- Więc... Już wiesz, Heine?
Czuł na sobie dwa spojrzenia. Wbijały się w niego, ryły w nim jamy, w których zalęgał się strach, barwiący jego twarz na przerażony popiół.
- Że jesteś dwulicową pijawką? Oczywiście.
Cichy szept poranka wpełzł w okowy mieszkania, niczym promień słońca włamuje się w zimne cztery ściany celi skazańca, czekającego na sprawiedliwość za krew, która zabarwiła jego dłonie na majestatyczny szkarłat, majaczący kusząco w mlecznym świetle nocy. Ten sam szkarłat przyozdobił kulącą się wierzbę, będącą świadkiem.
Dlaczego nagle wierzba straciła swą niewinność, dlaczego zamiast ofiarą stała się niewzruszonym obserwatorem, który zamiast kamień złapać, pozwolił by wymierzył samosąd? I nagle krwawa perfuma zamiast kusić zaczęła budzić jad i gorycz, które wypływały z kadzi i sunęły w stronę niepewnych korzeni drzewa, by wgryźć się głęboko w delikatne struktury.
- Dwulicową? - szept opuścił porzeczkowe wargi, koronowane mozaiką śladów po zębach, pozostałością brudnej nocy.
- Nie rżnij głupa, tylko gadaj ile ci Barbarra płaci na wodzenie nas za nos – z ust oskarżyciela wyrwał się pełen złości warkot, przepłynął po jego kręgosłupie, wzbudził dreszcz, ścisnął żołądek do bólu wykręcając mu suchą gardziel.
- Ale... ja nie pracuję dla Barbarry...
- To dla kogo?
- Dla siebie.
- Nie pierdol, tylko gadaj...
Zaciśnięte szczęki, budzący się żal, oczy zachodzące solą złości na siebie samego. Zawsze, zawsze tak było. Zawsze ktoś oblał go wiadrem oślizłych podejrzeń, namalował na nim pełne zawiści słowa oskarżeń, nikt nie słuchał. Nigdy nikt nie próbował zrozumieć, że przypuszczenia są tylko aktem zapisanym na piasku, wymalowanym szminką na szkle zniszczeniem. Czy przypuszczenia zawsze są dla niego jak kamień wiązany na szyi? Zawsze pchają go na dno cudzego zaufania?
Sprana zieleń podkoszulki pokryła się abstrakcją cieni gdy wstał i podszedł wolnym krokiem do okna, przez które słońce wkładało swe ciepłe dłonie na jego papierowe oblicze. Plastikowa zieleń błyszczała w złocie dnia, przypominała pierścionki splecione z łodyżek kwiatów wyrosłych na plastikowej ziemi.
- Chcecie bym wam opowiedział o sobie wszystko? - chude ramiona opadają na pierś, zwijają się w supeł, ciężko opadając, wyginając plecy w delikatnie schylony most.
- Nie, kurwa, opowiedz na o swoich szóstych urodzinach – białowłosy z frustracją rzucił się na kanapę. Sprężyny jęknęły przeciągle jakby jego nazwisko, cicho nawołując o litość.
Cichy jęk zrodzony z bezsilności.
- Powiedz mi tylko, Heine, czy wiesz już czym jest „pusta osobowość”?
- Gdybym nie wiedział, to by mnie tu nie było, nie?
- Ale ja nie wiem co to – urażony syk, dotkliwe zaznaczenie swej obecności, zsuniętej w dalszy, osnuty szarością plan – A to ja nie mam pojęcia kogo trzymam pod dachem.
Ukłucie majaczące gdzieś w piersi, ukryte jakby za kurtyną niemożliwego.
Drżące westchnienie, spojrzenie uciekające od tych palących opinii.
- Heine, ja wiem, co sobie teraz o mnie myślisz – cichy atłas głosu, niepewna pięciolinia wyginająca się by ominąć zalegającą w gardle gulę – Ale mylisz się. Nie jestem zdrajcą, nie jestem tutaj by cokolwiek wam utrudniać, by niszczyć waszą małą spółkę od wewnątrz – pełen niemocy uśmiech, błąkający się po wargach, niekontrolowanie wykrzywiający się w kącikach.
Złość maskowana przez dziwny smutek, spojrzenie zielonego oka wyłaniającego się spod rudej strzechy znajomym dreszczem paraliżujące go. Bo czyż nie budzi przerażającego wspomnienia podejrzliwe spojrzenie zielonej tęczówki otoczonej ogniem? Niegdyś jakby harpia przyozdobiona krwistym tatuażem, rozkwitającym krzewem czerwieni na bladej skórze przeciętej przez mleczno-kakaowe szramy, wpatrywała się w niego z bestialską niepewnością, dziś zaś omiata go spojrzenie jakby kundla zaszytego gdzieś w zaułku, który nie raz skopany, skarcony, nieludzko rzucony w odmęty brutalności znów czując grunt osuwający się spod łap, tłumiąc warkot, kryjąc skowyt doszukuje się w twarzy nieznajomego przejawów niebezpieczeństwa. Tak różnie, tak inaczej, a tak znajomo.
- Zdaję sobie sprawę jak nieprzyjemna jest taka... gra z mojej strony – nerwowe przecieranie oczu, szarpanie zmaltretowanego warkocza, wyglądającego jak lina, która zaraz ma pęknąć i pozwolić by nieszczęśnik, co chwytał się jej nad przepaścią runął, w kanion pełen łez. Tak właśnie wiernie ukazał ukrytą pod skórą inną skórę, z której skóra powstała. Jedno zielonobarwne spojrzenie, odrodziło w nim pilnik, bez sumienia raz po raz przesuwający się po zbitej, skręconej konopi – Przepraszam
- Nie pierdol, tylko przechodź do rzeczy – ostry głos, głos, który jeszcze nigdy świadomie nie zabarwił się w tak gniewny sposób kierując się ku niemu.
