niedziela, 31 maja 2015

Mann gegen Mann 7

Woń koni, ich ciepłego oddechu, ich potu, miesza się w wilgotnym powietrzu, otula go znajomym kocem, zamyka mu oczy, otwiera ukrytą w środku niego szkatułkę. Uwalnia znajomy, bezwarunkowy, delikatny, jakby rzeźbiony niepewnym dłutem, grymas na suchych wargach. Sprawia, że podchodzi do majestatycznego zwierzęcia, kładzie drżącą dłoń na unoszącym się boku, swym spokojnym dotykiem pieści szorstką sierść. Słucha bicia serca swojej królowej, wtula się w długą grzywę, gładzi każdą ciemniejszą niedoskonałość, wdzierającą się w jasną szatę plamę, tworzącą konstelacją naturalności. Ona nagradza czułość cichym rżeniem, przymyka ślepia, przekrzywia łeb w jego stronę, niczym pies pokładając uszy po sobie.

Zamknięci w swojej utopi, człowiek i zwierzę, oddychają jednym tlenem, słyszą jedną muzykę podenerwowania docierającą do ich mydlanej bańki, zniekształconą przez delikatne ścianki, pokryte witrażem barw.
Piękny malunek prawdziwej przyjaźni, jeździec i koń.

- Endlich… - cicho, wyraźnie, tylko dla niej – Du bist… aufgeregt*

Uderzenie przednich kopyt w wilgotną ziemię, jęczącą pod nimi. Łeb zarzucony w tył, donośne rżenie. Potwierdzenie.

Podmuch rozwiewa ich grzywy. Jej, końską, szorstką, ciemnoszarą, niosącą woń stajni, mchu i igliwia pokrywającego dywanem leśną posadzkę, unoszącą się równomiernie, długim welonem, padającym na jej oczy, osłonięte długimi, gęstymi rzęsami. Jego, ludzką, suchą, niechlujnie zarzuconą na plecy, zdobioną różańcami warkoczy zatopionych w matowej czerni hebanu, szarpaną brutalnie i niedelikatnie.

- Ashe-kun? - głos rozrywa ścianki ich szklanej kulki, a wirujący zamiast białego śniegu słodki popiół zamiera w swym tańcu, w ostatniej pozie kończąc tę ulotną chwilę przyjemności.
- Tak, Kuroko? - odwraca głowę, jego bursztynowe spojrzenie przedziera się przez utkaną z włosów zasłonę, jest ostre i chłodne, wyprane z osłabiającego człowieczeństwa. Jest takie... Nieprawdziwe i sztuczne. Malowidło na pokaz, zastępstwo dla portretu monochromatycznej orkiestry utkanej z kwiatów. Delikatnej i uwodzącej, silnej i słabej zarazem.

Po co on udaje? Po co znów na siłę stara się przywdziać betonową maskę, ukryć swoje prawdziwe "ja"?

Błękitnowłosy wysuwa dłoń w kieszeń jasnobrązowej kurtki podszytej puchem, chroniącym przed zdradzieckimi wiatrami.

- Wstążka.

Szkarłatny materiał, szarpany przez wiatr. Jakby struga gęstej, ciepłej krwi, drżąca, spadająca nierównym szlakiem wraz z pierwszymi kroplami deszczu. Rozrywa szary nieboskłon swym intensywnym blaskiem, kontrastuje z bladoniebieskim dnem oczu, które układają się w drugi plan.

- Dziękuję, myślałem, że przepadła na dobre – dziękuje cicho, wyciąga dłoń, ale delikatny skrawek materiału umyka sprzed jego palców. Znika w zamkniętej pięści, jedynie nieśmiały ogon wysuwa się z niej, jakby próbując czmychnąć ku swemu prawowitemu właścicielowi.


