikatnym podmuchu płynącym z mechanizmu klimatyzacji,
wiszącej smętnie na pokrytej piętnem czasu, zewnętrznej ścianie starego
antykwariatu. Biały plastik dawno zaszedł już szarawym nalotem, a w brudnej
warstwie odbiły się szczurze łapy. Między ciemnymi, rozwianymi kosmykami
zamajaczył lśniący punkcik, gdzieś w połowie warkoczyka. Kolczyk, niewielkie
srebrne kółeczko, ozdobione filigranowym ornamentem .
- Co
zamierzasz zrobić ze zwłokami?
-
Oddam do powtórnej autopsji – zielone ślepia przeszyły rudzielca bezwzględną
pewnością, zdecydowaniem, spychając go do podrzędnej roli. Wytyczając jego
miejsce w hierarchii i tłamsząc jego sprzeciw nim ten zdążył się narodzić w
jego głowie – Ale to trochę zajmie, ponad tydzień przypuszczam. Trudno jest
zrobić teraz na lewo morfologię i szczegółowe badania toksykologiczne…
-
Mówisz jakbyś to robił to codziennie.
Nie
odpowiedział. Wskoczył na wąski, wyskoki na blisko dwie stopy murek, niczym
linoskoczek miękko lądując na palcach. Czarne, poskręcane od wilgoci w
delikatne pukle, pasma opadły na ramiona, w zatęchłe powietrze wzbiła się woń
krwi. Niezaprzeczalny zapach mordu, piętno zbrodniarza kąpanego w posoce.
-
Spotkamy się o północy przy zachodniej bramie cmentarza komunalnego, w
północnym sektorze Powierzchni – Kaito spojrzał na nich z podwyższenia, które
mimo jego drobnej postury obrazowało jego złudną wartość. Biło od niego
stanowcze zdecydowanie, a jednak palce nerwowo bawiły się plecionką po lewej
stronie twarzy – Ostrzegam, że będziemy mieli dość ograniczony czas.
-
Niby dlaczego? – białowłosy spojrzał na niego spode łba. W szkarłatnych
ślepiach majaczyła wrogość, dziki, pierwotny instynkt odbijał się w ich
lustrze, zdradzając bezwzględną naturę, drzemiącą w pozornie wychudzonym,
niezadbanym ciele – Równie dobrze moglibyśmy iść nad ranem. W mgle będziemy
niewidoczni, a stróż będzie zmęczony całą nocą.
Badou
wiedział, czego zwiastunem bywał ten wzrok, wyczuwał wznoszący się w gęste
powietrze cień, chwytający w bezwzględny uścisk kredowobiałą szyję skrytą pod
bezsilnym bandażem, niezdolnym do pochwycenia bestii w kajdany. Obserwował jak
Kaito unosi podbródek, jak zerka beznamiętnie na białowłosego, jak w dotychczas
lśniących, bystrych ślepiach lęgnie się mat, jak drzemiące w nim życie obejmuje
bezwzględna martwota, a zdechły chłód okrywa płaszczem rzeczywistość. Chłopak
wpatrywał się, niczym lalka bez czucia rejestrował kamerami oczu każdy oddech
albinosa, śledząc najmniejszy ruch. Przekrzywił głowę i mlasnął zrezygnowany.
-
Skoro tak mówię, to znaczy, że tak właśnie ma być. – westchnął, mrugnął odwrócił wreszcie wzrok,
pozostawiając ich ze znajomą świadomością zagrożenia. Tylko zagrożenia, czym?
Wiedzieli, że gdyby chłopaczyna zacisnął dłoń na rękojeści miecza, którą dotąd
darzył jedynie przelotnym zainteresowaniem, byłby martwy nim jeszcze zdążyłby
wysunąć klingę z pochwy – Do czwartej nad ranem cmentarza pilnuje Jurij
Lopovicz, staruszek, który więcej nie widzi niż widzi i głuchy jest jak pień –
kontynuował czarnowłosy beznamiętnie – Zaś zaraz po trzeciej jego miejsce
zajmuje Giorgia Lorenz, płatna zabójczyni zwolniona warunkowo, za łamanie
podstawowych zasad, między innymi wymuszanie kosztowności i znęcanie się…
Podobno ma sporą, osobliwą kolecję po swoich celach… A przynajmniej tak głosi
plotka – wzruszył ramionami i zaciągnął głęboko leniwie dopalającym się
papierosem – Podobno od jakiegoś czasu pracuje również w ochronie laboratorium
Cartera, co czyni ją jego potencjalnym sprzymierzeńcem. A poza tym, to
wyjątkowo upierdliwa baba – dziwnie niewzruszone słowa opuściły wraz z dymem
jego wargi, z wyjątkową naturalnością. Nie była im ona obca, a bezlitośnie
uświadamiała o jednej z najpewniej wielu profesji chłopaka, kroczącego przed
nimi w gęstym tytoniowym dymie i miękkiej łunie podziemnego cienia.