- Badou... To nie tak, że cię perfidnie kłamałem, zrozum – dłoń wyciągnął w bezsilnie, przepraszającym geście – Ale jak byś zareagował, gdybyś się dowiedział, że technicznie rzecz biorąc nie jestem człowiekiem? Jakbyś zareagował gdybyś odkrył że jestem tylko pasożytem?
Czoło marszczące się od krzyku roznoszącego się pod czaszką. Niemilknący głos panoszył się po jego umyśle, wygłaszał swe kaźnie, prowokacjami malował jego myśli na szkarłat.
- Stworzono mnie w Samuelu, rozumiesz? Wbrew mojej woli, zamknięto mnie w kimś i dano mi władzę.
- Od początku. Czym do cholery jest ta „pusta osobowość”?!
Kaito czuł na sobie to palące spojrzenie, widział kątem oka malującą się bezpodstawną wściekłość.
- Pusta osobowość... Nie do końca potrafię to wytłumaczyć. Barbarra, jak pewnie wiecie, zajmuje się handlem ludzkim towarem, jednak nie każdy wie, że ma również szemrane interesy z Carterem. Między innymi „szkolą” im sprzymierzeńców i podwładnych. Tym właśnie jest zabieg tworzenia pustej osobowości. Polega to na faszerowaniu psychotropami pacjenta, którymi z powodu podatności na leki, najczęściej są dzieci. Specyfiki powodują rozszczepienie osobowości... Nie... nawet nie rozszczepienie... - zmarszczone brwi, silne szarpnięcie za plecionkę zsuwającą się na policzek – Bo rozszczepienie znaczyłoby, że ja i Samuel to jedno... Ale my jesteśmy osobnymi bytami.
- Bytami, które się kontaktują – słowa wiszące chwilę w gęstym powietrzu. Kaito czuł na sobie wciąż jeszcze wzburzone spojrzenia, powoli zasnuwające się mgiełką niezrozumienia. Widział na ich twarzach zmarszczki malowane przez zmieszanie – Tak, rozmawiam z Samuelem. To właśnie jest dowodem, że jestem niedokończony. Jednym z ostatnich etapów całego tego gówna jest zniszczenie tej pierwotnej, prawdziwej osobowości. Tyle, że ja jestem zupełnym fiaskiem.
- To znaczy?
- Że się im nie udałem – ciche warknięcie. Kroki nerwowo odbijające się po ścianach – Bo... widzicie...
Cicho osunęła się w jego ramiona, upadła w jego objęcia, słabym głosem pragnąc zbluzgać go.
- Zimno – jedynie jej usta wyszeptały, a ramiona z wysiłkiem oparły się na barkach – Idziemy umierać?
Cichy szept poranka wpełzł w okowy mieszkania, niczym promień słońca włamuje się w zimne cztery ściany celi skazańca, czekającego na sprawiedliwość za krew, która zabarwiła jego dłonie na majestatyczny szkarłat, majaczący kusząco w mlecznym świetle nocy. Ten sam szkarłat przyozdobił kulącą się wierzbę, będącą świadkiem.
Dlaczego nagle wierzba straciła swą niewinność, dlaczego zamiast ofiarą stała się niewzruszonym obserwatorem, który zamiast kamień złapać, pozwolił by wymierzył samosąd? I nagle krwawa perfuma zamiast kusić zaczęła budzić jad i gorycz, które wypływały z kadzi i sunęły w stronę niepewnych korzeni drzewa, by wgryźć się głęboko w delikatne struktury.
- Dwulicową? - szept opuścił porzeczkowe wargi, koronowane mozaiką śladów po zębach, pozostałością brudnej nocy.
- Nie rżnij głupa, tylko gadaj ile ci Barbarra płaci na wodzenie nas za nos – z ust oskarżyciela wyrwał się pełen złości warkot, przepłynął po jego kręgosłupie, wzbudził dreszcz, ścisnął żołądek do bólu wykręcając mu suchą gardziel.
- Ale... ja nie pracuję dla Barbarry...
- To dla kogo?
- Dla siebie.
- Nie pierdol, tylko gadaj...
Zaciśnięte szczęki, budzący się żal, oczy zachodzące solą złości na siebie samego. Zawsze, zawsze tak było. Zawsze ktoś oblał go wiadrem oślizłych podejrzeń, namalował na nim pełne zawiści słowa oskarżeń, nikt nie słuchał. Nigdy nikt nie próbował zrozumieć, że przypuszczenia są tylko aktem zapisanym na piasku, wymalowanym szminką na szkle zniszczeniem. Czy przypuszczenia zawsze są dla niego jak kamień wiązany na szyi? Zawsze pchają go na dno cudzego zaufania?
Sprana zieleń podkoszulki pokryła się abstrakcją cieni gdy wstał i podszedł wolnym krokiem do okna, przez które słońce wkładało swe ciepłe dłonie na jego papierowe oblicze. Plastikowa zieleń błyszczała w złocie dnia, przypominała pierścionki splecione z łodyżek kwiatów wyrosłych na plastikowej ziemi.
- Chcecie bym wam opowiedział o sobie wszystko? - chude ramiona opadają na pierś, zwijają się w supeł, ciężko opadając, wyginając plecy w delikatnie schylony most.
- Nie, kurwa, opowiedz na o swoich szóstych urodzinach – białowłosy z frustracją rzucił się na kanapę. Sprężyny jęknęły przeciągle jakby jego nazwisko, cicho nawołując o litość.
Cichy jęk zrodzony z bezsilności.
- Powiedz mi tylko, Heine, czy wiesz już czym jest „pusta osobowość”?
- Gdybym nie wiedział, to by mnie tu nie było, nie?
- Ale ja nie wiem co to – urażony syk, dotkliwe zaznaczenie swej obecności, zsuniętej w dalszy, osnuty szarością plan – A to ja nie mam pojęcia kogo trzymam pod dachem.
Ukłucie majaczące gdzieś w piersi, ukryte jakby za kurtyną niemożliwego.
„Popatrz co uczyniłeś. Spójrz jakie siejesz zniszczenie”
„Nie zauważyłeś, że nie raz powtarzałem jak mi na tym zależy, idioto? Nie wiesz jak mi zajebiście widząc jego minę. To musi być niesamowite uczucie...”
„Zamknij się”
„Nie odnosisz wrażenia, jakby to Kaito na ciebie patrzyła? Tak karcąco, niemal z... obrzydzeniem?”
„Zewrzyj ryj!”
- Heine, ja wiem, co sobie teraz o mnie myślisz – cichy atłas głosu, niepewna pięciolinia wyginająca się by ominąć zalegającą w gardle gulę – Ale mylisz się. Nie jestem zdrajcą, nie jestem tutaj by cokolwiek wam utrudniać, by niszczyć waszą małą spółkę od wewnątrz – pełen niemocy uśmiech, błąkający się po wargach, niekontrolowanie wykrzywiający się w kącikach.
„Myślisz, że twoja mamusia, byłaby zadowolona z tego co zrobiłeś?”
„Co ty zrobiłeś”
„Ale ty mnie nie powstrzymałeś. Kaito byłaby wściekła, zdruzgotana gdyby się dowiedziała... Ej! Czy to nie podchodzi pod kazirodztwo?”
„Nie zauważyłeś, że nie jesteśmy spokrewnieni z Badou?”
„No może nie... Ale...”
„Zamknij się! Samuelu, zewrzyj wreszcie mordę, to nie twój pieprzony interes!”
- Zdaję sobie sprawę jak nieprzyjemna jest taka... gra z mojej strony – nerwowe przecieranie oczu, szarpanie zmaltretowanego warkocza, wyglądającego jak lina, która zaraz ma pęknąć i pozwolić by nieszczęśnik, co chwytał się jej nad przepaścią runął, w kanion pełen łez. Tak właśnie wiernie ukazał ukrytą pod skórą inną skórę, z której skóra powstała. Jedno zielonobarwne spojrzenie, odrodziło w nim pilnik, bez sumienia raz po raz przesuwający się po zbitej, skręconej konopi – Przepraszam
- Nie pierdol, tylko przechodź do rzeczy – ostry głos, głos, który jeszcze nigdy świadomie nie zabarwił się w tak gniewny sposób kierując się ku niemu.
- Badou... To nie tak, że cię perfidnie kłamałem, zrozum – dłoń wyciągnął w bezsilnie, przepraszającym geście – Ale jak byś zareagował, gdybyś się dowiedział, że technicznie rzecz biorąc nie jestem człowiekiem? Jakbyś zareagował gdybyś odkrył że jestem tylko pasożytem?
„Klękajcie narody! Kaitek przyznał się do bycia zasraną pijawką! Nagrywajcie to, będzie do UWAGi!”
- Stworzono mnie w Samuelu, rozumiesz? Wbrew mojej woli, zamknięto mnie w kimś i dano mi władzę.
- Od początku. Czym do cholery jest ta „pusta osobowość”?!
Kaito czuł na sobie to palące spojrzenie, widział kątem oka malującą się bezpodstawną wściekłość.
- Pusta osobowość... Nie do końca potrafię to wytłumaczyć. Barbarra, jak pewnie wiecie, zajmuje się handlem ludzkim towarem, jednak nie każdy wie, że ma również szemrane interesy z Carterem. Między innymi „szkolą” im sprzymierzeńców i podwładnych. Tym właśnie jest zabieg tworzenia pustej osobowości. Polega to na faszerowaniu psychotropami pacjenta, którymi z powodu podatności na leki, najczęściej są dzieci. Specyfiki powodują rozszczepienie osobowości... Nie... nawet nie rozszczepienie... - zmarszczone brwi, silne szarpnięcie za plecionkę zsuwającą się na policzek – Bo rozszczepienie znaczyłoby, że ja i Samuel to jedno... Ale my jesteśmy osobnymi bytami.
„Mnie w to nie mieszaj, do cholery!”
- To znaczy?
- Że się im nie udałem – ciche warknięcie. Kroki nerwowo odbijające się po ścianach – Bo... widzicie...
***
Cicho osunęła się w jego ramiona, upadła w jego objęcia, słabym głosem pragnąc zbluzgać go.
- Zimno – jedynie jej usta wyszeptały, a ramiona z wysiłkiem oparły się na barkach – Idziemy umierać?