- Ashe-kun, proszę, powiedz mi... Dlaczego nie mogę przestać odczuwać niepokoju? Czuję, że ty i on jesteście inni, nie wiem jak, ale dzieli was przepaść. Jednak... Jest w tobie coś takiego, co sprawia, że wszystko sobie przypominam, że staje przede mną jego żywy portret - głos chłopaka jest różny od zwykłego tonu. Pozornie zwykły, lecz posiadający intrygującą nutę, jedyne w swoim rodzaju drżenie strachu. Nie strachu przed samą istotą, nie przed bezwarunkową hipnozą, rozkazem, ale przed tym czymś. Tym co ukryte w wnętrzu, pod ciemnym, ocieplonym płaszczem zdobionym misternie, ręcznie haftowanymi kwiatami, pod białą koszulą o miekkiej fakturze, pod warstwami jasnej skóry i jeszcze głębiej. Lęk przed tym pierwiastkiem zachowanym we wspólnej krwi.

- Jesteś doprawdy niezwykle spostrzegawczy... Tetsuya - cienie rzęs padają na policzki, przykrywają złote bursztyny półmrokiem, nadając im dziwny czerwony blask - Wiesz, że nie można mieć wszystkiego, prawda? Dobre imię, inteligencja, uroda, nieprzeciętny charakter, władza, pieniądze... On to miał i nie zaprzeczysz. Miał też ogromny bagaż, który ze sobą targał. Wiesz co było w tym kufrze?
- Nie - błękitnowłosy zaprzecza, wsłuchując się w jego słowa, które teraz nabrały dziwnego zabarwienia. Jakby... Prawdziwego żalu.
- Otóż, była to jego wola - głos znów się zmienia. Wchodzi o ćwierć oktawy wyżej, zagłusza ostry, niemiecki akcent, przywdziewa miększe szaty - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak ciężko jest zawsze robić to, czego inni oczekują?

Głos płonie czerwienią. Bolesną czerwienią, ukrywającą w sobie rozpacz. Przerażająco znajomą czerwienią.

- Ashe-kun... Czemu mówisz to za niego...?

Czarnowłosy podnosi głowę, staje naprzeciw oczekiwaniom rozmówcy, unosi swój ciężar i chodź ugina się pod przytłaczającą siłą prawdy prostuje się, by być szczerym w stosunku do tego, który naprawdę na szczerość zasługuje.

- Ktoś musi... - chrząka. Przywraca w struny harfy głosu swój głos - Czuję tę samą presję, chodź ode mnie nigdy nikt nie wymagał niczego... A jednak... - płaszcz powiewa, gdy biernie rozkłada ramiona - Spójrz, kogo masz przed sobą, porównaj go z chłopcem, którego mozesz poznać z opowieści Taigi. Jestem niewolnikiem siebie samego - milknie - Zniszczyła mnie prawda o mnie, tak samo jak ta prawda zniszczyła Seijuurou... Bo to straszne dowiedzieć się, że nie jest się wciąż wystarczająco dobrym, by móc odnosić się ze swoim imieniem, by ukazać się w drzwiach rodzinnego domu. To straszne dowiedzieć się, że żyło się w kłamstwie o swoim życiu, że przez całe twoje nędzne siedem lat wszyscy wiedzieli, a ty nie, nieść na sobie tę skazę pozostawioną przez rodzicielkę... Powiedz mi, jak można pozostać zdrowym i czystym? Jak nie ulec bestiom mrocznej jaźni, które wyżerają ci trzewia, kąpią się w twej krwi i rozkoszują się wrzaskiem bólu?

Milknie...
Za wiele powiedział... Nie. Tak? Czy zbyt wiele zdradził nieznajomemu, który bądź co bądź jest mu cierniem w koronie? A może właśnie uczynił słusznie ukazując ich ludzkie oblicze, by obyć czarną plamę na ich opinii?
Ale czy Kuroko Tetsuya jest odpowiednim człowiekiem, czy należycie użyje pozyskaną wiedzę?

„Przestań myśleć”

Ale jak nie myśleć, gdy błękitne ślepa drżą, gromione kaskadą słów, które przeszyły ich właściciela, niczym sztylet, takie samo czyniąc spustoszenie.

- Ashe-kun... Kim ty, do diabła, jesteś...

***

Szum wiatru zagłusza jego słowa.

- Waszym jedynym zadaniem jest utrzymać się w siodle. Konie podążą za mną, więc o drogę się nie martwcie.

Klacz za nim unosi dumnie łeb. Ona jest przewodnikiem, ona prowadzi, a wszystkie oczy spoczną na jej królewskiej posturze. Wszyscy w jej brudnej, mieszanej krwi ujrzą czystą i godną, uznają ją za najlepszą, najsilniejszą, najpiękniejszą. Ashe wie jak próżna bywa Omega, wie jak imponuje jej bycie pierwszą w pochodzie i jak szczyci się swą przynależnością do niego. Prawdziwa młoda kobieta. Chcąca błyszczeć, nie ukrywająca blasku swojej duszy, urodzona przywódczyni.

- A-ale nie zrzucą nas z grzbietu? - cichy głosik przedziera się przez zasłonę podekscytowania - Nie znają nas...
Czarnowłosy odwraca się ku Furihacie, którego serce podchodzi do gardła. Strach jest silny, tłumi zdrowy rozsądek, nie pozwala przebić się żywiołowi. To urocze i irytujące zarazem, niewinne i przeszkadzające dotrzeć do prawdziwej ukrytej wewnątrz siły. Suche, blade wargi wozciągają się w lekkim uśmiechu, szczerym i pełnym żenującej litości, mieszanej ze słodkim rozbawieniem.
- Coś takiego nie ma prawa się zdarzyć. Na pewno nie tobie, ponieważ przydzieliłem ci Dove. To najspokojniejsza klacz jaka istnieje. A poza tym, konie są dobrze wytresowane, wiele lat pracowały z moją rodziną.
- Pocieszające... - czyjeś prychnięcie.
- Powinno być. To najwytrzymalsze konie jakie mogliście spotkać. Przypłynęły wraz ze mną z Niemiec, więc niemożliwym jest by były nieposłuszne, skoro spokojnie przebyły długą drogę z obcymi ludźmi na pokładzie - łapie ciemnoszarą grzywę i przytrzymuje nagle zafrapowaną czymś Omegę, która powolnym krokiem zaczęła się oddalać w tylko sobie wiadomym kierunku. Spiczaste uszy unosą się zirytowane, fuka - Jedynego humorzastego stworzenia tu, dosiadam ja.
- Zabrałeś ze sobą konie w taką podróż?! - kapitan z dziwną mieszanką zdumienia, złości i dziwnego podziwu spogląda w jego stronę. Spojrzenia drużyny są intensywne, dreszcz przebiega po jego plecach, chłodem razi członki, paraliżuje serce. Przewiercają się przez niego, niszczą dziwną barierę, mgiełkę niewiadomego opanowania. I znów ten żal, irytacja na swoje klamstwa, które zdominowały jego obecność i osnuły szalem fałszywego nazwiska.
- Owszem. Nie wyobrażam sobie zostawić je na trzy lata. A na tyle tu przyjechałem - mruczy pod nosem. Chwyta swój płaszcz przewieszony przez grzbiet przyjaciółki, pozwala ciepłemu podszyciu pieścić swoją skorę, a kwiatom przyozdobić swoją postać - Dobra, jedziemy.

***

- Sei-chan, twój koń dziwnie się zachowuje. Czym bliżej jesteśmy rezydencji, tym bardziej niespokojny jest.

Czerwone kosmyki unosą się wraz z podmuchem, tworzą wokół głowy krwawą aureolę, intensywną, niesforną łunę. Zamyślone spojrzenie, tępo potakuje, dłonie ściągają co chwila lejce, dobrodusznie pozwalając albinosowi wyrywać się w magiczny pęd, wyć w agoni tęsknoty niesionej zapachem i zawracać posłusznie do szeregu.

- Tod czuje woń samicy... - odpowiada pustym głosem, wplatając dłoń w białą grzywę konia, głaszcząc skryty pod śnieżną kotarą drżący kark - To dlatego jest taki nieposłuszny. Gdy będziemy na miejscu zyska spokój.
- Mam nadzieję... Co chwila zsuwasz się z siodła... - Reo spoglada z dziwnym smutkiem na szlachetną postać obok. Serce go boli... Dlaczego czuje ten dziwny scisk widząc przebłyski dziwnego rozpaczania, skrytego pod maską ucieczki?
- Czyżbyś się martwił?
Przełyka z zawachaniem ślinę, odwraca głowę ku prostej, bezkresnej drodze, przygląda się kasztanowemu łbu wierzchowca, spokojnie płynącemu po ścieżce.
- Oczywiście... Taki upadek jest groźny - cicho mówi, bawiąc się cienkim warkoczem wtopionym miękką, lśniącą grzywę.
- Tod nigdy nie zrzuci mnie z grzbietu. Został mi podarowany, by się mną opiekować, a jego charakter nie pozwala mu ze swoich obowiązków zrezygnować. Więc nie musisz się obawiać.

***

Po pustej drodze niesie się tętent kopyt. Miarowa melodia, ustalony rytm udarzania podków w ubity grunt, jedno metrum wszystkich serc.
- Chyba nie jest tak tragicznie, prawda? - odwraca głowę ku postaci po prawicy, kurczowo ściskającej lejce, drżącej w spazmach na spokonym grzbiecie piaskowej klaczy.
- N-nie skądże...
- Spokojnie Furihata, spójrz jaka jest spokojna! - radosny głos Teppei'ego zamyka mu usta w połowie słowa.

Dove unosi łeb, mile połechtana kładzie uszy po sobie, cicho rży. Jej ciepły okrzyk budzi we wszystkich koniach podobny krzyk zadowolenia, fukają, sapią, tak toczy się rozmowa zwierząt, gdy nad ich głowami podobna opuszcza usta ludzkie. Figury lśnią w złocie i szkarłacie zmierzchu, powoli odzyskując spokój, tulący wnętrzności przyjemnym ciepłem.

- Masz miłą minę.
Otwiera uczy, pozwala gasnącemu słońcu wypełnić swoje spojrzenie blaskiem i nie boi się unieść ust w uśmiech. Przechyla głowę, zerka w lewo na brunena. Ten siedzi pewnie w siodle, prosto i zdecydowanie, z dziwną ekscytacją eypisaną na przystojnej twarzy.
- Co masz na myśli? - puszcza lejce i wyciąga zza kołnierza czerwoną wstążkę, którą z ulgą odzyskał. Głupia wstążka, głupi artefakt przeszłości, ozdoba kobiety ze zdjęć, przecinająca szczupłą talię rozświetlająca bladą biel. Upina czarny jedwab włosów w wysoki ogon, spuszcza delikatnie na prawe ramię, wielkodusznie pozwalając niepokornym pasmom zakryć oblicze.
- Uśmiechasz się, oczy ci błyszczą. Jesteś taki... Opanowanie beztroski - Kiyoshi zmniejsza odległość, zbliża ku sobie konie i przygląda jego twarzy przyjemnym wzrokiem.
- Coś mi się przypomniało... - odwraca wzrok ku drodze, odpycha maskę, która znów chce przysłonić jego spokój.

„Co za magia jest w tym człowieku... Jakim cudem sprowadza taki spokój i optymizm?” 

- Zdradzisz?
- Ym... Z moją drużyną często jeździliśmy na konne wycieczki. Nigdy nie było nudno... Megi, menadżer, zawsze kłóciła się ze mną kto prowadzi... Nico i Kris nawzajem sobie dogryzali... A dziewczyny z drużyny kobiecej rzucały w chłopaków szyszkami - obraz wywołuje w nim krótki zryw. Mistyczny dźwięk opuszcza jego usta cichym śmiechem, uśmiech poszerza się - Potem trafialiśmy nad staw i robiliśmy ognisko. Zabawnie było wracać pijanym do rezydencji, gdzie Odetta na wstępie wszystkich szmatą prała w progu... Na drugi dzień każdy zbierał bukiet czegokolwiek, a ten potem stroił werandę, albo taras....
- Odetta to twoja babcia?
- Nie... Ale tak ją traktuję - wzdycha, dziwny ciężar daje o sobie znać - Nie chciałem tu przyjeżdżać... Ale musiałem. Wrócę do domu gdy tylko wszystko się uspokoi...
Duża dłoń osiada na jego ramieniu, jest ciężka i ciepła.

- A do tego czasu, tutaj z nami czuj się jak w domu.






Wyszło o wiele dłużej, a nawet nie umieściłam tu tego co być miało. Takam zajebista. Nie mam pojęcia co mnie strzeliło, ale podczas wycieczki, pisząc to, nagle doszło do sytuacji w której napalony Sei obciąga Reo... Po tym stwierdziłam, że pisanie wśród zjebanych zjebów nie ma sensu, bo jeszcze większe gówno z tego wyjdzie. 
Mam mieszane uczucia co do tego rozdziału, tym bardziej, że pisałam go sześć razy. Autentycznie. Jest chyba dwa razy dłuższy niż zazwyczaj, więc... 
No ale ocenę zostawiam Wam c:


5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Jeszcze słowo, a sprawię, że wyplujesz śledzionę przez nos

      Usuń
    2. *pisze jeszcze raz, bo blogger-chuj usnunął poprzedni komentarz*

      Bardzo podoba mi się nowa playlista. Zwłaszcza Merchant Prince. Tak, ten utwór totalnie skradł moje serduszko, boże, jakiż on jest piękny no....

      Co do samego rozdziału...
      Serio był dłuższy niż zazwyczaj? Dwukrotnie? Jakoś tego nie odczułam xd Serio, miałam wrażenie, jakbym pochłonęła ten tekst na jednym wdechu... za bardzo się wciągłam no xd

      Zacznę od dwóch cytatów, które skradły moje serce.

      'Szkarłatny materiał, szarpany przez wiatr. Jakby struga gęstej, ciepłej krwi, drżąca, spadająca nierównym szlakiem wraz z pierwszymi kroplami deszczu. Rozrywa szary nieboskłon swym intensywnym blaskiem, kontrastuje z bladoniebieskim dnem oczu, które układają się w drugi plan.'
      Ktoś napisałaby 'wstążka', a Eio serwuje nam taki opis. Tak piękny, tak niezwykły i delikatny zarazem. Oh... naprawdę mnie urzekł, jednak nie on jest tym, który wygrał moje serce w tym rozdziale.

      'Głos płonie czerwienią. Bolesną czerwienią, ukrywającą w sobie rozpacz. Przerażająco znajomą czerwienią.'
      Kurwa mać, głos płonący czerwienią... to jest chyba najlepsza metafora, jaką przeczytałam od... jakiś dwóch miesięcy. No serio no, jest po prostu przepiekna, przekurwista, przecudna. Kurwa, wygrała wszystko, dosłownie wygrała.

      Co do samego rozdziału - totalnie zachwyciła mnie rozmowa między Tetsu a Ashe. O tym, że rozmawiają o Akaszu wiedziałam od samego początku (i to mi daje nadzieję na AkaKuro jako przeszłość uczuciową Tetsu, bardzo daje.... *sugestia, tak to jest jawna sugestia*). I kurwa, jego przedstawienie tutaj, to jak pokazał go Ashe, jako takiego ludzkiego, osobę, która cierpi w swojej pozornej doskonałości... Oh kurwa, ależ mnie ujął ten fragment. No i wgl sam motyw tej spostrzegawczości Tetsu, to że Ashe uległ sile błękitnego spojrzenia, że TAK się na Tetsu otworzył... No i to ostatnie zdanie z tamtego fragmentu 'kim ty, do diabła, jesteś' taki wymowne... wyobrażam sobie twarz Tetsu w tamtej chwili jej wyraz nie jest tak nieprzenikniony jak zawsze.
      Dodatkowo bardzo podoba mi się ten nacisk na niepokój, który Tetsu odczuwa w obecności Ashe, to że tak go akcentujesz. Bardzo mi się podoba.

      Akasz i jego koń, to zaufania, ta 'opieka' i ta troska Reo.... kurwa, tyle AkaRełów, tyle miłości... (nawiasem mówiąc, fchuj długo oni jadą do tej Rosenvilli, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie).

      Opis Omegi. Kurwa mać. Opisać w taki sposób charakter konia. No rzesz kurwa mać, miałam nie brać całego fragmenty w cytat, ale chuj tam, jebać, podoba mi się tak bardzo, że jebie mnie jego długość xd
      'Klacz za nim unosi dumnie łeb. Ona jest przewodnikiem, ona prowadzi, a wszystkie oczy spoczną na jej królewskiej posturze. Wszyscy w jej brudnej, mieszanej krwi ujrzą czystą i godną, uznają ją za najlepszą, najsilniejszą, najpiękniejszą. Ashe wie jak próżna bywa Omega, wie jak imponuje jej bycie pierwszą w pochodzie i jak szczyci się swą przynależnością do niego. Prawdziwa młoda kobieta. Chcąca błyszczeć, nie ukrywająca blasku swojej duszy, urodzona przywódczyni.'
      KOCHAM TEN FRAGMENT. KOCHAM TEŻ POCZĄTKOWY OPIS KONIA. NO MAGIA PO PROSTU.

      Podoba mi się też bardzo to przywiązanie Ashe do swoich koni, to że nie chciał ich zostawiać samych na trzy lata (też bym nie chciała). To... urocze.

      Podoba mi się tajemniczość Ashe, skrawki jego przeszłości, które nam powoli ukazujesz, jednak zaraz potem zabierasz sprzed nosa, pozwalając się jedynie domyślać. I cholernie podoba mi się to uspokajające działanie, jakie ma Kyoshi na Ashe. Tak, bardzo mi się podoba.

      Ogółem rozdział cudo, możesz być z niego dumna. Naprawdę.

      Weny~!

      Usuń
    3. Hahaha... Jak napisałaś, że długo do Rosenvilla jadą, to mi przed oczami osioł ze Shreka stanął z tym pytaniem „Daleko jeszcze?” Zabiło mnie to, nie wiem czemu... Taki osioł na doczepkę z Akaszem... *eio ogar, wiemy, że dzień gówniarza*
      Naprawdę cieszę się, że się podobało. Ułożyło.
      Huehue, szmato, nie dostaniesz wszystkiego na tacy, myśl *ale nie tak jak z Opą* Wiesz, że nie piszę jasno i klarownie (przemilczmy, że po prostu nie potrafię). Użyj tego co reszta świata nazywa mózgiem c:

      Usuń
  2. JEZU, JESTEM, ŻYJĘ, WRESZCIE JEST WIECZÓR GDY MAM CZAS, WRESZCZIE JEST WIECZÓR GDY NIE PŁACZĘ!!!!
    A więc, komentarz nie będzie długi, bo i tak za bardzo weny/humoru na komentarz nie mam, aczkolwiek mam cel w życiu, uszczęśliwić ludzi, więc jestem
    Kocham Ashe jeszcze bardziej niż kochałam go w poprzednich rozdziałach. Nawet powoli wolnymi kroczkami zaczynam go rozumieć i staje się on bliską mi w tym fanfiku postacią (dnot ask why, its just life). Zakochałam się w twoim stylu pisania jeszcze bardziej niż przedtem, kocham go prawie tak samo jak styl Sapkowskiego, czyli mocno XD no i z każdą twoją pracą przyjemniej mi się czyta, bardziej potrafię cię wczuć.
    "jego bursztynowe spojrzenie przedziera się przez utkaną z włosów zasłonę" - zakochałam się w tym tak jakoś ;w;
    To chyba - na razie - na tyle z mojej strony, ale jak poprawię oceny to jebnę ci taki komentarz na temat twoich prac z dogsów, że będzie prawie taki długi jak te CLD XD
    Kocham i pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń