sobota, 12 września 2015

Mann gegen Mann 8


Melodia czterech oddechów rozchodzi się na wąskim klifie, przerwana cichym końskim westchnieniem nad zieleniącą się strawą, ciągnie się dalej, pchana przez milczenie. Owiana pustką dama przechadza się miedzy nimi, muska ich wargi swoimi, spijając z nich słowa, tak długo, aż nie pozostają żadne. Cisza odbija się echem od przewracanej strony magazynu sportowego, którego kartki pełne są ciał powykręcanych w dzikich spazmach zmęczenia, euforii, rozpaczy.
Przejeżdża wzrokiem po znakach, kreśli w głowie szkic, zapisuje w opasłych tomiszczach bezmyślnych, suchych danych. Rzeczywistość zepchnęła z piedestału fantazję, marzenie zastąpił brutalny cel, pragnienie i chęć stały się próżnym pożądaniem. Pogoń za tym co ważne stała się bezbarwnym podbojem. Kumulowanie faktów, przetwarzanie ich, wykorzystywanie stało się następstwem nieznanego żywiołu. Zanikła walka o walkę, pozostała pustka i cisza.
Zaskakujące, że zwykle bierny głosik gdzieś w samotnych mrokach świadomości, podpowiada mu bezlitosnym rozbawiam jak żałosne to jest, jak bezsensowna jest to pogoń za materią, gdy daje się ponieść sentymentalnym falom. Irytujące jak bolesny w swej egzystencji jest ten głos, jak często uświadamia go w swoim ciągłym istnieniu, czym dłużej trwa ta podróż.

Unosi wzrok, omiata spojrzeniem urwany fragment świata, rzucający się z rozmachem w dół, zanurzający się w granatowych toniach jeziora, czule padający na spotkanie z zniszczeniem. Jak proste jest zniknięcie, jak łatwym byłoby, tak jak ta skała, urwać się nagle, zatrzeć ślad swego nędznego istnienia.
To tak proste i ciche, dlaczego więc właściciel tego pełnego drwiny głosu nie weźmie przykładu ze skały? Oh, jak wiele Akashi by dał, żeby powróciła pustka i samotność w jego głowie... By ten intruz przestał podsuwać mu wyblakłe i nic niewarte skrawki starych fotografii, by nie puszczał w kółko melodii zabarwianych śmiechem. Zrobiłby to choćby po to, aby umilkły stare pytania, na które przecież już zna odpowiedzi.

„On był... on JEST chory psychicznie... Nieważne jak złudnie piękne byłyby wspomnienia, to wciąż tylko kłamstwa. Chore kłamstwa, nędznie słabego psychopaty.”

Niemalże słyszy szept, pełen rozbawienia, które tak bardzo dobrze zna z własnego głosu -  „Czy aby na pewno? Czy nie kryje się za tym coś większego, coś czego ty po prostu nie potrafisz zrozumieć?” 

„Nonsens.”

A jednak. Ta myśl nie daje mu pewności, którą miał jeszcze tydzień temu, ochrony przed nawrotem tych fałszywie cudownych obrazów dzieciństwa.
Niepewność budzi w nim także jego własna reakcja na nagłe pytanie czarnowłosego chłopaka czule szczotkującego kasztanową sierść swego wierzchowca:

- Sei-chan, mogę spytać jaki był?

Ból zdartego gardła porażał wszelkie inne zmysły, przejmując rolę pierwszego skrzypka tego wieczoru.
Przez jedyne okno w sali wpadał lekki wiosenny wiatr, muskając jego rumiane policzki swym czułym, chłodnym dotykiem, wdzierając się boleśnie przez krwawiącą krtań do rozpalonych płuc. Kamizelka gniotła przeponę, a krawat dusił, nie zezwalając na pełny oddech.
- Jeszcze raz - delikatny, doskonały głos wydał bezwzględny wyrok, Seijuurou nie mógł się zbuntować i milczeć. Ponownie chwycił dobitną nutę, wyrwaną spod długich, bladych palców, zaczynając pieśń po raz czterdziesty piąty.
Jak...?
Jakim cudem drobne stworzenie, odziane w ciężkie, wytworne szkarłaty i czernie, wystrojone w żywy hebanowy welon włosów, przykute słabością do wózka, miało tak wielką siłę w głosie? Jakiej magii używało, by zakuć go w kajdany posłuszeństwa?
Czy prawdą są pogłoski o diable, który oddał mu głos za wzrok? Czy rzeczywistością jest piekielna moc przemawiająca tymi ładnymi, dziecięcymi usteczkami, do grzeszników świata doczesnego?
Sześcioletni Akashi nie wiedział. Ale nad wyraz podziwiał i bał się tego głosu, który nawet dorosłego stawiał w czerwone kąty posiadłości. Głupiutki sześciolatek nie mógł zrozumieć prawdy, którą opiekunowie chowali w strzykawki i pojemniczki pigułek, nie umiał pomieścić w niewinnym rozumie tragedii i bólu, które były przyczyną objawienia się u czarnowłosego tego daru. Jeśli rzeczywiście był to dar, a nie przekleństwo.
Nie rozumiał, więc mógł tylko rozkochiwać się przez palce lęku. 

Jedna nuta wyżej, szarpnięcie za piekące struny głosowe, lekkie przejście w niższe tony, schody ku basowi, zgubny fałsz, wołający kata, by skrócił go o kolejną niespełnioną nadzieję, zaspokojenia nauczyciela.

- Dość. Twój głos jest już dziś do niczego. Idź poprosić Odettę o mleko z miodem na gardło, jutro zaczynamy od nowa. Już późno... 

Obserwował jak czarnowłosy siedmiolatek rozciera twarz, chowając pod dłońmi ciemne szramy pod oczami. Jak, ziewa wykończony w rękaw zdobionego płaszcza, zgarniając włosy z twarzy i zamykając fortepian. Śledził wzrokiem ramiona pchające metalowe kółka wózka ku drzwiom.

- Dobrej nocy, Seijuurou. 

Chwila milczenia, magazyn schludnie złożony na kolanach, czeka znów na swój czas.
- Ashenputtel... cóż... Był najbardziej wymagającym nauczycielem jakiego miałem - odpowiada wymijająco.
Tak. Ashenputtel był tylko jego nauczycielem...
- Czego cię uczył?
- Gry na skrzypcach, fortepianie i wiolonczeli, a też panowania nad głosem - ponownie sucho odpowiada, wpatrując się w wydłużający się cień drzewa, jakby w dłonie gnijącego trupa sięgającego po miedziane promienie słońca. Tutaj zawsze noc nadchodziła z dziwnym, przyprawiającym o dreszcze majestatem, rozlewając się paletą ognia na tafli jeziora, spowijając wpierw las w aurze dreszczowca. To zarazem niepokojące i piękne. Czy właśnie dlatego jako dziecko lubił to miejsce?
- Chyba niezbyt się dogadywaliście? Wiesz skoro potem...
- Inaczej patrzyliśmy na świat - ostro przerywa Reo w połowie, piorunując go wzrokiem i obserwując jak na jego twarzy szarością i czerwienią objawia się zmieszanie.
Akashi wstaje, czując jak po znieruchomiałym kręgosłupie przebiegają mu dreszcze bólu - Dlaczego tak cię to interesuje?

Kopyta uderzają o wilgotną ziemię, a biały łeb trąca jego ramię. Pieszcząc gorący, równomiernie unoszący się bok podziwia jak w przezroczystej sierści, nakładającej się białą szatą na majestatyczne zwierzę, plącze się gasnące złoto słońca. Tod prycha cicho w jego ucho, naznaczając je gorącym dreszczem, czułą otuchą i doskonałym wspomnieniem ciepłego oddechu budzącego się lata...

- Bez większej przyczyny - kłamstwo w ustach Reo, aż kłuje go w uszy, jest tak nienaturalne i sztucznie obojętne, wymawiane przez tego, który tak rzadko szerzy nieprawdę - Chciałbym wiedzieć dlaczego zerwałeś kontakty z tak bliską rodziną... No i chcę wiedzieć do czyjego domu jadę...
- Mojego. Przypominam, iż Rosenvilla należy w równej mierze do Bernsteinrose’ów jak i Akashich - jego dłonie wędrują po lejce, a stopy wyuczonym gestem unoszą ciało w strzemiona - Jedźmy.

Biały ogier drży zniecierpliwiony w równej mierze co jego pan, zarzucając łbem w akcie złości na uwięź i na rozkaz trwania posłusznym w trasie. Czym bliższy jest zapach różnego krzewu oplatającego willę, czym intensywniej wyczuwalna woń życia zaklętego w prawdziwym katalogu istot, tym trudniejsze do utrzymania na wodzy jest pragnienie.
Akashi uspokajającym gestem przeczesuje nieustannie plączącą się grzywę, przesuwa pasma między palcami, drażniąc skórę szorstkim włosiem. Konie to strasznie mądre zwierzęta... Wyczuwają nastrój swego właściciela, czuwają nad jego spokojem, pragną ukryć jego troski w swym własnym sercu. Stoją u jego boku, choćby instynkt pchał na inny szlak. Jedno ich spojrzenie warte jest więcej niżeli tysiące symboli wrysowanych na piasku. Jeśli ta mądrość czyni zwierzę przyjacielem, to Tod jest tym prawdziwym i szczerym, a Seijuurou doskonale o tym wie. To wyjątkowy koń.

- A poza tym... Bądź tak miły i uszanuj moją prywatność, Reo...

***

Ciepło. Otulało go przyjemne ciepło, tak kojąco różne od cichego chłodu minionych tygodni. Cudownie mrowiło na skórze, sklejając miękkie włoski w nieprzebitą zbroję żalu, chroniącą go przed oranżem mijającego dnia, wdzierającym się przez szklaną ścianę. Ta skorupka, chodź ciepła, mieciutka, chłodniejsza i twardsza  była od welonu ognistch ostrzy, ciągnącego się po cynamonowym dywanie w jego kierunku. Chroniła go przed zbliżającą się nocą, przed nieuniknionym epilogiem. 

- Carl? Wstawaj, nie śpij. Boję się być sam w nocy... No wstawaj... Wstawaj... 

Szturchajac oblepioną krwawą zbroją mięsną masę, zaczął płakać. 

Drży, trzęsie się w siodle z przerażeniem śledząc czerwień i pomarańcz pełznące po szlaku, niczym robactwo. Kolory zmierzchu obejmują go śliskim przerażeniem, gorącym, wyraźnym wspomnieniem tamtego wieczoru. Po jego kręgosłupie rozchodzi się paraliżujące mrowienie, zatrzymujące mięśnie w bolesnym skurczu i posągowym bezruchu.
Niemal słyszy akt oskarżenia szumiący w koronach drzew. Czuje spojrzenia ławy przysięgłych i ich palce skierowane w jego stronę. Smakuje rozchodzący się po języku prąd i próbuje unieść kajdany tulące członki.
„Winny! Winny!” 
Krzyk się wzmaga, wyrok ogłaszają, skazaniec prowadzony jest w ogień mijającego dnia.

- Ashe... Ashe, co ci... Ej...!

Zapada cisza, zamykają się wrota sali rozpraw i powraca wyraźny kontur rzeczywistości. Szum liści znów jest szumem, a zmierzch tylko porą dnia.
Czyjaś silna dłoń ściska jego ramię, a  siwe boki zwierzęcia pod nim drżą zdenerwowane. Za sobą słyszy szmer podekscytowanych rozmów, przepełnionych zdawanymi na bieżąco relacjami z wycieczki.

- Hmm...?
- Odleciałeś... Wszystko w porządku?
- Tak, tak... Wszystko okej... - mruczy zupełnie zbywając niepokój rozbrzmiewający w głosie towarzysza niezwykle czystą nutą - Jeszcze pół godziny drogi do celu.

Kiyoshi umiejętnie wycofuje konia. Ashe obseruje jego fachowe, ale zarazem posiadające odrobinę niezdarności, ruchy w siodle. Revers pod nim spokojnie toczy się po ścieżce, cicho prychając zaczepnie do Omegi. Niesamowite w jaki spokój bezmózgi brunet wprowadził tego niepokornego ogiera, zwykle innym wyrywającego się z lejcy... A może kasztanowy koń wyczuł budującą się hierarchię i pokornie uznał rangę klaczy po jego lewicy? Któż wie...

- To mamy jakiś cel? - pyta zaciekawiony chłopak, ciepłym spojrzeniem rozwiewając ostatnie chmury kłębiące się burzą myśli nad głową Niemca.
To takie dziwne... Optymistyczna, przyjazna aura Teppeiego wrecz pogwałca granice jego iskrzącego się, srebrzystego płaszcza uczuć. Ta znajoma miękkość ściska gardziel doskonale wyważoną tęsknotą za uściskiem nieźwiedzich ramion Tobi'ego o wściekle rudych włosach, za chłodną kalkulacją bladozielonych oczu Chisa... i za jaśminowym zapachem jedwabnych loków Olgi podskakujących z każdym jej żywym krokiem... Za wszystkim co najpiękniejsze było w prawdziwym domu z którego uciekł podkulając pod siebie ogon...

- Owszem... - jego głos jest dziwnie zachrypnięty, chrząka - Pozwoliłem sobie przygotować swego rodzaju powitanie, które trenerka pogodziła z treningiem. Myślę, że to dość efektywny sposób na poznanie swoich słabych stron... Sfora...
Milknie, chowając przeszłość za zaciśniętymi zębami.

„Zostawiłeś Sforę... Zostawiłeś ich przed samymi finałami! Rozbiłeś ich dwa tygodnie przed ich wielką szansą i uciekłeś... Nie zasługujesz by ich wspominać. By nazywać ich swoją watachą...” 

- Twoja poprzednia drużyna lubiła takie formy treningu, prawda? - pokrzepiające dokończenie myśli, wypełniające uciążliwą pauzę.
Kiwa głową, zarzucając sobie na twarz długą grzywkę, jej cień przykrywa rumieniec wściekłości, żalu, rozpaczy wręcz.
Dlaczego czuje się tak bezsilny? Uwięziony w miejscu budzącym jedynie fałszywie radosne i brudne, załatwione wspomnienia? W nocy i w dzień śni o tych, których już przecież z nim nie ma, o tych, którzy nie wrócą.

- Myślę, że i nam się spodoba - brązowooki uśmiecha się promiennie, zrywając z drzewa nad nim obsypaną białą wysypką gałązkę jemioły i oglądając swą zdobycz, kontynuuje - Lepsze to niż poligon Riko.
- Taka panienka nie może być, aż tak groźna...
- Oj... Może... - głos z tyłu włamuje się do rozmowy, jego miła nuta doskonale komponuje się z portretem właściciela.

Ashe wysuwa stopy ze strzemion, okręca w siodle.
- Koga, prawda?
- Ym! - uśmiech rozszerza kocie wargi, wyginając je w jeszcze sympatyczniejszym grymasie - Trenerka jest bardzo groźna... Podobno najgorsze zło siedzi w tych niewinnie wyglądających...
-A-Ashe-kun... jazda t-tyłem jest niebezpieczna.
- Doprawdy? - jego brew wędruje w górę, bursztyn oczu iskrzy karmiąc się strachem w głosie Furichaty Kuoki'ego. Usta rozciągają się głodne ukazując białą broń od Matki Natury.
Strach jest taki sycący kiedy obserwujesz go z perspektywy, kiedy krąży poza twoimi żyłami. Chcesz go podsycać, upajając się swoim spokojem w obliczu czyjejś paniki...

- Ashe, nie strasz biedaka tym zgryzem. Jeszcze z konia spadnie.
- J-ja się nie boję!
- Furi, łżesz! Od początku boisz się Ashe!
- On się boi wszystkiego...
- N-nie!
- Ej, a dlaczego mój koń tak dziwnie prycha?!
- Ashe, jak jechać tyłem?!
- Bakagami, nie rzucaj we mnie szyszkami!

Znów ten dziwny ucisk, mgliste objawienie. Kilka obrazów wkradających się na siebie, plączące się scenariusze, mieszające głosy. Blada abstrakcja, rozbrzmiewająca dziesiątkami śmiechów.

„Ashenputtel, jesteś zbyt podobny do babci by dzielić. Połączyłeś rodzinę żegnając konflikty, a to nie lada wyczyn” -  głos dziadka przełamuje się przez kakofonię radości - „Sama twoja obecność sprawia, że ludzie zapominają o waśniach. Za to pokochałem twoją babcię i to sprawia, że widzę twoją wyjątkowość tak wyraźnie...”

Ale Opa nie słyszał bezsilności i złości, echa złamanych marzeń, obietnic.
Nie widział noża uderzającego głucho w ekspresjonistycznie ułożone na podłodze zwłoki, rozdzierającego po kolei delikatne arcydzieło ludzkiego ciała...
Nie słyszał wrzasków roznoszących się po komnacie i modlitw do nieistniejących bogów...
Nie wiedział kogo chował pod swym dachem... A był tam ktoś, kto niemal podzielił siebie i swój własny świat...

Krzyk niszczy most myśli, wrzuca go w zimne wody świadomości. Pcha jego spłoszony wzrok na koniec pochodu, a ciało spina w zaskoczeniu.

- Izuki! - krzyczy ktoś z przerażeniem szarpiącym głos - Koń!

Jego ciało reaguje samo. Wykręca się i wije, dłonie szarpią wodze, pchając Omegę w tył.
- Zaczekajcie!

Pięty uderzają o rozgrzane boki, utrzymują ciało w pewności, gdy klacz dziko wyrywa się w przód, rozganiając niepewność. Ręce ściskają lejce, tłów pochyla się, pokładając za końskim karkiem. Wiatr uderza w twarz, przepędzając głosy, krzyki, fakty.
Szara grzywa rwie się, a kopyta biją ziemię goniąc przybliżający się punkt ciągnący za sobą nić wrzasku. Parzystokoptna figura rozgania świat wokół, rozrywając przestrzeń, tworząc zamazaną taśmę fimową.

Cel jest coraz to bliżej, wyłania się kontur białego, końskiego zadu.
- Stop! 
Ale stworzenie dalej prze przed siebie.
- Zatrzymaj się! Natychmiast! 

Świat jeszcze bardziej rozciera się farbami na płótnie ślepego, przeistacza w sen narkomana, przyprawiając o palące miłości. Tętent traci rytmiczność, obezwładniający hałas wypełnia jego czaszkę.

„Dlaczego nie stajesz...?! Stój!” 

Cień i czerwień przeplatają się na przemian, pasy wypełniają obraz.

I wtedy przenikliwe rżenie, niemal krzyk trzech koni kończy gehennę, wygrywając ostatnią nutę. Prędkość zmienia się w chaos, jakby kolejną partię utworu losu.
Stając dęba, dama zrzuca go z swego grzbietu na udeptany szlak. Ogier przed nim podobnie zniewża swego jeźdźca.
Ból promieniście rozchodzi się po jego kręgosłupie paraliżując dech.

Wszystko wiruje i da się tyko usłyszeć krzyki. Ashe łapie oddech z trudem, pozwala sobie zebrać myśli. Atak bólu przemija natychmiast, ustępując tępemu uciskowi.

Izuki leży na ziemi, trzy... cztery spłoszone konie, tylko jeden człowiek w siodle.

***

Przeszywający, nagły ból rozchodzi się falami po jego ciele, niesiony zaskoczeniem. Odbiera mu powietrze sprzed warg, pozwalając jedynie wpatrywać się w żurawinowo-pomarańczowe niebo.
Co się...
Krzyki. Hałas. Dwa cienie wypadające z prawej. I potem ten ból wszystkiego.
Tod... Gdzie Tod...?

- Sei-chan! - krzyk. I kokejny:
- Przepraszam, nic ci nie jest?! Tak mi przykro!

Majaczące przed nim cienie i chłodny dotyk na jego przedramieniu. Silny uchwyt, który odwzajemnia, z trudem dźwigając się na chwiejne nogi.

- Nic się nie...

Uchwyt obcej, zimnej dłoni wzmacnia się, wybijając w bladą skórę. Jego palce same zakleszczające się na chudej ręce przybysza.
Zagubione spojrzenie drżących oczu koloru palonych bursztynów, pełne wargi otwierające się bezwiednie i twarz pokrywająca się kredą...
Zimny pot spływający po krzyżu, serce stające w pół melodii i przerażająca cisza kończąca zdanie.

- Guten Tag... Seijuurou...






______________
;n;
To było naprawdę arcytrudne.






10 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Za cztery godziny muszę wstać na biologię, a ja zamiast spać, czytam gejporno... trzeba było nie pić tej kawy z czterech łyżek, kurwa *wzdryga się na samo wspomnienie tego obrzydliwego smaku*

      Powiem szczerze, że po tak długiej przerwie (a była długa, milkshake się nie liczy bo to miniaturka) poczułam się trochę tak jak za pierwszym razem na Twoim blogu. Tak jakby Twój styl pozwolił mi się poznać na nowo... To naprawdę ciekawe, nie spodziewałam się, że może do czegoś takiego kiedyś dojść. Niemniej byłoby to naprawdę... interesujące doświadczenie. Kto wie, może jeśli będziesz wrzucać posty tak rzadko, to będzie się ono powtarzać? Czego bym chyba jednak wolała uniknąć *spogląda znacząco w kierunku torów niknących za mgłą w sercu lasu*

      Cieszę się bardzo z tej retrospekcji Akasza, pokazania jak wyglądała jego relacja z Ashe. Na początku miałam co prawda lekkiego mindfucka. Bo o ile postać władczego Akasza w kanonie jest przekoloryzowana, to wykreowanie postaci, pod którą ten nieomylny ideał by się ugiął zahacza o pograniczne fantasy. Jednak późniejsze wytłumaczenie sprawiło, że MgM nabrało w moim oczach nowego wymiaru. To, że nie zrobiłaś z Ashe cudownego talentu, dziecka ideału, to, że wpisałaś mu w życie tragiczną, smutną i zakrapianą czerwienią przeszłość, to mnie cholernie ujęło. Widzące przyszłość oko Akasza czy Perfect Copy Kise powstało z niewidzialnego meteoru, który w nich za dziecka przyjebał, ale umiejętność Ashe - przerażająca i wręcz trudna do uwierzenia - nie została mu nadana siłą kosmiczną. Nie, to nie był przypadek, lecz celowy zabieg. Eksperyment. Chęć posiadania. Zastanawiam się, czemu mu to zrobili, czego od niego chcieli, do czego zamierzali go wykorzystać. Oj, cholernie u mnie zapunktowałaś taką przeszłością Ashe, normalnie czapki z głów. Nie spodziewałam się tak idealnego pochodzenia jego zdolności. Eio, jesteś jebanym geniuszem.

      Fragment z Opą *powstrzymuje się przed śmiechem na wiadome wspomnienie* złapał mnie za serduszko. Cenię sobie bardzo odwołania do rodziny w opkach, zresztą podobnie jak Ty (jak dużo możemy mieć wspólnego, co?), więc ten fragment był dla mnie istną ambrozją. No i ten tragizm... połączenie pięknych słów z rażącą prawdą, skrytą za zasłoną ułudy... Choć patos wycieka bokami, to jednak mnie ten patos zdecydowanie pasuje.

      Co do zakończenia - nie powiem, że się go nie spodziewałam. W chwili, w której napisałaś, że jesteś ciekawa reakcji, wiedziałam, że się w końcu spotkają. Takie przeczucie *kosmiczne wibracje atakujo* Wszechświat chciał, żeby się spotkali, spłoszył konia, odebrał Ashe na chwilę siłę jego zdolności, zwalił nawet Akasza z siodła (dlaczego tak bardzo bawi mnie to, że tylko Reo pozostał w siodle? xd)... Przeznaczenie, to musi być to, tbh.
      Jednak to, że się takiego zakończenia spodziewałam, nie zmienia w żaden sposób mojego odbioru - A FEELSY BYŁY PRZEDNIE. Ty wiesz, że ja jestem maso i dla mnie takie zakończenia urwane w pełnych napięcia momentach są nektarem dla duszy... CO NIE ZMIENIA FAKTU, ŻE PRAGNĘ KONTYNUACJI I REAKCJI AKASZA W TRYBIE NATYCHMIASTOWYM (no i chcę przeczytać wyraz twarzy Reo, pragnę tego xd). Także tego, walcz dzielnie z nauką, tak żeby mieć czas na pisanie. Bo jak tak dalej pójdzie, to może MgM zagrozi Tułaczkom na mojej top liście... Chociaż w Tyłeczkach jest Kaito, a to automatycznie daje im +mięso do zajebistości... We'll see xd

      Weny~!

      Usuń
    2. Przeczytać minę... - czemu mnie to tak bardzo śmieszy...
      Mam nadzieję, że wen nie zrobi ponownie ponad dwóch miesięcy przerywy skupiając się w małej mierze na setkach innych projektów i pozwoli mi spełnić plany na ten rok szkolny (chodzi mi o skończenie mgm). Ale niczego obiecać nie mogę, bo jak zresztą sama wiesz, grafik mam napięty, a sprawia, że wena w wolnych chwilach mię olewa. Więc możesz poznawać mój styl na nowo jeszcze kilka razy...
      Nie wiem co dokładnie masz na myśli mówiąc o tym, że Asia jest eksperymentem, ale nie faszerowali go chemikaliami i nie robili z niego superbohatera. Było to nieco inaczej, ale nie chce ci nic zdradzać. Ale nie martw się, bo za niedługo wszyyyystkooo stanie się niemal jasne.
      Mocna była ta twoja kawa....

      Wena się przyda~

      Usuń
  2. Witam,
    droga autorko trafiłam tutaj niedawno i musze powiedzieć, ze bardzo mi się spodobało, no cóż nie ma teraz za wiele czasu aby usiąść i czytać, ale możesz być pewna, że wszystko nadrobię... masz nową czytelniczkę...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj i Ty, Basiu.
      Cieszę się niezmiernie z Twojego uznania. Mam nadzieję, że czas spędzony na Weil wir nie będzie czasem zamontowanym i ujrzę Twoją opinię pod postami.
      ~przeszczęśliwa autorka

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. No oczywiście! I to ile!
      Btw... zachęcam gorąco do czytania nie tylko KnB, bo jak na razie moim największym cudem jest seria z DOGS'ów, a Tułaczki na pewno.

      Usuń
    2. Wiem, wiem. Z czasem wszystko przeczytam, jednak na razie mam mini manię na KnB i tak jakoś wychodzi... Cóż, po prostu nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów ~!

      Usuń
    3. Obecnie jestem na swego rodzaju urlopie (trzecia gimnazja mocno mnie rucha ;n;). Wracam około pierwszego grudnia, kto wie co przyniosię (pewnie nic jak obecny stan weny się utrzyma, a yolo)
      Szczerze? Też się nie mogę ich doczekać

      Usuń