Mętne spojrzenie padło na jego twarz, niesamowite oczy o dwóch różnych odcieniach zieleni zasunęły się firanką błogości. Czuł jak przez sutannę jej oddech pieści jego pierś, gdy brał ją na ręce. Była za lekka, zbyt chuda i krucha. Nie taka była jego Kaito, nie taka powinna być przywódczyni, matka, która z orężem staje, by swe dłonie naznaczyć ornamentem krwi wrogów, która kłami i pazurami rozszarpuje niebezpieczeństwo. Przecież... Zawsze gotował się w wrzątku zazdrości, gdy siostra ukazywała swą imponującą rzeźbę masy mięśniowej, zawsze ogarniała go gorycz, gdy Kaito bez skrupułów ukazywała mu jak marnej jest postury. A teraz? Spoglądał na wystające spod cienkiej, bladej skóry wypukłości kości i fioletowo-bordowe nitki żył, na wygłodzone i umęczone piegowate oblicze.
Ta dziwna więź, kajdany łączące bliźnięta, obijające się głucho o mijające lata, przeklęły ich jedną duszą. Jednym bólem. Jednym ciężarem złożonym na plecach. Czuł ten stan jakim była wypełniona, ten chłód jaki wypełnił jej serce gdy otoczona lustrzaną klatką odbijała się od ścian, pragnąc złapać namiastkę nadziei. Krew, która pomalowała ją nienawiścią, odcisnęła na nim głęboko stempel z jej imieniem, oznaczający go jako jednego z winnych.
- Jeszcze nie – okręcił delikatnie dwumetrowy kołtun wokół ramienia, poprawił ciało w swym uchwycie – Mówiłaś, że twoje włosy są bardzo zniszczone. Umyję cię, a potem je zetnę.
- Max... Oddaj je... do perukarni... jeśli będą w dobrym... stanie... - jej niewyraźne mruknięcie zabłąkało się w fałdach materiału, przekradło po szwach by dotrzeć do jego uszu - Siostra Laurencja... zawsze...
- Dobrze.
Ciche kroki, przekradające się po korytarzu, poukrywane dłońmi szepty ochrony.
- Stary, gdybym wiedział, że nasz więzień to taka laska, to bym już dawno wszedł do jaskini lwa.
- Chętnie wpenetruje do jej celi po godzinach.
- A ty słyszałeś, że to dziwka?
- Nie dziwka. To hiyushi, więc raczej wiesz... z jej usług nie korzystaj...
- Huuu... Jak się trafi fajna cipka to albo hiyushi, albo zakonnica... I przeżyj w takim świecie...
Jego dłonie nieporadnie okrywały nagość siostry białą chustą, kryły to co nie powinno być pożywką łakomych zboczonych spojrzeń. Zażenowany zakrywał jej uszy, by otumaniony umysł nie wyłapał gwoździ, które mogłyby się bić do jej trumny, które zgorszyłyby jej kobiecą dumę. Ale jej wargi rozciągnęły się tylko w uśmiechu.
- To miłe słyszeć, że jestem jeszcze kobietą.
- A nie czujesz się nią?
- Od roku nikt mnie nie ruchał, a trupy się nie liczą – wyszeptała, z trudem ubierając myśli w słowa. Jej dłoń ześlizgnęła się z jego ramienia zawisła smętnie nad metalową podłogą, uciekającą jej, niknącą pod jego stopami.
- Nie bluźnij, nadal jestem księdzem. Przypomnę ci, że ty także.
Jej twarz pokryła się dziwnym grymasem, jakby siłą chciała ukazać swe niezadowolenie, ale ociężałość ciała wykuwała na jej obliczu jedynie znużenie. Laleczka usadzona gdzieś w kącie antykwariatu, brudna i zaniedbana, której jest już wszystko jedno, co kto z nią zrobi
- Nie... Byłam księdzem, byłam prostytutką... towarem, przywódcą... i matką.... Teraz nie jestem już chyba niczym.... Jestem tylko smutnymi zwłokami... Zabiłeś mnie bracie...
***
Dziwny chłód, obezwładniający całe ciało, przekradający się po ramionach duch niepokoju. Przerażająca świadomość bycia okłamywanym, zwodzonym z sensownego szkieletu wytłumaczeń. Na nowo budujące się teorie nikły gniecione przez ten miękki głos, istoty otoczonej mleczno-złotym porankiem po drugiej stronie szyby.
- Bo widzicie... Ten byt wytworzony w obiekcie jest zupełnie... pusty – blade dłonie szarpnęły klamkę okna, prowadziły trybiki mechanizmu aż po kres, by wpuścić do mieszkania wstążkę świeżego powietrza, która sunęła przez salon, pozostawiając po sobie delikatny smak świata zewnętrznego, zamkniętego dla nich za parawanem z kości i prochu. Zaskakujące jak kłamca łatwo manipuluje materią, jak prostą igraszką dla niego jest dawanie nadziei – Kiedy obudziłem się w celi pierwszy raz, nie wiedziałem nic. W głowie miałem tylko odbijającą się echem pustkę i biel – oczy kłamcy powoli zachodziły mgiełką, pokrywały się woskowym blaskiem, a wosk topił się i wolno spływał po policzkach, zostawiając zielonkawe ścieżki. Chustka spiła z ładnej buźki płyn, przyjęła w siebie litościwie szmaragdową esencję – I na tym do właśnie polega. Tworzysz pustą kartę na której możesz zapisać dowolne polecenia. Nadajesz imię, nadajesz cel, dajesz wspomnienia...
- Płaczesz – trzeci głos przerwał spowiedź, rozdarł kliszę i wkleił nowy slajd.
- Słucham?
- Dlaczego płaczesz? Od dłuższego czasu zbierasz się do płaczu. Wypłakujesz barwnik, prawda?
Cichutkie prychnięcie, spojrzenie zatapiające się w owianej ogniem postaci, jak kotwica rzucana w wody czyjejś duszy. Spojrzenie o mocy, jakiej Heine nie potrafił posiąść, a nawet musnąć opuszkami. Szczere spojrzenie kłamcy. Bo czy Kaito nie był kłamcą? Czyż nie zagrał im zgubnej melodyjki swej katarynki, nie poprowadził Badou sobie znaną ścieżką, która kończyć może się w trumnie? I dlaczego tylko on widział jak niepewną i ulotną istotą jest chłopak, jak niebezpieczną i zdradziecką, dlaczego tylko on widział brudnoszarą aurę, utkaną z nitek wiecznych tajemnic?
- Jesteś niezwykle spostrzegawczy, Badou. Owszem, pozbywam się barwnika, który jest częścią kamuflażu.Używam go, by nikt nie rozpoznał we mnie Samuela. Naturalnie Samuel jest blondynem.
- O kurwa...
Delikatny grymas skryty za koronką chusteczki, przerwany przez tylko pozornie obojętny komentarz:
- Potem sobie pogruchacie. Kontynuuj.Delikatny grymas skryty za koronką chusteczki, przerwany przez tylko pozornie obojętny komentarz:
- Wszystko podobno szło bardzo dobrze, tyle, że Barbarrę uprzedziła moja współwięźniarka. To Kaito nadała mi imię, to ona dała wspomnienia i cel – zamilkł. Ta cisza rozniosła się dzwonami po pokoju, trwała jakby wiekami, ciągnęła za sobą brzemię kontynuacji – Tak jak widzicie, nie jestem własnością Barbarry, co wykluczać powinno twoje oskarżenia, Heine – lodowate spojrzenie krzyżujące się z równie lodowatym szkarłatnym. Rosnąca linia napięcia.
Heine wstał, spokojnym krokiem zbliżył się do chłopaka. Czuł od niego silną woń, zmysłową mieszaninę posoki, lawendy, metalu i... szamponu Badou. Cichy warkot rozległ się echem po jego gardzieli, pragnął wydać na świat ziarno gorczycy przeistoczone w dźwięk.
- A skąd mamy mieć pewność, że ta laska nie obrała za twój cel zabicia nas? Nie znamy wywłoki...
Ból. Nagły, paraliżujący ból, rozlegający się arią po w jego piersi, przeszywające zimno, pchnęło jego serce w przerażającą otchłań, krew malująca zniszczony parkiet, zdobiąc go abstrakcją. Błękitne spojrzenie posypało wściekłe iskry na jego twarz, usta malowane czerwienią wykrzywiły się w jadowitym syku:
- Wyrażasz się o MOJEJ MATCE. Fakt iż twoja, to pojebana suka, nie oznacza, że Kaito Villendorf zasługuje na podobne miano, brudny kundlu!
Przeszła na wylot katana, rozdarła jego ciało, jak materiał na laleczce. Kwiaty zabarwiły się na ostrą czerwień, a zapach posoki zwabił brutalność. Czuł jak bosa stopa gniecie jego tchawicę, wgniatając go w podłogę.
- Kaito, przestań! - przerażony krzyk gdzieś z tyłu, zupełnie bezsilny w stosunku do wściekłością siły urażonego syna,
- Przestanę jak, skurwiel odszczeka co wyszczekał. Jestem uczulony na obrazę kogoś, kto dał mi życie – drugą piętę wbił w jego żołądek, bez skrupułów rozdzierał jego ciało, gniotąc wnętrzności w sadystycznym tańcu między trzewiami.
- Teraz nie przeprosi bo obecnie jest mdlejący! - silne dłonie złapały w czułym uścisku dłonie zaciśnięte na mieczu – Ale powiedz, jaki cel wyznaczyła ci twoja matka?
Woda zabarwiła się na szarość i szkarłat, zmęczenie i skrajność oderwały się od jej skóry rozpłynęły po tafli.
- Dawno się nie kąpałam... Przyjemne... - jej ciężka głowa opadła na miękki zagłówek, niegdyś piękna ognista kaskada zlała się za nim, rzucając na ostrza nożyc.
- Jaka długość? - czuła jak jego palce przekradają się przez pasma, delikatnie gładzą skórę głowy. To były tak dobre dłonie, kierowane wbrew sumieniu, pchane zamiast do różańca, do krwi. Dłonie, które dawały upust umysłowi, które zamiast tworzyć piękno, tworzyły broń, która daje ból. Max nigdy nie był taki jak ona. Ona zawsze niszczyła, zawsze dawała cierpienie, jej umysł pokazywał jedynie receptury jadów, jedynie szkice serc dla metalowych dzieci. Nie jej powołaniem było służyć, nie potrafiła cicho wypełniać rozkazów. A on... był jej zupełnym przeciwieństwem. Delikatny kwiat, który na ranę pada ukojeniem, którego płatki delikatnym różem rozrywają płachtę cierni. Dlaczego ktoś wykorzystał jego urzekający umysł w tak perfidny sposób?
Heine wstał, spokojnym krokiem zbliżył się do chłopaka. Czuł od niego silną woń, zmysłową mieszaninę posoki, lawendy, metalu i... szamponu Badou. Cichy warkot rozległ się echem po jego gardzieli, pragnął wydać na świat ziarno gorczycy przeistoczone w dźwięk.
- A skąd mamy mieć pewność, że ta laska nie obrała za twój cel zabicia nas? Nie znamy wywłoki...
Ból. Nagły, paraliżujący ból, rozlegający się arią po w jego piersi, przeszywające zimno, pchnęło jego serce w przerażającą otchłań, krew malująca zniszczony parkiet, zdobiąc go abstrakcją. Błękitne spojrzenie posypało wściekłe iskry na jego twarz, usta malowane czerwienią wykrzywiły się w jadowitym syku:
- Wyrażasz się o MOJEJ MATCE. Fakt iż twoja, to pojebana suka, nie oznacza, że Kaito Villendorf zasługuje na podobne miano, brudny kundlu!
Przeszła na wylot katana, rozdarła jego ciało, jak materiał na laleczce. Kwiaty zabarwiły się na ostrą czerwień, a zapach posoki zwabił brutalność. Czuł jak bosa stopa gniecie jego tchawicę, wgniatając go w podłogę.
- Kaito, przestań! - przerażony krzyk gdzieś z tyłu, zupełnie bezsilny w stosunku do wściekłością siły urażonego syna,
- Przestanę jak, skurwiel odszczeka co wyszczekał. Jestem uczulony na obrazę kogoś, kto dał mi życie – drugą piętę wbił w jego żołądek, bez skrupułów rozdzierał jego ciało, gniotąc wnętrzności w sadystycznym tańcu między trzewiami.
- Teraz nie przeprosi bo obecnie jest mdlejący! - silne dłonie złapały w czułym uścisku dłonie zaciśnięte na mieczu – Ale powiedz, jaki cel wyznaczyła ci twoja matka?
***
- Dawno się nie kąpałam... Przyjemne... - jej ciężka głowa opadła na miękki zagłówek, niegdyś piękna ognista kaskada zlała się za nim, rzucając na ostrza nożyc.
- Jaka długość? - czuła jak jego palce przekradają się przez pasma, delikatnie gładzą skórę głowy. To były tak dobre dłonie, kierowane wbrew sumieniu, pchane zamiast do różańca, do krwi. Dłonie, które dawały upust umysłowi, które zamiast tworzyć piękno, tworzyły broń, która daje ból. Max nigdy nie był taki jak ona. Ona zawsze niszczyła, zawsze dawała cierpienie, jej umysł pokazywał jedynie receptury jadów, jedynie szkice serc dla metalowych dzieci. Nie jej powołaniem było służyć, nie potrafiła cicho wypełniać rozkazów. A on... był jej zupełnym przeciwieństwem. Delikatny kwiat, który na ranę pada ukojeniem, którego płatki delikatnym różem rozrywają płachtę cierni. Dlaczego ktoś wykorzystał jego urzekający umysł w tak perfidny sposób?
- Za łopatki...
- A nie wolisz krócej?
- Zresztą... i tak mnie zabijecie, prawda? Więc to chyba... nie ma znaczenia jak będę wyglądała – z trudem uniosła dłonie, będące jak wykute z nieporadnego kamienia, zsunęła palca na jego. Próbowała ścisnąć, próbowała poczuć ciepło jego skóry, ale środek otumaniający blokował jej zmysły, kołysał ją w dziwnym stanie – Robisz to tylko dlatego, bym umierała jak człowiek.
Milczenie. Ostrze nożyczek zagłębiające się w pokryte brudem pasma, subtelnie odcinające piętno niewoli.
- A nie wolisz krócej?
- Zresztą... i tak mnie zabijecie, prawda? Więc to chyba... nie ma znaczenia jak będę wyglądała – z trudem uniosła dłonie, będące jak wykute z nieporadnego kamienia, zsunęła palca na jego. Próbowała ścisnąć, próbowała poczuć ciepło jego skóry, ale środek otumaniający blokował jej zmysły, kołysał ją w dziwnym stanie – Robisz to tylko dlatego, bym umierała jak człowiek.
Milczenie. Ostrze nożyczek zagłębiające się w pokryte brudem pasma, subtelnie odcinające piętno niewoli.
- Widziałam, że przygotowałeś moją sutannę... - jej ramiona, powieki opadły, czuła jak zsuwa się po porcelanie wielkiej wanny – Umrę dziś, czy jutro?
*wychyla się zza stołu*
Nie bijta, zrozumcie. Kto tam czyta, to wie, że nie lubię/potrafię pisać jasno i klarownie i wytłumaczenie czegokolwiek to abstrakcja. Co zresztą widać po chaotycznych wypowiedziach Kaitka. Rozdział pisałam z przerażającą łatwością, a i tak zadowolona nie jestem. Zresztą ja nigdy chyba zadowolona nie jestem z Tyłeczków.
Tak, Kaito jest księdzem. Niezwykle niepobożnym księdzem.
Nie wiem czemu, ale 'ksiądz' kojarzy mi się z ks. Alexem z Exitus Letalis. hi hi hi (Undertaker się kłania) Ale jednak przeczytam wszystko od początku :3
OdpowiedzUsuńWenę wysyłam przez pocztę polską :*
To mi pewnie przyjdzie z opóźnieniem xd
UsuńTeż tak myślę :3
Usuń*zostawia mózg wyprany po becie*
OdpowiedzUsuńJa pierdolę, znowu zeżarło mi komentarz. Mam tego dość, blogger mnie wkurwia, lel. A tak się ładnie rozpisałam. Co za shiet.
UsuńNo, na początku to coś tam było o tym, że długo musiałam czekać, i że pałkę na bok odłożyłam, bo mimo długiego czasu oczekiwania rozdział Tyłekczów bardzo tyłeczkowy - czytaj - dobry. No potem coś tam jeszcze pierdoliłam od rzeczy, w sensie na temat niezwiązany z TdS, ale że nie pamiętam już co to dokładnie było, to sobie odpuszczę. No, a potem był już właściwy komentarz i na tej też części się skupię.
Jestem zajebista. Przyznaj to. Pięknie odgadłam istotę pustej osobowości, co? *puszy się jak paw* Choć w sumie nie było to szczególnie trudne, jak tylko ktoś chce i bardziej się zastanowi to po samej nazwie i postaci Kaitka z poprzednich rozdziałów powinien bez problemu dojść do takiego wniosku jak ja pod poprzednim (chyba) rozdziałem.
No, w każdym razie ucieszyłam się, kiedy moje przypuszczenia się potwierdziły. W końcu to potwierdza moją krulewską władzę~!
Nie powiem, że mnie wytłumaczenie pustej osobowości zaskoczyło, no bo... spodziewałam się go takiego, jakby nie było xd
Aczkolwiek, jeśli mam być szczera, to nie powiedziałbym, żebyś wytłumaczyła to chaotycznie. Może też patrzę na to nieco inaczej, bo wiem, o co chodzi, ale moim zdaniem wytłumaczone to zostało naprawdę dobrze i niespecjalnie skomplikowanie. Także no.
Ogólnie bardziej w tym rozdziale niż fragmenty z Kaitkiem przyciągały mnie fragmenty ze Zwłokami. Zaskakujące, wiem, w końcu od dawien dawna wiadomo, że i Kaito to loff4ever, ale jakoś tak... Te fragmenty ze Zwłokami działały w tym rozdziale na mnie naprawdę jak magnes. Bardzo naelektryzowany w dodatku. Jak sobie wyobraziłam tą całą scenę (nie wiedzieć czemu, miałam w tym miejscu ochotę napisać 'inicjację'), jak Max okrywał Zwłoki, jak ją czesał i obcinał włosy, to było takie... cholernie urocze moim zdaniem. Tzn. nie tak urocze urocze, ale urocze na mój popierdolony sposób. Wiesz - takie pełne takiego... ciepła no! Bo jak on tak się nią zajął... WIESZ, O CO MI CHODZI, NIE?
Fakt, że Kaito jest księdzem nieszczególnie mnie zaskoczył. Tzn. nie zaskoczyło mnie samo przynależenie do zakonu, natomiast zaskoczył mnie trochę fakt damskiego księdza. Ale pomysł ogólnie zajebisty, masz za niego wątrobowego miśka xd
No i motyw nekronekro... khe, khe... moja spaczona dusza krzyczy, byś potraktowała ją jakimś ładnym opisem xd
Jestem ciekawa, jak DOKŁADNIE się potoczą dalsze wydarzenia związane ze Zwłokami. Sporo rzeczy wyjaśniasz, ale dużo też pozostawiasz nam do domysłu. Ja to lubię, więc mnie to na rękę bardzo, gorzej, jak karzesz mi czekać kolejny miesiąc albo dłużej na wyjaśnienie podejrzeń (nieróbtegono).
Ogólnie rozdział podobał mi się naprawdę mocno, czytałam go sobie przy moim kochanym Into Darkness, które nadało mu niesamowity klimat. No i muszę Ci powiedzieć, że sposób, w jaki opisałaś przeżycia wewnętrzne Kaito w tym rozdziale, te liczne metafory i porównania... Bardzo mnie to ujęło, jak zawsze zresztą. Zwłaszcza fragment z wierzbą był niesamowity.
I, hihi, moje porzeczki pojawiły się w rozdziale *idzie do lodówki i wyjmuje całe opakowanie ukochanych owocków*
Weny, pedale~!
Być może jesteś zajebista, ale trzonu w sumie nie odgadłaś (mimo iż zaznaczam to przy każdym prawie rozdziale) i mnie cholernie rajcuje.
UsuńNo masz swoje porzeczki, masz, czymś musiałam Twoją uwagę przyciągnąć xd Ale ja jednak wole wiśnie i ich się trzymajmy.
Zwłoki... WIEDZIAŁAM, że Ci się spodoba fragment z nią, a wzmianka o nekro... Z tym nekro to mi się dzika rzecz w głowie układa... Taki stosik odgryzionych fiutków służących za zabawki, tak na przykład o.O A co do księdza... Tak, to głębsze gówno, nie nurkujmy, bo to podpada pod zgliszcza w jej umyśle. I tak, wiem o co ci chodzi, dobrze twe zgniłe serducho to odebrało. To miało być takie ciepłe, ale zarazem nieco przygnębiające, bo bądź, co bądź czeka ją śmierć, nie? Nie wiem czemu, ale w opkach zamiast na yaoi zaczęłam się skupiać na relacjach rodzinnych -,-
Odłóż na razie pragnienie Tyłeczków na bok! Przyznając się nieco do przegranej wypełniam właśnie nasz zakład i Twe ClairKaito z AkaKuro zaczyna się )chyba) rodzić!
Oi, pedale, wena to teraz dla mnie rzecz święta... *chwyta w łapki, nie puszcza*
Mój zakładowy shot, o kurwa *piszczy*
UsuńDAJ. MNIE. TO.
Czy ja coś,kurde, przegapiłam?
