wtorek, 26 stycznia 2016

Tułaczki do Szczęścia 17


_________________________________________________________________________________

Tak więc... Żyję i mam się dobrze, jakby ktokolwiek pytał. Jakby ktokolwiek chciał wiedzieć, jest to przełomowy moment w istnieniu Tyłeczków. Po trzech latach dobrnęłam do momentu, w którym powinnam być już wiele miesięcy temu. To tu wszystko nabierze tępa i to tu wyjaśnia się wszystkie tajemnice, których i tak nikt nie zauważył.
Tak więc...
Miłego czytania, jak ktokolwiek nada chce
____________________________________________________
    

Pogranicze
 
Srebro lśniło, mieniło się niczym skóra mistycznego gada, pokryta, jakby diamentowym ornamentem, chłodnymi kroplami wody. Złoto wiło się orchideami po klindze, zwieńczając sztych finezyjnym krucyfiksem, wtopione w lustrzany blask zdawało się poruszać w takt subtelnego szlifu.
- Jest piękny… - oparł głowę o nadgarstek, czując jak kości naciskając o siebie, jęczą żałośnie życie bólu. Lubił to uczucie, jakby sam siebie prowadził na próbę, zdając ponaglające pytanie ile wytrzyma, nim zmieni pozycję – Spodoba mu się…

Siwa biel, porusza się hipnotyzująco. Faluje, niczym miękkie źdźbła traw pogrążone w swym lekkim, wiosennym tańcu, na skraju rzeczywistości i delikatnej ulotnej mary. Jaśnieją na tle otaczającej ich szarości, jakby cała prawda i czystość ukryły się w umyśle starca, którego oczy widziały jeszcze świat pod nieboskłonem rozświetlonym błękitną nadzieją. Jego włosy zawsze takie były, żywe w opozycji dla markotnej twarzy porośniętej przez wiek. Tylko w nich zachowała się wiara.
Pomarszczone dłonie prowadziły wilgotny materiał po zabójczym ostrzu, oczyszczały czułym pocałunkiem z niedoskonałości pozostałych po doskonałej pracy.

- Niech się gówniarz cieszy, że w ogóle go dla niego zrobiłem – mrukliwy głos rozniósł się echem po ciasnej pracowni – Mogłem zostawić go z nożem kuchennym.
- Pewnie będzie mu trudno… zżył się z Lorine – nie wytrzymał, zmienił dłoń – Zmiana broni jest problematyczna, ja potrzebowałem trzech miesięcy by przestawić się z dziesiątki na jedenastkę.

Horacy prychnął, wystawiając piękność pod światło. Rubin w krucyfiksie oblał ostrze rumieńcem. Naga panna drżała, gładzona ręką mistrza.
- Nie porównuj miecza do broni brudnej – starzec zmrużył szafirowe ślepia – Broń palna rodzi się by mordować, broń białą zaś trzeba ochrzcić, by stała się narzędziem zniszczenia. Jeśli posiadacz nie rozkaże jej ranić, pozostanie czystą. Stąd nazwa broń biała.

Vogel przyglądał się jak wirtuoz fachu ubiera damę w turkusowy materiał, jak ostrożnie owija klingę, kryjąc jej śmiercionośną grację. Zachwyt wzbierał w nim, z każdą chwilą gdy przyglądał się drogocennemu dziełu, pożegnalnemu podarunkowi dla generała. Piękna, lecz wciąż nie zastępująca tej imieniem Lorine.
- Ta katana jest jakaś inna…
- Bo to nie katana półgłówku. To tachi – wąskie, suche usta Horacego wygięły się w jeszcze straszliwszy i bardziej niezadowolony grymas - Jest dłuższa, a ja uczyniłem ją lżejszą. Idealna dla kogoś tak drobnego.

Cichy śmiech. Brunet położył dłoń na ramieniu starca, ściskając liche kości.
- Jesteś cudotwórcą, Horacy. Bogu dzięki, że cię mamy.
Stary człowiek zrzucił z siebie jego dotyk, ale Vogel wiedział, że pod siwą kaskadą się uśmiecha. Komplement u każdego wywołuje uśmiech, a ten który wypływa z czystego i szczerego serca, cieszy najbardziej. Nawet takiego starego tetryka jakim jest Horacy Raverclav.

- Nie wiem czym nagrzeszyłem, że mnie tu zesłano. Jak szczura w kanały, tak i nas - wzdycha. Jego niebieskie oczy lustrowały brudy i ciasny warsztat - Jesteśmy szczurami tego świata. Wygonieni z czystego i spokojnego świata, my anarchiści w oczach władzy, gnijemy pod ulicami.

- Ale szczury nigdy nie zostaną wyplenione - nowy głos zwieńczył jego słowa. Stukot obcasów rozniósł się po pracowni, odbił echem od pieca, kowadła, młota i zamilkł przy stole - Nie zapominaj o tym, Dziadziu.

Szare oczy otoczone wachlarzem rzęs zdawały się śmiać, w ich głębi czaiła się niebezpieczna iskra samozadowolenia. Pełne, czarne usta wykrzywiał drapieżny uśmiech, swym zwiastunem paraliżujący w gotowości.

- Laura cię zabije - Vogel obserwował z niesmakiem czarne kozaki na zabójczym obcasie i nieprzyzwoicie krótką spódniczkę, odsłaniającą zgrabne, ale umięśnione i silne nogi. Biała koszula była pognieciona. Czarne włosy potargane. Policzki zarumienione. Poza zdradziecka.
- Niby dlaczego? - głos był głęboki i uwodzący.
- Bo to jej buty i to ona się w nich puszcza - brunet wskazał na zużyte, lecz wciąż piękne kozaki na metalowym podbiciu, zapinane na szereg zdobionych klamr z których już dawno zeszło złocenie i teraz błyszczały metalicznym srebrem - Dziś ona chciała je ubrać. Szukała cię i była wściekła.
Obserwował jak niepewność kwitnie na twarzy Kivy, jak jej bladość oblewa się szarością, równie intensywną jak ta zaklęta w oczach.
- A… a wiesz kiedy wróci?
- Chyba teraz.

Jak na komendę w korytarzu rozbrzmiał wściekły krzyk.

- Kiva! Wynaturzona kanalio, gdzie jesteś?! Chodź tu pedale, bądź facetem!

Mężczyzna zadrżał.
- Jest zła.

Cień za nim oplótł zgrabnymi dłońmi jego wątłą szyję, wydając z siebie pełen jadu zadowolony syk:
- Pięć punktów dla Gryffindoru za spostrzegawczość, a teraz chyba czas dać się zjeść bazyliszkowi.

***

Jak nieoczekiwanie dzień zmienia swe szaty, jak wiernie maluje świat w ich myśli. Bierny obserwator, który chciał ulżyć ich sercom pełnym żałości.
Niebo otuliło się chłodnym grafitowym płaszczem, schowało w późnym popołudniu słońce, czyniąc świat chłodniejszym i mniej chętnym. Powietrze przesycone ozonem zalegało w płucach, uwodzący perfum zbliżającej się burzy krążyła po ulicach, zaklęta w dziwnym oczekiwaniu, niepewności i niezdecydowaniu.
Czyżby ta ulotna istota, złożona z chaotycznych atomów, wcieliła się w bliźniaczy względem rudowłosego byt? To była zabawnie poetycka myśl, w swym wyrafinowaniu odbiegająca od realnych i uchwytnych uczuć Badou. Czuł się jak zamknięty w ciele i umyśle postaci z dennej kryminalnej powieści, która śledząc mordercę dociera do swego własnego domu. Serce boleśnie i głośno ocierało się o jego żebra, zdawało się swym hałasem przecinać ciężką ciszę idącą z nimi w pogrzebowym pochodzie. Dłonie mu drżały, schowane w głębokich kieszeniach kombinezonu, nerwowo zaciskając się w pięści. Wnętrzności skręcone w bolesne supły, powodowały mdłości zdenerwowania, których nie potrafił zignorować.
Ta kobieta… Ta, którą Kaito nazywa matką… Ta, która jest powiązana z organizacją bezwzględnego człowieka, którego nazwisko jednooki widzi na swoim dowodzie osobistym…
Nie.
To absurd.
Bezpodstawny zryw głupoty, odbierający chwilowo władzę chłodnemu racjonalizmowi. Zaraz… jakiemu racjonalizmowi? Gdzie racjonalizm w tej chorej grze prawdy i kłamstwa, w której brał udział? Przecież wszystko to była zasłona dymna i miraż stworzony przez niewinnego kłamcę. Żałosne.

Uniósł wzrok znad brudnej drogi, spojrzał na szczupłe plecy przed nim.
- Kaito - jego głos był poważny i nieugięty. Z jakiegoś powodu czuł satysfakcję z tego powodu, ten chłód był karą - Opowiedz mi o tej kobiecie więcej.
- Nie mogę. Jej tożsamość jest… delikatną sprawą - dłoń chłopaka musnęła rękojeść miecza u boku, po czym powędrowała do głowy, do subtelnej plecionki po jej lewej stronie. Odwrócił się. Niebieskie tęczówki dziwnie drżały, niespokojne i zirytowane. I smutne - Nie tu. Nie teraz - przyspieszył - Po co ci ta wiedza? Samuel to kłamca…

- A ty nie? - Heine prychnął, przypominając o swojej obecności. Badou spojrzał na niego.

Szedł obok, cichy, milczący z wiecznym niezadowoleniem na twarzy. Z pozoru niewzruszony, ale rudowłosy widział. Mniejszy, chudszy, mizerniejszy… zimniejszy. O wzroku pustym, lecz krwawo szkarłatnym, żywym, mimo przejmującej szklistości. Ustach zaciśniętych i bledszych, pozbawionych hipnotyzującego, wilgotnego różu pozostawionego po zębach. W za dużym podkoszulku, pomiętym i spranym, jakiś taki żałośniejszy i słabszy. Zaskakujące, że jego głos wciąż brzmiał chłodną wściekłością.

- Ale ja nie robiłem tego dla siebie - odparł Kaito, stając w ślepej uliczce zasnutej mokrym, zgniłym cieniem - Zrozum mnie, Heine. Mam rodzinę.

„Mam rodzinę”… Dlaczego to słowo tak bardzo zabolało? Dlaczego coś uświadomiło?
No tak. On nie ma. Nie miał jej nawet, gdy Dave żył. Dave to był Dave, nie szczególna rodzina, to był koszmarny opiekun i pracoholik pozbawiony uczuć. Tak… Badou nigdy nie chciał od niego niczego poza papierosami, a nawet, gdyby naiwnie i podświadomie wymagał odrobiny zaangażowania, uwagi i tak by ich nie dostał. Więc pojęcia rodziny nie znał w praktyce. Nie potrzebował go.

- Robiłem to dla nich - czarnowłosy dodał niemal szeptem, stąpając na płytę studzienki kanalizacyjnej.
Zazgrzytało. Koło obróciło się, jego metal uniósł znad płaszczyzny ze skrzypieniem i jękiem. Spod rdzy wyłoniły się wielkie litery, rozświetlone rozchwianymi światłami spod spodu.

Vanitatem

Obręcz okalająca żelazne koło okręciła się, tworząc łuk, za który Kaito szarpnął z całą swą siłą, ciągnąc ku sobie. Klapa wyniosła się na starych prowadnicach, odsłaniając cuchnące wnętrze.

- To tu. Wchodźcie.

Sprzeciw brodzeniu w kanalizacji byłby logiczny, ale nie odezwali się.
Białowłosy kucnął i spuścił nogi w bezdenną ciemność, nie zastanawiał się długo i oddalił się od światła, wkraczając w ciemność podmiejskich kanałów. Ziemia uciekła mu spod ciała, zaszumiało w uszach i opadł miękko na stopach, które przeszył nieprzyjemny ból.
Czuł jak ciemność powoli ogarnia jego ciało, jak wysysa z niego całą biel. Niekomfortowe. Przejmujące i obezwładniające. Tu skończył się świat, który znał, wkroczył w zupełnie inną krainę, pozbawioną fałszywej muślinowej otoczki, która spowijała wszystko w górze. Wskoczył w przedsionek prawdy, ukoronowanej kłamstwem świata.
Badou wylądował obok, klnąc pod nosem i ściskając ciepłą dłonią jego ramię. Spojrzał na niego, na swego bezlitosnego kochanka, wezbrała w nim gorycz i chęć ucieczki. Nieopanowania frustracja, przyozdobiona irracjonalnym żalem. Piegowata twarz przerażała w nikłym świetle z powierzchni, refleksy majaczyły na jej nienormalnej bladości i zieleń tęczówki zdawała się jarzyć brutalnym metalem.
Chłopiec skoczył lekko i spadł cicho przy nich. Milczący i metaforycznie przyciśnięty do ziemi. Upadły. Wspiął się na palce i chwycił drugą stronę obróconej obręczy, zaciągając płytę na jej miejsce, przypieczętowując tym ich decyzję. Oni już nie wrócą. Nie póki nie zrobią tego czego on chce.
Albinos przypatrywał się klapie, gdy rozświetliły ją litery.

- Vanitatem et gloria - mruknął, odczytując całość mantry.

- Marność i chwała - Kaito spojrzał na niego, a żywy i szczery błękit jego oczu, lśnił w nieśmiałym świetle lamp - Zrodzeni z żałosnych jęków tego świata, pewnego dnia staniemy blasku zwycięstwa. Wszyscy.
- To naiwne.
- Tak sądzisz? - twarz chłopaka pokryła się niezadowoleniem - Naiwność jest motorem napędzającym ludzkie działania - odwrócił się, jego kroki rytmicznie rozbrzmiewały w ciemności, czyniąc czarnowłosego przewodnikiem. Jedynym, który może wyprowadzić ich spowrotem do świata słodkiego kłamstwa i ułudy. Jedynym, który może zadać im w tej chwili śmierć - Po co ja strzępię język… Ty przecież nie jesteś człowiekiem, Heine.

Poczuł chłodny uścisk, obejmujący czule jego trzewia, by wykręcić je boleśnie z pragnieniem wyprucia ich z otoczonego dreszczami ciała. Ból wypełnił jego czaszkę, wędrując między płatami, czyniąc paraliżujące spustoszenie w zmysłach. Miedź rozlała się po jego języku, skórę otoczyło płynne ciepło i uszy wypełniły się krzykiem. W tym tylko oczy pozostały ślepe.
Jaką władzę mają słowa… jak ostre jest ich ostrze i jak celny ich cios? Przystrojone w girlandy nut, rozgrywają one pogrzebowe marsze w sercach, głowach, ciałach ogarniętych druzgoczącą niemocą.

- Ty też nie, Kaito - głos zachrypnięty od nadmiaru chwili, został bezlitośnie zbyty cichym śmiechem.
- Dlatego też nie rozumiem tych słów.

Ruszyli za nim, za katem skazańcy, niepewni wyroku. Czując zapach katakumb, schodzili po równi pochyłej w głąb nieznanej przyszłości, która przestała malować się neutralną barwą. Niepewność zabarwiła jutro na czerwienie, czernie i srebra, króre scenariuszami rozpisywały się w ich głowach, przepełnionych słowami.

Błądzili. Prowadzeni przez mroki, czując jedynie swoje oddechy, gubili się w labiryntach korytarzy, mijając bezdenne przepaście osnute ciemnością. Tunele ciągnęły się ku nieskończoności. Zdawały się pożerać zagubionego nieszczęśnika i pchać prosto w macki śmiercionośnej czerni. Chłopak lawirował na krawędziach bezpieczeństwa, podążając za niewidzialna nitką, którą jedynie on wyczuwał pod palcami. Wiele dziesiątek kroków temu prawa stała się lewą, a północ – południem i nie potrafiliby teraz wrócić do świata, który zostawił. Badou nienawidził braku kontroli nad własnym życiem. A teraz ją stracił, oddał swój los w dłonie Kaito, niepewny jego woli.
Czuł obok niespokojny oddech, słyszał serce tłukące się w szczupłej piersi, muskał otaczający Heine woal sprzeczności i irytacji mieszanej z bólem.

„Dlaczego uznawałem cię za uroczego, Kaito? Dlaczego dałem ci się omamić? Jesteś bezlitosnym potworem, który zamiast broni powinien używać słów”

Myśli i pytania obijały mu czaszkę, a zmysły rozpraszały się wzajemnie, przeistaczając każdy cień, każde szurnięcie w niebezpieczeństwo. W ciemności ludzie szaleją, zatracają się w trwodze i niepewności. Bez światła są słabsi. Człowiek nie powinien zsuwać się w mrok, mając bezpośrednie zagrożenie za przewodnika.

- To „Pogranicze”, prawda? Miasto pod Powierzchnią i nad Podziemiem. To tu zeszliście? - pyta, wbijając wzrok w chude plecy ukryte pod czarnym płaszczem. Wsłuchuje się w milczenie w napięciu i nieznośnej obawie, by po chwili zaznać ulgi, którą niesie odpowiedź:
- Owszem - i tyle.

Szli dalej pozbawieni światła, aż nie zatrzymał ich nagły gest. Kaito sięgnął do kieszeni i wysunął z jej otchłani błyszczący przedmiot, oderwany od zgniłej płachty wokół swą czystością. Długi, filigranowy, ale mimo to solidnie wykonany. Owoc ciężkiej pracy i cierpliwości. Klucz. Chłopak wsunął jego zęby między zmurszałe cegły. Przyjemny, zgodny chrzęst rozdarł ciszę, a uległe kliknięcie, zawtórowanie pchnięciem wypuściło dłonie światła na osnuty mrokiem korytarz.
Badou czuł pęczniejącą w gardle narośl, która bezlitośnie odbierała mu oddech. Serce łomotało mu w piersi niecierpliwie i boleśnie. Bał się, rozdarty między strachem i ciekawością, trwał zawieszony wieczne sekundy, tępo wpatrując się w otwarte drzwi do prawdy. Ale czy chciał prawdy, którą ukrył przed nim niestabilny na wadze zaufania dzieciak?

- To tu. Wchodźcie do środka - czarnowłosy szepnął rozglądając się - Szybko.

Nagi miał rozchwiane, o strukturze wary cukrowej, niezdolne do sprawnego poruszania się. Zmusił swoje mięśnie do bolesnego skurczu i niezdecydowany ruszył przed siebie, wkraczając w… kolejny korytarz. Gołe jarzeniówki nad nim migotały, jakby wygrywały mu językiem niewidomych requiem. Minione lata naruszyły pajęczyną pęknięć kafelki pokrywające ściany, a szary beton posadzki nosił ślady dziesiątek stóp. Biel spowijała szpitalną aurą, odstraszała zimnem i sztucznością. Czarnowłosy ruszył przed siebie, ku ślepemu końcowi korytarza. Jego kroki niosły się pustym echem po gładkich powierzchniach, przyprawiając o bezsilne dreszcze. Jego dłoń dotknęła pustej ściany na końcu, a klucz ozdobną dziurką zagłębił się miedzy kaflami. Przekręcił nim cicho, a ten zatrzymany posłużył za dźwignię. Szybkie pociągnięcie i pchnięcie.
Mdły zapach.
Głosy.
Śmiechy.
Dużo.
Jednocześnie zlanych w melodię życia.
Przyjemne ciepło.
Słowo… jedno słowo, dziwnie pasujące do tej lekkiej mieszanki otaczającej ich powoli i delikatnie. Dom.
Miejsce, które… które… po prostu jest domem.
Metalowa, rozchwiana balustrada drżała, gdy weszli na jej podwyższenie, górując nad tym dziwnym uniwersum, które zdaje się być oderwane od rzeczywistego świata.

- Witajcie w Pograniczu - słowa Kaito zyskały nagle cichy i łagodny wydźwięk. Jego twarz, wciąż naznaczona zmarszczką niepokoju, zdawała się przybrać spokojniejsze rysy - W domu.

***

Uniosła wzrok, czując wzbierającą ulgę. Spokój rozlał się po jej ciele cichym przyzwoleniem, milczeniem w obliczu rodzących się słów.

- Uczynisz więc mi tę ostatnią hańbę i zadasz mi śmierć dłońmi mych własnych dzieci?

Szatan uśmiechnął się ludzkim uśmiechem, przywdziewając szaty kłamliwej litości.
- Panno Villendorf, czyż nie uczyniłbym ci łaski? Twa śmierć byłaby niestosownie do czynów szybka - ludzki głos brzmiał opanowaniem człowieka i jego bezlitosną satysfakcją

Popychana przez straż nie uklękła przed nim. Opadła na podłogę w nonszalanckiej pozie, pozbawionej szacunku do niego. Nie padnie przed nim na kolana, nie potkanie jego słowom. Będzie trwała w swym uporze póki on nie zada jej ostatecznego ciosu.
Czuła swój zapach czystości. Piękny zapach nienależący do niej. Przeczesała włosy, a wilgoć wdarła się jej pod długie i twarde paznokcie, zdolne rozszarpać wrogowi gardło. A gdyby postąpiła parę kroków ku niemu, czy dałaby radę rozedrzeć jego krtań nim zegar jej życia wybiłby ostatnie sekundy hukiem wystrzału?

- No więc? - zaczęła cicho i beznamiętnie - Dlaczego zamierzasz zabić mnie teraz, po roku ubezwłasnowolnienia?
Zaśmiał się.
- Ależ nie zamierzam cię zabić, moja droga. Nie teraz. Nie teraz, kiedy drogi pan Nails wykonał decydujący ruch - wstał. Jego garnitur zaszeleścił nowością. Podszedł do niej, poczuła jak otacza ją subtelna mgła jego zapachu, woda kolońska, pomarańcze, wino i jodyna, zmieszane w upajający bukiet, który niegdyś uwielbiała, w którym tonęła pozbawiona kontroli nad swym grzesznym i nędznym ciałem. Jego palce zagłębiły się w jej włosach, delikatną pieszczotą masując skórę głowy. Szatan kusi swego grzesznika, oferuje mu nieskończone sekundy chwilowego wytchnienia. Szatan ma mądrą i litościwą twarz. Jest przystojny. Piękny. Ale bezlitosny i realny, gdy szarpie swego niewolnika pchając w otchłań czarnej świadomości. Carter zaśmiał się lekko - Kiedy tylko przyprowadzi tu swego wiernego psa, oboje trafią pod twój nóż, ruda dziwko.
__________________________________________________________________________________

3 komentarze:

  1. No więc tak.
    Jestem.
    Naprawdę tu jestem.
    A Ty? Jesteś w szoku. Ja bym się pewnie na Twoim miejscu zdziwiła xd
    Welp. Mowiłam, że wrócę w końcu nie? xd Choć nie planowałam wrócić teraz, raczej po rekrutacji. Jednak pojechałam na weekend do rodziny w góry. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że od drugiej z kawałkiem nie mogę spać. Do piątej pisałam jeszcze z dwoma typkami, alw jak się położyli, to nie bardzo widziałam co mam ze sobą zrobić. Nie będę się przecież kłaść spać na niecałe dwie godizby, już wytrwam i w samochodzie pośpię (fartem, nie wzięłam prawa jazdy wiec nie grozi mi zmiana za kierownicą xd). Tak więc po namyśle uznałam ze sobą poczytam gejoze. I wybór padł na tyłeczki xd
    Od razu mówię że komentuje z telefonu, wiec za ewentualne literówki z góry przepraszam, ale jestem po męczącym dniu i nieprzespanej nocy wiec nie chce mi się sprawdzać tego komentarza xd
    Zacznijmy od rozdziału poprzedniego.
    Przez ten cały czas, gdy miałam przerwę zdążyłam zapomnieć jak poetycznie budujesz opisy. Z początku ciężko było mi się przyzwyczaić, nawet trochę mi to przeszkadzało, ale przy drugim rozdziale juz się przyzwyczaiłam i czytało mi się juz w porządku.
    Zwłoki są super. Stęskniłam się za nią (będzie kroić Badou i Nailsa? Jak fajnie xd Nie mogę się doczekać). I te wspomnieniowe i te "obecne". Ona jest... Kojarzy mi się z trochę z takim cieniem przeszłości, który wyłania się w pewnych momentach. Ma w sobie coś takiego... Jak duch. Taki zabójca z mroku ale inny niż Kaito. Taki... Wychodzący spośród czarnej mgły... Pierdolę? Idk, to tylko moje takie dziwne przemyślenia xd Kaito, Samuel, Badou, Heine... Wiesz co, powiem Ci coś dziwnego. Po tej przerwie... Przestałam shipować. Tzn dalej widzę tu shipy, nawet nowe (shipnelam Badou x Zwłoki), ale jakoś... Nie shipuje juz "omg, zrób to i to, oni muszą być razem, Boże ale to piękne", a raczej tak... Z dystansem. O ile można shipować dojrzalej to chyba właśnie to robie. Widzę różne rozwiązania, wymyślam nowe (o kogut zapiał xd), rozważam, wyobrażam... To takie płynne dość... Ale ciekawe. Fajne, można na wszytko inaczje spojrzeć.
    No i tak wracając do rzeczy... Próbuje sobie przypomnieć czy Heine miał ojca. I wgl czy wyszedł w końcu ten 11 tom dogsow?!
    Abstrachując.
    To niby są dogsy ale historia jest całkiem inna. Coraz więcej się dzieje i wyjaśnia, ale jednocześnie czuje ze jeszcze dużo przed nami, nje tylko samej akcji, ale i wyjaśnień zagadek jakich się nie spodziewaliśmy i dodania nowych zagawostek. Btw, planujesz to wgl skończyć? Bo rozdział ze stycznia z tego co widzę. Zaczynam pisać bardziej nieustannie, wybacz. Nie mam siły tego poprawiać (znowu kogut zapiał, o i znowu, jak w Biblii xd). Martwe psy to fajna nazwa, podoba mi się. Jest w niej coś niepokojącego, co bardzo dobrze do klimatu dogsow pasuje. No i Vogel... Lubię go. Mało go, ale fajnie o nim piszesz, tak ładnie układasz słowa, miękko. Ah, zapomniałabym. Spodobało mi się ze Heine uznał ze Kaito na rurze w krwi zwierząt jwst obrzydliwy. Wyobrazilam sobie nawet minę z jaką to mówił. Dobre.
    I zeszli do pogranicza. Będzie się działo! Będzie krew i trupki. Zwłoki będą się bić z Badou i Heine? Jak zareaguje na widok Kaito? I co do tego ma laska w kradzionych dziwkarskich butach? No i kim tak naprwde jest szatan o imieniu Carter oraz jaka rolę do odegrania ma Pan z miłością mówiący o broni białej? To i wiele innych odpowiedzi znajdą państwo w 18 rozdziale tulaczek, które pojawią się gdy Eio, niegdyś Nakama, powstanie z martwych *proszę o werble*

    P.S naprawdę fajnie było wrócić tulaczek, wiesz? Nie zostawiaj ich co.
    Btw, ujął mnie szczególnie jeden dialog:
    " - Heine… - zaczął Badou - Wiem, że masz głęboko w dupie mój instynkt…
    - Dobrze, że jesteś tego świadomy."
    To takie... No w ich typie xd urocze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, żyjesz. Szoken pizden.
      Nie zostawię… nie martw sie od pół roku kończę rozdział MgM i od miesiąca już rzucają kamieniami. Ale wyjeżdżam do nabawi wiec hu nołs.
      Boli mnie ship Badou ze Zwłokami. Boli. Nieważne. Grunt ze nie BadouKaitały. Serio. To też mnie bolało.
      Mam nadzieję, że kolejne ci sie spodobają.

      PS. Ale skapnęłaś się że Kiva to facet?

      Usuń
    2. No tak tak, pewnie że się skapnęłam. Choć wolałabym laskę chyba xd
      No ja coś mam do tych shipów, które Cię bolą xd

      Usuń