-
Posiadasz wiele informacji – Badou przyspieszył kroku i zrównał się z nim.
-
Taka praca. Ty powinieneś wiedzieć to najlepiej, Badou – imię rudzielca
enigmatycznie zawibrowało na języku Kaito, którego usta nagle nabrały łyk
zainteresowania i zdawały się wręcz rokoszować jego obcym brzmieniem - Cóż, ja będę się już zbierał. Do wieczora.
Czarnowłosy
pozwoliłby jego twarz objęły żółtawe promienie latarni, uśmiechając się
delikatnie sztucznym, wyuczonym grymasem uprzejmości i skręcił w jedną z wielu
uliczek podrzędnych, ciągnących się niczym pajęcze nici po Podziemiu. Jego
czarna postać znikła szybko w porannych mrokach, rozpływając w rodzimą
ciemność, wyciągającą wygłodniałe dłonie i zagarniając do siebie bezsilne
ofiary.
- Coś
mi w nim nie pasuje – Heine mruknął pod nosem, oglądając się za chłopakiem.
-
Kruk.
- Co?
- Z
włoskiego. Corvito to kruk. Nie sądzisz, że to doskonale oddaje jego charakter
i wygląd?
- I
co z tego?
- Nic
po prostu… Symboliczne nazwiska przyjmują głównie członkowie grup
przestępczych. Nie wiem jak dla ciebie, ale dla mnie to dość niepokojące –
potrząsnął głową, przecierając twarz – Dobra, nieważne. Niewyspany jestem i
pieprzę farmazony. Chodźmy do Buon Viaggio, głodny jestem.
***
Skraplający
się oddech, wznoszący się w chłód nocy trzema kłębami pary. Cichy dźwięk
wbijania łopaty w wilgotną, cmentarną ziemię, mieszający się z innymi
niepożądanymi odgłosami, które roznosiły się nocnym echem krążąc na granicy
przerażających i niewinnych. Szare chmury już dawno przykryły sierp księżyca, a
mleczna mgła otuliła miękkim kożuchem zmarzliny.
Długowłosa
postać wyprostowała się przy akompaniamencie strzelających stawów i sapnęła
opierając się o łopatę. Rozejrzała się w mroku śledząc poruszające ostatkami
suchych liści na wpół martwe szkielety drzew.
-
Kurde… zimno.
- Kop
do cholery.
Badou
spojrzał na białowłosego. Jego szkarłatne ślepia jarzyły się dziko w mroku, a
długa blada szyja, mlecznobiałe oblicze i nagie ramiona ozdobione ornamentem potu
i drżeniem zmęczenia, odznaczały się na tle wszechobecnej czerni. Był to częsty
widok, ta nieludzka biel oblewająca sylwetkę nieśmiertelnego, jednak tego
wieczoru wydawała się wyjątkowo mistyczna.
Czy
to przez tonący w ciemnościach zarys, którego jedynie głos zdradzał tożsamość,
a który stojąc tuż przy Rammsteinerze stanowił niebagatelne tło kolejnej
skrajności?
-
Badou, proszę. Mamy jeszcze tylko półtorej godziny – chłopak spojrzał na niego,
a toksycznie zielone oczy rozbłysły tłumioną irytacją, skrytą w płaszczu
spokoju.
-
Czekaj moment – burknął rudowłosy wyciągając z kieszeni kombinezonu wymiętą
paczkę papierosów.
-
Zwariowałeś? Chcesz żeby ktoś zobaczył dym? – otuliła go duszna woń, a niska
postać zadarła jasne oblicze i wpatrując się w niego chłodno, wyrwała z ręki
używkę – Potem zapalisz.
-
Ale…
- A
tak w ogóle, to dlaczego kopiemy tylko my, a sobie stoisz i podziwiasz? – Heine
wbił łopatę w ziemie i oparł się o nią prostując obolałe plecy. Spojrzał z
wyrzutem i niechęcią na chłopaka, który odwrócił się, spoglądając na ścieżkę za
krzewami.
-
Pilnuję, nie widzisz?
-
Równie dobrze mógłbym pilnować ja, a ty kopać – albinos wymownie pchnął w jego
stronę szpadlem.
- Nie
– przez blade oblicze Kaito skryte pod obszernym kapturem płaszcza przemknął
cień złości, czerwone wargi zacisnęły się bielejąc i tłumiąc przeradzający się
w słowa gniew – Jestem zbyt słaby fizycznie, gdybym to ja kopał, zajęłoby to
całą noc. A poza tym, w ciemnościach widzę zdecydowanie lepiej od was.
-
Skąd ta pewność? – Badou wyłowił z innej kieszeni drugą paczkę papierosów.
-
Naprawdę, Badou? – czarnowłosy uniósł sceptycznie brew – Z całym szacunkiem,
dla twych zdolności informatorskich, ale akurat w tej sytuacji nie zawierzałbym
twoim zmysłom.
-
Dzięki, kurwa – żachnął się rudowłosy i zagryzł pomarańczowy filtr jeszcze
niezapalonego papierosa
- Kto
cię naszym szefem ustalił? – Heine opadł ciężko na pień drzewa wznoszącego się
kolumna za nim. Śnieżnobiałe pasma opadły koronką na zmęczone, zarumienione z
wysiłku oblicze, kryjąc je w jasnym cieniu. Przez lekkie nitki przebił się
ostry rubinowy blask, oblewający twarz albinosa niepokojącą łuną.
-
Lisa.
-
Coś…
-
Milcz. – ciałem chłopaka wstrząsnął dreszcz, zatrzymało się ono w czujnej,
oczekującej pozie, a przez mrok przebijały się tylko dwa gładko zeszlifowane
szmaragdy – Stróż. Kryjcie się. Już.
Nieśmiertelny
skrył głowę czarnym kapturem, maskując jaskrawą biel, odrywającą się od
aksamitnej ciemności cmentarza i skrył ramiona pod długimi rękawami. Przykucnął
w cieniu cmentarnej zieleni tuj, ciągnąc za sobą mniej lub bardziej świadomego
zagrożenia rudowłosego. Spodziewał się, że Kaito zrobi to samo, przecież nie
był głupi, ale ku jego zdziwieniu czarnowłosy jedynie westchnął i zsunął z
głowy kaptur.
Wiatr
odgarnął z jego oczu czarne kosmyki uwydatniając krągłą, niewinnie dziecięcą,
lecz szczupłą twarz, której każdy mięsień drżał w oczekiwaniu. Szeroko otwarte
oczy śledziły każdy ruch starca posuwającego się nieprzytomnie wzdłuż
niedalekiej alejki, a usta raz po razie otwierały się i zamykały, jakby ich
właściciel powoli podpadał w trans. Ale on był przytomny, zaskakująco
przytomny, czujny i pewny. Otaczająca go ciemność, chłód nocy i wszechobecna
cisza nekropolii cuciły go ze zmęczenia dawno już zakończonym dniem i trwającą
w najlepsze nocą.
Chude,
powykręcane, niczym połamane witki, ramiona krzewów łapały szponami jego talię,
gdy przekradał się przez nie spokojnie, wręcz nie do końca obecnie, absorbując
całkowite zainteresowanie stróża.
-
Hej! Co ty tam robisz?!
Ignorancja.
Nie…
pustka. Zupełne odcięcie, odbicie, przenikanie granicy majaczącej na skraju
rzeczywistości i czysto teoretycznego rozważania scenariusza zmiany tejże
realności
-
Hej, dzieciaku! Won mi stąd! – stróż skierował na otuloną wieczną północą
figurę strumień latarki, żółte światło spłynęło po chłopcu, nie pozostawiając
nic poza odbitym w blasku niewzruszonym obliczem. Przydymiony i rozlany
świecący placek zadrżał wraz z dłonią stróża, którego głos nagle zatracił całą
pewność – Cmentarz to nie miejsce zabaw!
Kaito
milczał. Ruszył miarowym krokiem przed siebie, opuścił ramiona, pozwolił zwisać
im niczym połamanym, na wpół wyrwanym z pnia gałązkom, odsłaniać na cios chudą
pierś unoszącą się lekko pod starą koszulką. Kroczył niczym senny obraz,
niemuskany przez ostry nocny podmuch, nieobejmowany przez lodowaty chłód,
pozostawiony w nierealnym krajobrazie cienia. I tylko przeobrażona w maskę
blada twarz, i otwarte szeroko zielone ślepia, rejestrujące cofającego się w
przerażonym niezrozumieniu starca, trwały zawieszone w pustej nicości, jakby
zjawa bezcielesna, ukochana z mrokiem. Zbliżał się. Paliczki drgnęły
nieznacznie, zupełnie jakby poddały się wiatrowi, niezależnie od jego woli
odreagowały skurczem. I znów. I kolejny raz. Chwytał powietrze między palce,
nieznacznie zaciskał je na nierzeczywistym orężu, w chwili, gdy prawdziwa broń
zwisała spokojnie, leniwie przy jego boku, chwiejąc się w takt kroków.
-
Radzę ci się stąd zabierać chłopcze! – starzec wyrwał z pasa uniformu taser.
Czarny, toporny, nienowy, pistolet na prąd, pozbawiony kul. Były tylko dwie
nitki, niczym pajęcze, zwieńczone kąśliwymi haczykami, niosące po swej długości
paraliżujący, agonalny ładunek.
Wystrzelone.
Lecące.
Chybione.
Nierealna
figura zrywa się w bezwarunkowym odruchu, kierowanym zarówno pierwotnym
pragnieniem przeżycia, ucieczki od bólu i napisaną przez trzeźwy umysł reakcją.
Ogniwa paralizatora wgryzają się w lekkie poły płaszcza, szarpiąc czarny
materiał. Dłoń ubrana w czarną rękawiczkę zaciska się na rękojeści miecza,
silnym szarpnięciem wyrywa go z pochwy i pcha tępą stroną w nitki. Haczyki
puszczają materiał pozostawiając po sobie wystrzępiony materiał, druty owijają
się wokół ostrza. Chłopak atakuje.
Tak,
zabije. Klinga przejdzie przez stare ciało na wylot, a kwiaty wyryte w metalu
rozkwitną szkarłatem.
Nie,
nie pcha ostrza. Prowadzi je lekko, zbiera i nawleka nić. Miecz płasko uderza o
nogi strażnika, gdy z tasera wypływa kolejny ładunek.
Krzyk.
Przeraźliwy i rzeczywisty, ale po chwili stłumiony, grubą rękawiczką. Mężczyzna
upada wykręcony w spazmie, w nędznej próbie wyrwania się z tępego bólu i
wtórującego mu przytłumionego rwania. Jego usta i głowę przytrzymuje chude
ramie czarnowłosego, który po chwili puszcza starca i jedynie nakrywa jego
twarz białą chustką. Cofa się, butem przytrzymuje metalowe nitki przy ziemi,
wyrywając z ich pajęczyny miecz.
-
Wracajmy do pracy – miękkim ruchem ukrył ostrze w pochwie i przedarł się
ponownie przez krzaki ku nim – Kończy nam się czas.
Łopata
uderzyła głucho drewno. Ze zgrzytem sunęła po piachu zgarniając jego pogrzebowe
garści z jasnego wieka. W mrokach zalśnił misterny krucyfiks wtopiony w trumnę,
dzierżący ozdobną plakietkę z grawerowanym pożegnaniem i imiennym życzeniem
wiecznego spokoju.
-
Badou – chłopak spojrzał na rudowłosego wyciągając ku niemu dłoń – Wyjdź. Razem
z Heine otworzę trumnę i podamy ci denata.
Mężczyzna
zacisnął dłoń na jego nadgarstku i wspiął się po brzeskich ścianach dołu.
Przystając przy jego boku czuł wbite w niego spojrzenie zielonych ślepi,
analizujące każdy najpłytszy oddech, najdrobniejszy skurcz mięśni. Chłodna
kalkulacja odbijała się cieniem na papierowym obliczu czarnowłosego, majacząc w
zmarszczce między wyrazistymi brwiami i w wąskiej linii ściągniętych warg. A
mimo to było w tym jakieś miękkie ciepło. Jakby oczy uśmiechały się do niego
delikatnie przy niewzruszeniu twarzy, konspiracyjnym uśmiechem nadawcy błahego
figla. On sam śledził Kaito z niemałą ciekawością, uznaniem, które mimo
niepewności i niezrozumienia wyryło się w jego umyśle w chwili, gdy ten ciągnął
za sobą nici paralizatora. Uśmiechnął się półgębkiem i odwrócił wzrok
spoglądając w głąb grobu z mogiłą.
Cienkie
białe usta zacisnęły się nienaturalnie, a kości policzkowe naciągnęły
niebezpiecznie. W czerwonobarwnym spojrzeniu obijała się jakaś niespokojna
iskra, której widok może i nie był Nails’owi obcy, ale budził w nim swego
rodzaju niepokój. Co skryło się za lustrzaną taflą, jaki refleks właśnie
majaczył na niej, oblewając tym jednym mirażem całą twarz Heine? Co chowało się
pod pozornie nieczułą i beznamiętną matnią?
Nie
wiedział. Ale będąc zupełnie szczerym ze sobą, niewiele go to obchodziło. Po
pięciu latach współpracy przywykł, że albinosowi przeszkadza dosłownie
wszystko.
Kaito
przysiadł na zimnej cmentarnej ziemi i zsunął w dół dołu przystając przy
krawędzi trumny.
-
Mamy czterdzieści minut – mruknął białowłosy spoglądając w połyskująca tarczę zegarka
na nadgarstku.
***
- Ja
pierdole, ale jebie – wymamrotał rudowłosy zakrywając nozdrza brzegiem koszulki
i spoglądając z odrazą na czarny worek u jego stóp.
- A
czegoś się spodziewał? Facet siedzi w tej ziemi już ponad dwa tygodnie.
Białowłosy
odgonił sprzed twarzy gorzki, szarawy dym płynący z ust Badou i oparł o pień
drzewa. Leniwie rozglądał się wypatrując nieproszonych obserwatorów skrytych w
cieniu nadchodzącego poranka.
- Coś
nie jestem przekonany, że to było konieczne. Równie dobrze można było
nastraszyć tego całego Daniela i od razu by nam oddał swoich ludzi.
-
Droga wolna – delikatny uśmieszek zabłądził na wargach Kaito – Próbuj. Jest w
żałobie, to może od razu potraktuje cię ołowiem. Na ogół ma tendencję do
dawania długich i bolesnych lekcji ludziom, którzy są na tyle głupi by wejść mu
w drogę.
Heine
czuł jak beznamiętny wzrok lustruje każdy szczegół jego reakcji. Trwał jednak
niewzruszony, słysząc przejmujące echo tych słów rozbrzmiewające gdzieś w jego
podświadomości. Ich spokój i pewność zmuszały go do zaakcentowania ich
prawdziwości.
-
Najpewniej były inne metody. Carter to kanalia, nie trudno byłoby kogokolwiek
przekonać, że stoi za tą śmiercią – oponował dalej, lecz jego głos cichł w
gardle, tracąc barwę i melodię.
-
Jeśli tak uważasz - wargi czarnowłosego zacisnęły się bielejąc i na powrót
uchyliły się – Możesz zaryzykować. Jeśli ci nie uwierzy, przedstawię mu dowody.
Ale proszę, jeśli uważasz, że to lepsza metoda.
Przez
mgłę prześlizgnęły się, po czym rozpłynęły żółte światła, ustępując miejsca
cichemu furkotowi. Maszyneria silnika kaszlnęła, zadławiła się i umilkła,
pozwalając by wóz stoczył się po łagodnym wzgórzu i zatrzymał tuż przy nich.
Szare obdrapane drzwi jęknęły.
-
Witam – groteskowo tyczkowata postać skłoniła się z nienaganną grzecznością,
zagarniając pod baldachim kaptura neonowozielone kosmyki, rzucające się przez
szerokie czoło i badając intensywnie toksycznym spojrzeniem. Jej masywna dłoń o
szczupłych palcach wysunęła się zamaszyście w stronę czarnowłosego, który z
wahaniem odwzajemnił gest.
-
Możecie już iść. Zajmiemy się resztą – szmaragdowe ślepia musnęły na wół obojętnie ich obecność,
śledząc czujnie wysokiego mężczyznę, zmierzającego nader entuzjastycznie w stronę
czarnego worka.
Rudowłosy
zacisnął suche wargi i uchylił je, dławiąc się kwaśnym komentarzem.
- A zresztą…
i tak miałem zwijać dupę, wieczorem mam kawalerski – mruknięcie, skrywające
rodzącą się gdzieś gorycz. Wyschłe kręgosłupy traw zazgrzytały pod jego
podeszwą, gdy tylko w pozornym spokoju kierował się ku przeciwnej stronie ulicy
– A ty, Heine, nie spóźnij się wieczorem.
No jestem w końcu!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam cię, że tak późno, ale w tygodniu nie miałam czasu wejść z komputera, a z telefonu nie mogę pisać komentarzy, więc teraz po nadrobieniu obu rozdziałów na watt, jestem!
Ale co ja mogę powiedzieć...Twoje opisy są absolutnie magiczne, powtarzam się wiem, ale za każdym razem nie mogę wyjść z podziwu.
Są po prostu piękne.
A co do samej fabuły, to wciąż się trochę gubię, ale wciągnęło mnie i brnę do przodu :D
Pozdrawiam!
Brnij, myśle że warto xd
UsuńCieszę się, chodź sama sądzę, że większość z tych opisów jest pozbawiona… finezji? Trudno, może z nowym sprzętem będę mogła popisać z większym komfortem i łatwością. Welp… Piąty w przygotowaniu.
Pozdrawiam, również c: