poniedziałek, 13 lutego 2017

Tułaczki do Szczęścia 3


Yaho! 
Wciąż żyję, jak to kogoś obchodzi. Tylko mam deficyty czasu, no ale... Opolszczyzna wreszcie ma ferie. 
Może coś się pojawi, bo mam pomysł na hanahaki
___________________________________________________________ 



 Krwawy Kwiat



- Pojebało?
Syk żarzącego się tytoniu. Szary dym ulatujący z pełnych, czerwonych warg, rozciągniętych w delikatnym uśmieszku, w którego zwodniczym cieniu uprzejmości przedzierała się kpina.
- To najlepszy pomysł. Jedyny, gdyby się tak zastanowić – czarne włosy chłopaka poderwały się w delikatnym podmuchu płynącym z mechanizmu klimatyzacji, wiszącej smętnie na pokrytej piętnem czasu, zewnętrznej ścianie starego antykwariatu. Biały plastik dawno zaszedł już szarawym nalotem, a w brudnej warstwie odbiły się szczurze łapy. Między ciemnymi, rozwianymi kosmykami zamajaczył lśniący punkcik, gdzieś w połowie warkoczyka. Kolczyk, niewielkie srebrne kółeczko, ozdobione filigranowym ornamentem .
- Co zamierzasz zrobić ze zwłokami?
- Oddam do powtórnej autopsji – zielone ślepia przeszyły rudzielca bezwzględną pewnością, zdecydowaniem, spychając go do podrzędnej roli. Wytyczając jego miejsce w hierarchii i tłamsząc jego sprzeciw nim ten zdążył się narodzić w jego głowie – Ale to trochę zajmie, ponad tydzień przypuszczam. Trudno jest zrobić teraz na lewo morfologię i szczegółowe badania toksykologiczne…
- Mówisz jakbyś to robił to codziennie.
Nie odpowiedział. Wskoczył na wąski, wyskoki na blisko dwie stopy murek, niczym linoskoczek miękko lądując na palcach. Czarne, poskręcane od wilgoci w delikatne pukle, pasma opadły na ramiona, w zatęchłe powietrze wzbiła się woń krwi. Niezaprzeczalny zapach mordu, piętno zbrodniarza kąpanego w posoce.
- Spotkamy się o północy przy zachodniej bramie cmentarza komunalnego, w północnym sektorze Powierzchni – Kaito spojrzał na nich z podwyższenia, które mimo jego drobnej postury obrazowało jego złudną wartość. Biło od niego stanowcze zdecydowanie, a jednak palce nerwowo bawiły się plecionką po lewej stronie twarzy – Ostrzegam, że będziemy mieli dość ograniczony czas.
- Niby dlaczego? – białowłosy spojrzał na niego spode łba. W szkarłatnych ślepiach majaczyła wrogość, dziki, pierwotny instynkt odbijał się w ich lustrze, zdradzając bezwzględną naturę, drzemiącą w pozornie wychudzonym, niezadbanym ciele – Równie dobrze moglibyśmy iść nad ranem. W mgle będziemy niewidoczni, a stróż będzie zmęczony całą nocą.
Badou wiedział, czego zwiastunem bywał ten wzrok, wyczuwał wznoszący się w gęste powietrze cień, chwytający w bezwzględny uścisk kredowobiałą szyję skrytą pod bezsilnym bandażem, niezdolnym do pochwycenia bestii w kajdany. Obserwował jak Kaito unosi podbródek, jak zerka beznamiętnie na białowłosego, jak w dotychczas lśniących, bystrych ślepiach lęgnie się mat, jak drzemiące w nim życie obejmuje bezwzględna martwota, a zdechły chłód okrywa płaszczem rzeczywistość. Chłopak wpatrywał się, niczym lalka bez czucia rejestrował kamerami oczu każdy oddech albinosa, śledząc najmniejszy ruch. Przekrzywił głowę i mlasnął zrezygnowany.
- Skoro tak mówię, to znaczy, że tak właśnie ma być.  – westchnął, mrugnął odwrócił wreszcie wzrok, pozostawiając ich ze znajomą świadomością zagrożenia. Tylko zagrożenia, czym? Wiedzieli, że gdyby chłopaczyna zacisnął dłoń na rękojeści miecza, którą dotąd darzył jedynie przelotnym zainteresowaniem, byłby martwy nim jeszcze zdążyłby wysunąć klingę z pochwy – Do czwartej nad ranem cmentarza pilnuje Jurij Lopovicz, staruszek, który więcej nie widzi niż widzi i głuchy jest jak pień – kontynuował czarnowłosy beznamiętnie – Zaś zaraz po trzeciej jego miejsce zajmuje Giorgia Lorenz, płatna zabójczyni zwolniona warunkowo, za łamanie podstawowych zasad, między innymi wymuszanie kosztowności i znęcanie się… Podobno ma sporą, osobliwą kolecję po swoich celach… A przynajmniej tak głosi plotka – wzruszył ramionami i zaciągnął głęboko leniwie dopalającym się papierosem – Podobno od jakiegoś czasu pracuje również w ochronie laboratorium Cartera, co czyni ją jego potencjalnym sprzymierzeńcem. A poza tym, to wyjątkowo upierdliwa baba – dziwnie niewzruszone słowa opuściły wraz z dymem jego wargi, z wyjątkową naturalnością. Nie była im ona obca, a bezlitośnie uświadamiała o jednej z najpewniej wielu profesji chłopaka, kroczącego przed nimi w gęstym tytoniowym dymie i miękkiej łunie podziemnego cienia.
- Posiadasz wiele informacji – Badou przyspieszył kroku i zrównał się z nim.
- Taka praca. Ty powinieneś wiedzieć to najlepiej, Badou – imię rudzielca enigmatycznie zawibrowało na języku Kaito, którego usta nagle nabrały łyk zainteresowania i zdawały się wręcz rokoszować jego obcym brzmieniem  - Cóż, ja będę się już zbierał. Do wieczora.
Czarnowłosy pozwoliłby jego twarz objęły żółtawe promienie latarni, uśmiechając się delikatnie sztucznym, wyuczonym grymasem uprzejmości i skręcił w jedną z wielu uliczek podrzędnych, ciągnących się niczym pajęcze nici po Podziemiu. Jego czarna postać znikła szybko w porannych mrokach, rozpływając w rodzimą ciemność, wyciągającą wygłodniałe dłonie i zagarniając do siebie bezsilne ofiary.

- Coś mi w nim nie pasuje – Heine mruknął pod nosem, oglądając się za chłopakiem.
- Kruk.
- Co?
- Z włoskiego. Corvito to kruk. Nie sądzisz, że to doskonale oddaje jego charakter i wygląd?
- I co z tego?
- Nic po prostu… Symboliczne nazwiska przyjmują głównie członkowie grup przestępczych. Nie wiem jak dla ciebie, ale dla mnie to dość niepokojące – potrząsnął głową, przecierając twarz – Dobra, nieważne. Niewyspany jestem i pieprzę farmazony. Chodźmy do Buon Viaggio, głodny jestem.

***

Skraplający się oddech, wznoszący się w chłód nocy trzema kłębami pary. Cichy dźwięk wbijania łopaty w wilgotną, cmentarną ziemię, mieszający się z innymi niepożądanymi odgłosami, które roznosiły się nocnym echem krążąc na granicy przerażających i niewinnych. Szare chmury już dawno przykryły sierp księżyca, a mleczna mgła otuliła miękkim kożuchem zmarzliny.
Długowłosa postać wyprostowała się przy akompaniamencie strzelających stawów i sapnęła opierając się o łopatę. Rozejrzała się w mroku śledząc poruszające ostatkami suchych liści na wpół martwe szkielety drzew.
- Kurde… zimno.
- Kop do cholery.
Badou spojrzał na białowłosego. Jego szkarłatne ślepia jarzyły się dziko w mroku, a długa blada szyja, mlecznobiałe oblicze i nagie ramiona ozdobione ornamentem potu i drżeniem zmęczenia, odznaczały się na tle wszechobecnej czerni. Był to częsty widok, ta nieludzka biel oblewająca sylwetkę nieśmiertelnego, jednak tego wieczoru wydawała się wyjątkowo mistyczna.
Czy to przez tonący w ciemnościach zarys, którego jedynie głos zdradzał tożsamość, a który stojąc tuż przy Rammsteinerze stanowił niebagatelne tło kolejnej skrajności?
- Badou, proszę. Mamy jeszcze tylko półtorej godziny – chłopak spojrzał na niego, a toksycznie zielone oczy rozbłysły tłumioną irytacją, skrytą w płaszczu spokoju.
- Czekaj moment – burknął rudowłosy wyciągając z kieszeni kombinezonu wymiętą paczkę papierosów.
- Zwariowałeś? Chcesz żeby ktoś zobaczył dym? – otuliła go duszna woń, a niska postać zadarła jasne oblicze i wpatrując się w niego chłodno, wyrwała z ręki używkę – Potem zapalisz.
- Ale…
- A tak w ogóle, to dlaczego kopiemy tylko my, a sobie stoisz i podziwiasz? – Heine wbił łopatę w ziemie i oparł się o nią prostując obolałe plecy. Spojrzał z wyrzutem i niechęcią na chłopaka, który odwrócił się, spoglądając na ścieżkę za krzewami.
- Pilnuję, nie widzisz?
- Równie dobrze mógłbym pilnować ja, a ty kopać – albinos wymownie pchnął w jego stronę szpadlem.
- Nie – przez blade oblicze Kaito skryte pod obszernym kapturem płaszcza przemknął cień złości, czerwone wargi zacisnęły się bielejąc i tłumiąc przeradzający się w słowa gniew – Jestem zbyt słaby fizycznie, gdybym to ja kopał, zajęłoby to całą noc. A poza tym, w ciemnościach widzę zdecydowanie lepiej od was.
- Skąd ta pewność? – Badou wyłowił z innej kieszeni drugą paczkę papierosów.
- Naprawdę, Badou? – czarnowłosy uniósł sceptycznie brew – Z całym szacunkiem, dla twych zdolności informatorskich, ale akurat w tej sytuacji nie zawierzałbym twoim zmysłom.
- Dzięki, kurwa – żachnął się rudowłosy i zagryzł pomarańczowy filtr jeszcze niezapalonego papierosa
- Kto cię naszym szefem ustalił? – Heine opadł ciężko na pień drzewa wznoszącego się kolumna za nim. Śnieżnobiałe pasma opadły koronką na zmęczone, zarumienione z wysiłku oblicze, kryjąc je w jasnym cieniu. Przez lekkie nitki przebił się ostry rubinowy blask, oblewający twarz albinosa niepokojącą łuną.
- Lisa.
- Coś…
- Milcz. – ciałem chłopaka wstrząsnął dreszcz, zatrzymało się ono w czujnej, oczekującej pozie, a przez mrok przebijały się tylko dwa gładko zeszlifowane szmaragdy – Stróż. Kryjcie się. Już.
Nieśmiertelny skrył głowę czarnym kapturem, maskując jaskrawą biel, odrywającą się od aksamitnej ciemności cmentarza i skrył ramiona pod długimi rękawami. Przykucnął w cieniu cmentarnej zieleni tuj, ciągnąc za sobą mniej lub bardziej świadomego zagrożenia rudowłosego. Spodziewał się, że Kaito zrobi to samo, przecież nie był głupi, ale ku jego zdziwieniu czarnowłosy jedynie westchnął i zsunął z głowy kaptur.

Wiatr odgarnął z jego oczu czarne kosmyki uwydatniając krągłą, niewinnie dziecięcą, lecz szczupłą twarz, której każdy mięsień drżał w oczekiwaniu. Szeroko otwarte oczy śledziły każdy ruch starca posuwającego się nieprzytomnie wzdłuż niedalekiej alejki, a usta raz po razie otwierały się i zamykały, jakby ich właściciel powoli podpadał w trans. Ale on był przytomny, zaskakująco przytomny, czujny i pewny. Otaczająca go ciemność, chłód nocy i wszechobecna cisza nekropolii cuciły go ze zmęczenia dawno już zakończonym dniem i trwającą w najlepsze nocą.
Chude, powykręcane, niczym połamane witki, ramiona krzewów łapały szponami jego talię, gdy przekradał się przez nie spokojnie, wręcz nie do końca obecnie, absorbując całkowite zainteresowanie stróża.

- Hej! Co ty tam robisz?!
Ignorancja.
Nie… pustka. Zupełne odcięcie, odbicie, przenikanie granicy majaczącej na skraju rzeczywistości i czysto teoretycznego rozważania scenariusza zmiany tejże realności
- Hej, dzieciaku! Won mi stąd! – stróż skierował na otuloną wieczną północą figurę strumień latarki, żółte światło spłynęło po chłopcu, nie pozostawiając nic poza odbitym w blasku niewzruszonym obliczem. Przydymiony i rozlany świecący placek zadrżał wraz z dłonią stróża, którego głos nagle zatracił całą pewność – Cmentarz to nie miejsce zabaw!
Kaito milczał. Ruszył miarowym krokiem przed siebie, opuścił ramiona, pozwolił zwisać im niczym połamanym, na wpół wyrwanym z pnia gałązkom, odsłaniać na cios chudą pierś unoszącą się lekko pod starą koszulką. Kroczył niczym senny obraz, niemuskany przez ostry nocny podmuch, nieobejmowany przez lodowaty chłód, pozostawiony w nierealnym krajobrazie cienia. I tylko przeobrażona w maskę blada twarz, i otwarte szeroko zielone ślepia, rejestrujące cofającego się w przerażonym niezrozumieniu starca, trwały zawieszone w pustej nicości, jakby zjawa bezcielesna, ukochana z mrokiem. Zbliżał się. Paliczki drgnęły nieznacznie, zupełnie jakby poddały się wiatrowi, niezależnie od jego woli odreagowały skurczem. I znów. I kolejny raz. Chwytał powietrze między palce, nieznacznie zaciskał je na nierzeczywistym orężu, w chwili, gdy prawdziwa broń zwisała spokojnie, leniwie przy jego boku, chwiejąc się w takt kroków.

- Radzę ci się stąd zabierać chłopcze! – starzec wyrwał z pasa uniformu taser. Czarny, toporny, nienowy, pistolet na prąd, pozbawiony kul. Były tylko dwie nitki, niczym pajęcze, zwieńczone kąśliwymi haczykami, niosące po swej długości paraliżujący, agonalny ładunek.
Wystrzelone.
Lecące.
Chybione.

Nierealna figura zrywa się w bezwarunkowym odruchu, kierowanym zarówno pierwotnym pragnieniem przeżycia, ucieczki od bólu i napisaną przez trzeźwy umysł reakcją. Ogniwa paralizatora wgryzają się w lekkie poły płaszcza, szarpiąc czarny materiał. Dłoń ubrana w czarną rękawiczkę zaciska się na rękojeści miecza, silnym szarpnięciem wyrywa go z pochwy i pcha tępą stroną w nitki. Haczyki puszczają materiał pozostawiając po sobie wystrzępiony materiał, druty owijają się wokół ostrza. Chłopak atakuje.
Tak, zabije. Klinga przejdzie przez stare ciało na wylot, a kwiaty wyryte w metalu rozkwitną szkarłatem.
Nie, nie pcha ostrza. Prowadzi je lekko, zbiera i nawleka nić. Miecz płasko uderza o nogi strażnika, gdy z tasera wypływa kolejny ładunek.
Krzyk. Przeraźliwy i rzeczywisty, ale po chwili stłumiony, grubą rękawiczką. Mężczyzna upada wykręcony w spazmie, w nędznej próbie wyrwania się z tępego bólu i wtórującego mu przytłumionego rwania. Jego usta i głowę przytrzymuje chude ramie czarnowłosego, który po chwili puszcza starca i jedynie nakrywa jego twarz białą chustką. Cofa się, butem przytrzymuje metalowe nitki przy ziemi, wyrywając z ich pajęczyny miecz.

- Wracajmy do pracy – miękkim ruchem ukrył ostrze w pochwie i przedarł się ponownie przez krzaki ku nim – Kończy nam się czas.


Łopata uderzyła głucho drewno. Ze zgrzytem sunęła po piachu zgarniając jego pogrzebowe garści z jasnego wieka. W mrokach zalśnił misterny krucyfiks wtopiony w trumnę, dzierżący ozdobną plakietkę z grawerowanym pożegnaniem i imiennym życzeniem wiecznego spokoju.
- Badou – chłopak spojrzał na rudowłosego wyciągając ku niemu dłoń – Wyjdź. Razem z Heine otworzę trumnę i podamy ci denata.
Mężczyzna zacisnął dłoń na jego nadgarstku i wspiął się po brzeskich ścianach dołu. Przystając przy jego boku czuł wbite w niego spojrzenie zielonych ślepi, analizujące każdy najpłytszy oddech, najdrobniejszy skurcz mięśni. Chłodna kalkulacja odbijała się cieniem na papierowym obliczu czarnowłosego, majacząc w zmarszczce między wyrazistymi brwiami i w wąskiej linii ściągniętych warg. A mimo to było w tym jakieś miękkie ciepło. Jakby oczy uśmiechały się do niego delikatnie przy niewzruszeniu twarzy, konspiracyjnym uśmiechem nadawcy błahego figla. On sam śledził Kaito z niemałą ciekawością, uznaniem, które mimo niepewności i niezrozumienia wyryło się w jego umyśle w chwili, gdy ten ciągnął za sobą nici paralizatora. Uśmiechnął się półgębkiem i odwrócił wzrok spoglądając w głąb grobu z mogiłą.
Cienkie białe usta zacisnęły się nienaturalnie, a kości policzkowe naciągnęły niebezpiecznie. W czerwonobarwnym spojrzeniu obijała się jakaś niespokojna iskra, której widok może i nie był Nails’owi obcy, ale budził w nim swego rodzaju niepokój. Co skryło się za lustrzaną taflą, jaki refleks właśnie majaczył na niej, oblewając tym jednym mirażem całą twarz Heine? Co chowało się pod pozornie nieczułą i beznamiętną matnią?
Nie wiedział. Ale będąc zupełnie szczerym ze sobą, niewiele go to obchodziło. Po pięciu latach współpracy przywykł, że albinosowi przeszkadza dosłownie wszystko.
Kaito przysiadł na zimnej cmentarnej ziemi i zsunął w dół dołu przystając przy krawędzi trumny.
- Mamy czterdzieści minut – mruknął białowłosy spoglądając w połyskująca tarczę zegarka na nadgarstku.

***

- Ja pierdole, ale jebie – wymamrotał rudowłosy zakrywając nozdrza brzegiem koszulki i spoglądając z odrazą na czarny worek u jego stóp.
- A czegoś się spodziewał? Facet siedzi w tej ziemi już ponad dwa tygodnie.
Białowłosy odgonił sprzed twarzy gorzki, szarawy dym płynący z ust Badou i oparł o pień drzewa. Leniwie rozglądał się wypatrując nieproszonych obserwatorów skrytych w cieniu nadchodzącego poranka.
- Coś nie jestem przekonany, że to było konieczne. Równie dobrze można było nastraszyć tego całego Daniela i od razu by nam oddał swoich ludzi.
- Droga wolna – delikatny uśmieszek zabłądził na wargach Kaito – Próbuj. Jest w żałobie, to może od razu potraktuje cię ołowiem. Na ogół ma tendencję do dawania długich i bolesnych lekcji ludziom, którzy są na tyle głupi by wejść mu w drogę.
Heine czuł jak beznamiętny wzrok lustruje każdy szczegół jego reakcji. Trwał jednak niewzruszony, słysząc przejmujące echo tych słów rozbrzmiewające gdzieś w jego podświadomości. Ich spokój i pewność zmuszały go do zaakcentowania ich prawdziwości.
- Najpewniej były inne metody. Carter to kanalia, nie trudno byłoby kogokolwiek przekonać, że stoi za tą śmiercią – oponował dalej, lecz jego głos cichł w gardle, tracąc barwę i melodię.
- Jeśli tak uważasz - wargi czarnowłosego zacisnęły się bielejąc i na powrót uchyliły się – Możesz zaryzykować. Jeśli ci nie uwierzy, przedstawię mu dowody. Ale proszę, jeśli uważasz, że to lepsza metoda.
Przez mgłę prześlizgnęły się, po czym rozpłynęły żółte światła, ustępując miejsca cichemu furkotowi. Maszyneria silnika kaszlnęła, zadławiła się i umilkła, pozwalając by wóz stoczył się po łagodnym wzgórzu i zatrzymał tuż przy nich. Szare obdrapane drzwi jęknęły.
- Witam – groteskowo tyczkowata postać skłoniła się z nienaganną grzecznością, zagarniając pod baldachim kaptura neonowozielone kosmyki, rzucające się przez szerokie czoło i badając intensywnie toksycznym spojrzeniem. Jej masywna dłoń o szczupłych palcach wysunęła się zamaszyście w stronę czarnowłosego, który z wahaniem odwzajemnił gest.
- Możecie już iść. Zajmiemy się resztą – szmaragdowe  ślepia musnęły na wół obojętnie ich obecność, śledząc czujnie wysokiego mężczyznę, zmierzającego nader entuzjastycznie w stronę czarnego worka.
Rudowłosy zacisnął suche wargi i uchylił je, dławiąc się kwaśnym komentarzem.
- A zresztą… i tak miałem zwijać dupę, wieczorem mam kawalerski – mruknięcie, skrywające rodzącą się gdzieś gorycz. Wyschłe kręgosłupy traw zazgrzytały pod jego podeszwą, gdy tylko w pozornym spokoju kierował się ku przeciwnej stronie ulicy – A ty, Heine, nie spóźnij się wieczorem.

2 komentarze:

  1. No jestem w końcu!
    Przepraszam cię, że tak późno, ale w tygodniu nie miałam czasu wejść z komputera, a z telefonu nie mogę pisać komentarzy, więc teraz po nadrobieniu obu rozdziałów na watt, jestem!
    Ale co ja mogę powiedzieć...Twoje opisy są absolutnie magiczne, powtarzam się wiem, ale za każdym razem nie mogę wyjść z podziwu.
    Są po prostu piękne.
    A co do samej fabuły, to wciąż się trochę gubię, ale wciągnęło mnie i brnę do przodu :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brnij, myśle że warto xd
      Cieszę się, chodź sama sądzę, że większość z tych opisów jest pozbawiona… finezji? Trudno, może z nowym sprzętem będę mogła popisać z większym komfortem i łatwością. Welp… Piąty w przygotowaniu.
      Pozdrawiam, również c:

      Usuń