OdpowiedzUsuńNaprawdę... jak skończysz to opowiadanie muszę któregoś dnia przysiąść i chapnąć je na raz bo ogarniam niby coś, ale... to nie jest ten poziom ogarnięcia który bym sobie życzyła T^T
" przypuszczenia są tylko aktem zapisanym na piasku" <- prześliczny cytat na ten rozdział X3 Strasznie mi się podoba. Nie mam bladego pojęcia jak na to wpadłaś, ale to jest genialne!
Pozwolę się sobie odnieść jeszcze do "nie lubię/potrafię pisać jasno i klarownie" był jeden rozdział który był przerażająco jasny i klarowny w porównaniu do reszty i bardzo dobrze to pamiętam bo to w nim był mój ukochany opis kurzu xD a no i ćmy~ chodzi mi konkretnie o seksy Heine i Badou jak porówna się ten fragment z resztą to naprawdę jest mega rozstrzał. Choć ja tam bardzo lubię ten chaotyczny zagadkowy styl. Pasuje do ciebie ^^
Weny~.....
Ojej... Się poczułam jak Zwłoki, chaotyczna i zagadkowa... Ale mnie miło połechtało.
UsuńBosz... kurz zawładnął sercem Kias.... Nie miłość, nie przyjaźń, nie zdrada, czy inne gówna. KURZ. NORMALNY, TAŃCZĄCY PO POKOJU KURZ. Poniekąd mnie do dołuje.
Nie wpadłam, moja wena to mi wcisnęła zamiast fabuły xd
Wena ważna rzecz, dziękuwa c:
Bez przesady... tu nie ma powodów do dołowania się~.... zawsze lubiłam kurz i inne takie niezależne od człowieka małe rzeczy na które nikt nie zwraca uwagi~... a kurz jest świetny~! Ma tylko jedną wadę ;_; przyciąga pająki... a ja nie lubię pająków ;_;
UsuńW takim razie zazdroszczę weny wymyślającej takie genialne porównania~....
Małe rzeczy ciszą, są najpiękniejsze.
UsuńNaprawdę ich nie lubisz? A szkoda, są przepiękne <3
Mhm... małe zwykłe rzeczy na które nikt nie zwraca uwagi zawsze są na swój sposób piękne.
UsuńMieszkam przy lesie - dosłownie wystarczy otworzyć balkon a mam las z 5 metrów dalej. Teraz wyobraź sobie Eio-san, że siedzisz sobie w moim pokoju spoglądasz przez otwarty balkon a z tarasu do pokoju przez tenże balkon wchodzi sobie jak do siebie pająk, jakieś 5 minut później kolejny. I teraz dodajmy jeszcze do tego równania, że moja mama nie cierpi pająków (bo pajęczyny w domu) i na nic zdaje się jej tłumaczenie, że pająki bronią domu przed smokami (taki chiński przesąd) i muszę za tymi pająkami latać i je zabijać T^T Każdy by znielubił przez to pajęczaki...
O jezu... ale ci zazdroszczę, Kias. Ja gniotę się w hotelu w centrum miasta i trafia mnie szlag w mojej małej kanciapie właśnie dlatego, ze brak mi lasu, czy łąki.
UsuńTwoja mama jest niezwykle brutalna, każąc ci plamic buty krwią pająków... ;n;
Współczuję... nie lubię miast z tym ich tłokiem i korkami i spalinami .><""" Lasy, pola, rzeka to działa o wiele bardziej kojąco :3 A z minusów mieszkania tutaj to chyba można znaleźć tylko dość słaby internet... i mnóstwo wszelakich owadów w tym również randomowe pająki o drugiej nad ranem w wannie XD
UsuńButów krwią nie plamię - mam od tego słownik ortograficzny ^^
Ja ty traktujesz Wielką Księgę Ortografii?!
UsuńO tak. Dałabym wiele, by opuścić moje nie najpiękniejsze (nie żebym robiła antyreklamę i była kiepskim miastowym patriotą) miasto i przenieść się gdzieś na odludzie, z dala od ludzi. Ależ mnie chwyta zazdrość... no...
Ooooooch, zły Heine to zajebisty Heine <3 Komentuje jeszcze 15 rozdział, bo normalnie zaniedbałam.
OdpowiedzUsuńSama wiem jak to przykre, gdy pod postem jest pusto i może nie produkuję tego by zbierać laury, ale
zawsze miło poczytać jakieś opinie. Bo przede wszystkim motywują. To chyba najlepszy motor do otworzenia worda:D
Nooo! W końcu jakieś wyjaśnienia od Kaito! Na to czekałam!
W ogóle ten moment z płaczem. Mega. O fuck, ale jadu. Konfrontacja zajebista.
Gdyby nie me oczy i to, że jutro muszę wcześnie wstać do pracy, to przeczytałabym i 16 rozdział.
Tylko dzisiaj już nie mam siły. W ogóle mam nadzieję, że święta udane? Sylwester zaplanowany?
Trzymaj się cieplutko i pisaj dalej:* Ja na pewno przeczytam, może nie od razu, ale czytam i czekam.
Ooooooaaahhhhhh
UsuńVani, cholera, tęskniłam.
Konfrontacja… tobie to słowo tez przywodzi na myśl Wiśniewskiego Adriana i oh kurwa ten kawałek z Jakyll & Hyde? A co do jadu to tak. Dużo go i dużo ma być. W końcu jest tu rywalizacja miedzy Heine i Kaitkiem. Wiadomcia ze będzie sie siarkowy lał litrami xd
Nie spiesz sie. Praca najważniejsza.
Święta… zapomnijmy. Ale Sylwek będzie bardzo… yaoistyczny.
Miło ze ktoś czeka c;