niedziela, 22 lutego 2015

Mann gegen Mann 4

- Jaką masz zasadę? 
- To znaczy? 
- Czym się kierujesz, by móc czerpać tę niesamowitą siłę?
Uśmiech błąkający się po niewinnych usteczkach chłopczyka o niewidzącym, intensywnym spojrzeniu, powodował u niego skurcz w żołądku. Nie można przecież mieć tak nienaturalnie prawdziwego uśmiechu.
- „Wszystkich można wytresować”. 
- Niepokojąco to brzmiało. 
- Dlaczego? Ja tylko chcę dbać o swoje bezpieczeństwo. 
Po chwili milczenia, chrapliwy śmiech opuścił suche, spękane usteczka. Był to przyjemny dźwięk, innych napawający lękiem, jego zaś cieszący bezmiernie.
- Nie rozumiesz. Najprawdopodobniej nigdy tego nie pojmiesz w pełni... Ludzie są zwierzętami. Zwierzęta walczą między sobą, a ci, którzy nie są w stanie wygrać w tej walce o przetrwanie, są rozszarpywani i pożerani. Do silnych świat należy, a ja... Cóż, sam wiesz, nie mogę walczyć nie widząc przeciwnika. 
- Inne zmysły masz nad wyraz rozwinięte. Słyszysz więcej niż normalny człowiek. 
- Prawda, ale w porównaniu z zmysłem wzroku... Jestem skazany na porażkę w tym świecie – westchnął - Dlatego nie mogę pozwolić, by ktoś stworzył sobie warunki do zniszczenia mnie. Jak już mówiłem, ludzie są zwierzętami. A każde zwierzę możesz wychować pod siebie. Nie pozwolę się pokonać, więc używam najskuteczniejszej tarczy... 
- Ale przecież nikt ci nie grozi i nie zagraża. 
- Nieprawda. Wszyscy mnie obserwują. Gdziekolwiek bym się nie ruszył śledzą mnie spojrzenia innych oczu... To mnie przeraża... 
- Jesteś chyba przewrażliwiony. 
- Być może... Wiesz... Mam jeszcze inną zasadę w życiu. 
- Jaką? 
- Nie chcę poznać jutra przed porankiem.
- Ale dlaczego? Przecież warto... 
- Nie, nie warto wiedzieć co cię czeka, Seijuro. To zbędna przerażająca wiedza, która niszczyła po kolei wszystkich wizjonerów. Ja wolę zatonąć w przeszłości.
- To nie ma sensu, Ashenputtel. Przeszłość nic nie wnosi do obecnego życia, jedynie tracisz cenny czas, który można spożytkować o wiele produktywniej. 
- Ale... Znając przeszłość swego wroga, możesz go pokonać. 
- Bez sensu.
Ciemnowłosy wzruszył ramionami. 
- Być może... - jego zdobiona laska upadła na ziemię, ciemnoszary welon poderwał się w tańcu, jakby pasma unosiły się w toni jeziora, aivh właściciel z żelazną uwięzią u stóp spadał prosto w żądaną krwi paszczę potwora - Zagrajmy. 
- Mówiłeś dziadkowi, że źle się czujesz. 
- Nie chce mi się iść na wizytę kontrolną. Wolę dalej z tobą trenować. To bardziej produktywne! 
Czerwonowłosy chłopiec uśmiechnął się lekkim, słodkim uśmiechem, jakby grymas lekki uwieczniony na portrecie, zawieszonym w gnijącej galerii. Z tym uśmiechem wstał i kozłując zdartą od ciągłej gry piłkę, kochankę zmęczenia i potu, prowadził przez obcy świat parku chłopca o bielącym się pod powiekami spojrzeniu. 
Jego serce biło tak szybko z radości, ciepłe dłonie czyjeś miłości obejmowały jego serce. 

- Sei, boję się przyszłości. Boję się o ciebie, przyszłość uwieziona w twoim spojrzeniu kiedyś przyniesie ci zgubę. 
- Ashenputtel, bredzisz.


Są słowa, które wypowiadane w dzieciństwie są głupie i bezsensowne, stają się jasne dopiero, gdy nasze oczy ujrzą prawdziwy świat. Gdy jak te skały obiją nas fale bolesnej rzeczywistości. Przyszłość zburzyła most łączący z przeszłością, która wpływa teraz bedąc intruzem w życie, ale czy jej destrukcyjna moc jest straszna...?

- Bać się jutra... - mruczy -  A ty, uważasz, że przyszłość jest przerażająca?
- To zależy - łagodnie odpowiada jego towarzysz, wgryzając się w intensywnie zielone jabłko. Sok zbiera się pod jego językiem i zostaje, gdy miąsz niknie w przełyku - Jak daleką przyszłość masz na myśli?

Spogląda na błyszczącą płachtę, oblaną mdłą łuną słońca, padającą na jezioro, jaśniejące miedzy zasłoną drzew. Majestatycznym blaskiem rozświetla cień doliny, na tym tle wznosi się wykuta z rubinu figura. Jakby twierdza, wieża pośród nieprzyjemnych piasków, stoi nieruchomo.
Akashi nie jest człowiekiem sentymentalnym, nie wraca, nie odwraca się z błaganiem w oczach do przeszłości, która niejednokrotnie ukazała, swe oblicze splamione krwawą rosą. Ale jednak wspomnienia niekiedy boleśnie obijają się o czaszkę, rozłupują szkatułkę, zamykaną złotym, zimnym kluczykiem obojętności i wydostają się poza bezpieczną skrytkę, zamkniętą i brutalnie zepchniętą w tył podświadomości.
Przeszłość osłabia, gubi nasze cele, boleśnie depcze przyszłość, kładąc na nią cień bólu minionych dni.
Więc czy odwracanie się twarzą do tego demona ma jakikolwiek sens?

- Nieważne, zapomnij - wzdycha, skanując wzrokiem każdy szczegół pejzażu.

Oh... Ileż to miejsce przywołuje tych wspomnień. Irytujących, słodko-gorzkich obrazów malowanych muzyką i zapachem końskiej sierści.
Gdzie Roten Villa ? Za którym wzgórzem ujrzy dumną i majestatyczną posiadłość, otoczoną porośniętym bluszczem płotem, tworzącym bramę do innego świata? Jak zimne bedą bogate komnaty? Jak cichy fortepian?
Ciekawość go zżera. Pragnie zrzucić z siebie krępujący strój, rozluźnić guziki koszuli i pozbyć się siodła z uzdą. Uwolnić białe, niesforne zwierzę, dać sobie chwilę wytchnienia. Jechać przez znajome lasy tak jak kiedyś, mając twarz wykrzywioną delikatnym uśmiechem. Dostrzec między drzewami bramę z herbem rodu, wyniosłą ukoronowaną kobrą oplatającą bursztynowy kamień i inicjały rodu czytelnie ukryte po bokach w delikatnej i zmysłowej plątaninie storczyków w ramach. Jakby niesforsowany pałac o jednaj wieży, niewysokiej, delikatnie unoszącej się nad grube, omszone mury. Willa, jak stara, dostojna dama. Królowa wśród księżnych, hrabianek i szlachcianek, jedyna najpiękniejsza z tych jakie jego oczy widziały. Czerwony Dwór, zaklęty w swej cichej pieśni samotności i nieruchomym tańcu niszczenia.
Chce już tam być. Dotknąć portretów drzewa genealogicznego, porastającego dwie ściany pokoju, w którym jedynie stary fortepian się kurzy, a jego piękny dźwięk zamiera, rozgrzać struny skrzypiec o czarnym kolorze, magicznym głosie wypełniającym salony sprzed laty. Rozbudzić harfę, przypomnieć gitarze stare piosenki o żeglarzach co zgubili drogę, oczyścić wszystkie flety z pyłu, wypełnić komnaty melodią trzaskającego ognia i katarynki... Bo przecież ten dom jest zbudowany by grać...
A teraz milczy i kona.

Znów słyszy ten dźwięk... Tak, to fortepian tego domu. Gra o cieple i zimne, o szumie deszczu i wyciu wiatru, pokazuje delikatny, sprzeczny świat dziecka, wierzącego głosom i dotykowi tych wkoło.
Marsz żałobny dla Czerwonego Króla.

Przeciska dłoń do klatki piersiowej. Pod materiałem czuje kołaczące się serce, niczym ptak schwytany w klatkę ze szkła.
Jest zbrukany. Zbrukany przez słowa swego autorytetu z dzieciństwa, które zerwały obietnicę.

Bo słowo „Nigdy” zobowiązuje.
Przeszłość upomina się o swego jeńca i chce ofiary. To przeszłości powinno się bać najbardziej. Gdzie w niej szukać ukojenia, gdzie szukać miodu zlewającego się na winy? Ona tylko wabi w swe sidła, kuje wyrzutami sumienia i zmusza do dramatycznych posunięć.

- Dlaczego tam jedziemy, Sei-chan? - głos blisko ucha wyrywa go z czarnej dziury przemyśleń, pochłaniającej bezwstydnie jego duszę, zatrzymaną na granicy tu i tam, teraz i wtedy.
Patrzy w ten piękny obraz, rozciągający się przed nim, urzekający swą niezmiennością już od tylu lat.
- By obudzić Szkarłatną Willę z jej snu - odrzeka - Wierzysz w Przeznaczenie?
- Czy coś jest nam zapisane od narodzin? Nie wiem, życie płata takie figle, że czasem mam wrażenie, że to siła wyższa tak zaplanowała, a czasem widzę jedynie efekty swojej pracy lub swoich decyzji - pada odpowiedź.
- Czyli wszystko zależy od przeszłości?
- Chyba tak. Wszystko...
- Już kiedyś się zdarzyło - kończy. Po bladych ustach błądzi niepokojący uśmiech o smutnym posmaku poczucia winy - Czy tylko ja widzę jak takie myślenie jest zgubne?
Czarnowłosy wzdycha, ten dźwięk rozlega się niebezpiecznie blisko jego twarzy.
- Najprawdopodobniej. Wiesz co, Sei-chan, mam wrażenie, że on cię tresuje, chodź go tu nie ma. Zależy ci na nim, przejmujesz się jego stanem i tym jak jest mu przykro. Przestajesz myśleć racjonalnie.
Heterochromicze tęczówki błyszczą intensywnym blaskiem, groźba zamiera w nich, przerywa swój taniec.
- Nie jesteś przypadkiem zbyt zuchwały? - odwraca się, mija pogrążonego w zdziwieniu chłopaka - Nie przejmuję się przeszłością. Jest dla mnie bezwartościowa.
Dosiadając białego ogiera nie słyszy mruknięcia:
- Przeczysz samemu sobie, wciąż kochasz go. Dlatego tam jedziesz z nadzieją na odkupienie win.

***

- Prosiłem, Frau Hellot, przecież prosiłem! - szybkie kroki dudnią echem po małym pokoju, zatopionym w wilgotnym drewnie - Ale nic mnie to nie obchodzi! To ważny kontrakt, najprawdopodobniej najważniejszy od czasów umowy o zaopatrywanie sieci rosyjskich klinik w nasze produkty! Nie zdaje sobie pani sprawy ile kosztuje firmę pani niedbalstwo?! - krzyczy dalej. Kobieta po drugiej stronie Euroazji histerycznie wyjąkuje przeprosiny - Ale mnie zwisają pani przeprosiny. Do mnie się natychmiast z takimi rzeczami dzwoni!
Drzwi uchylają się, brunet pewnie wkracza na mieliznę, ląduje się w wąskim przesmyku otoczony przez rozeźlone duchy, których ostre, brudne od wygrzebywania z ziemi brudnych ciał suk, zatraconych w swym upokorzeniu, mogą w każdym momencie wbić się w jego wnętrze. Ostry niemiecki język wywierca mu dziurę w czaszce, a krzyki „Nicht... nicht” rozrywają szczelinę, rozbijając jego zmęczoną głowę na pół, jakby kościane jajko o drogocennym środku. Jaki szpetny i raniący, a zarazem intrygująco niebezpieczny ten język jest. A jakże idealnie układają słowa blade, duże wargi.
Słowa układane przez wykrojone z białego marmuru usta mają niebywałą moc. Niczym robak wchodzą w mózg, oddziałują na układ nerwowy. Dlaczego takie wargi, tak nieskazitelne, mogą być tak piękne i przerażające zarazem?

- Em... Ashe?
Ten cmoka, macha na niego ręką.
- Frau Hellot, proszę się nie zdziwić jeśli jutro dostanie pani fax z wypowiedzeniem - kończy i rozłącza się - Pieprzyć ten interes... - mruczy w ojczystym języku. Jego kolana uderzają o ziemię, gdy klęka otoczony bielą kart i czernią liter, wykresów, przy laptopie. Jego palce sprawnie pieszczą klawiaturę swym dotykiem, ta pojękuje urwanymi kliknięciami.
- Ashe, skąd masz komputer?
- Z domu.
- Ale skąd tu?
- Omega mi przywiozła.
- Omega?
- Moja klacz - bursztynowe oczy spoglądają na niego spod zasłony rzęs, rzucających cienie na poliki, jakby cieniste bestie wkradały się na niezadowolone oblicze - Nie przeszkadzaj mi. Jestem zajęty.

Kiyoshi siada niepewnie na łóżku, materac ugina się pod jego ciężarem, a na równej powierzchni powstają nieposłuszne wydmy zdeformowanej gąbki. W sercu dziwna melodia, marsz niepokoju wygrywana przez tysiące czerwonych żołnierzy obija się o wąskie uliczki naczyń krwionośnych. Pot okrywa dłonie, gardło piecze go niemiłosiernie, nie może połknąć nawet powietrza.
- Dzisiaj nad jeziorem...
- Nie zamierzam cię przepraszać - przerywa mu ostro, zapisując coś w notesie – Nienawidzę jak ktoś mnie do czegoś zmusza.
- Ale Riko mówiła coś o tym, że ci zakazała.
- W dupie mam jej zakazy. Nie zamierzam podporządkowywać się bezpodstawnym zakazom i słuchać czyiś gróźb – spogląda na niego – Tym bardziej, że teoretycznie jesteście na mojej łasce i niełasce.
Teppei z niepokojem obserwuje jak czarnowłosy wstaje z ziemi i siada obok niego. Bije od niego intensywny zapach, intrygująca mieszanka wilgnego mchu, papierosów, wiatru niosącego melodię o tragedii i dziwna uwodząca woń. Mruży oczy, cicho szepcze
- Czego się boisz, Kiyoshi Teppei? – chłodna dłoń dotyka rozpalonego nagłym rumieńcem policzka. Oddech muska skronie, na które wolnymi strumieniami spłynął pot – Drży ci głos, serce wali niczym młotem pchnięte – przykłada dłoń do klatki piersiowej starszego, pieści czule jego skórę przez materiał przepoconej koszulki - Twój oddech jest taki nieregularny... Co cie tak przeraziło? 
- Ty - odpowiedź pada natychmiast. Rozbrzmiewa po pokoju, wyruje w poeirtrzu napawając je niekomfortową, grobową ciszą.
- Ah, tak? Aż tak straszny jestem?
- Ashe... - jąka się.
- Odpowiadaj! 
- Tak.
Uśmiech błądzi po wargach z kararyjskiego marmuru. Dziwne zadowolenie wypełnia bursztyny uwięzione w oczodołach.
- Tyle chciałem wiedzieć. Dziękuję - wstaje z gracją z łóżka, mijając rozłożone  w mozaikę dokumenty - Idę się myć, zawołam cie potem jakbym potrzebował pomocy przy umyciu włosów.

Trzwi łazienki zamykają się, duchota wypełnia pomieszczenie, miesza się z wonią strachu.
Znowu to zrobił, znowu użył swego daru by zmanipulować drżącym w zimnych dłoniach przerażenia, delikatnym sercem bruneta. Czy to możliwe by taka moc istniała? Jak silnym musi się być, by jedynie głosem innemu człowiekowi tak w głowie mącić wody opanowania i władzy nad samym sobą?
Szum wody maskuje syk wężowej damy wytopionej ze srebra, wijącej się niespokojnie wśród biało-czarnej masy pokrywającej podłogę.




No i jest *ociera pot z czoła* Jak widać więcej Sei'ego, co mnie osobiście nieco cieszy, bo jest on kurewsko wazną postacią, a jeszcze nie wiadomo niemal nic. Tak, tak... Wiem, to moja wina, ale nie umiem ni chuja się streszczać.
________________________________________________________________________________

 

3 komentarze:

  1. Kocham cię normalnie.
    Choć czytam tego bloga od pewnego czasu, to dopiero teraz zdecydowałam się na pozostawienie komentarza. Naprawdę nie wiem czemu tak długo mi to zajęło ;-;
    Bardzo lubię sposób, w jaki opisujesz myśli bohaterów itp. Miejscami się w tym wszystkim gubię, bo jedna myśl zawiera pierdyliard innych myśli, ale właśnie to lubię w tym opowiadaniu najbardziej. Nieszablonowość.
    Jeśli mam być szczera, to nie przepadam za Akaszem, ale przeżyję, bo opowiadanie jest boskie. A Ashe... no cóż, jest cholernie podobny do Akasza, ale w końcu to twoje dzieło, więc pisz co chcesz.
    No i te boskie przeskoki między bohaterami, retrospekcje itp. - robisz to świetnie.

    Chciałabym napisać coś jeszcze, naprawdę, ale coś mi nie wychodzi ;-;
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bój się, ja nie gryzę, więc ujawniaj się w swym istnieniu, nie wiesz nawet jak cieszą mie komentarze typu „jestem już tu od pewnego czasu”. To oznacza, że warto dalej prowadzić bloga.
      Szkoda, że nie przepadasz, za Sei-chan'em, bo japoprostukocham mojego braciszka. Mimo iż jest tu go dużo myślę że w mgm znajdziesz coś dla siebie, bo przecież jest tu też całe Seirin c: Spokojnie meteoryt na nich nie spadnie.
      Tak... Opisywanie myśli jest dla mnie cholernie trudne, bo jak za bardzo się wczuje to wychodzi... No. To co widać, czyli totalny burdel i rozgardiasz...

      Jeszcze raz dziękuję za okazanie swego istnienia i powiedzenie mi ładnego „Dzień dobry” c:

      Usuń
  2. "Przeczysz samemu sobie, wciąż kochasz go. Dlatego tam jedziesz z nadzieją na odkupienie win."
    Reo na prezydenta, Reo na ministra, Reo na władceeee.
    Mogę już kompletnie pokochać Ashe, co? Bo taki pocieszny pedałek, co w sumie ma prawie wszystkie cechy na mojego fave'a, no i ogólnie jego skomplikowane imię, którego mój poznański język nie przepuści, sprawiają, że chce mieć go w osobistym haremie. Mogę~~~~~?
    Dużo Akasza. I teraz widzę jak to bardzo wszystko się ze sobą miesza i w ogóle, mózgownica zaczyna pracować, moje wyssane z mlekiem matki lenistwo zaczyna gdzieś uciekać, a w głowie pojawiają się zawiłe teorie. Ty, ja chyba od roku przy żadnym fiku tyle się nie namyślałam. Eio, robisz ze mnie jakiegoś filozofa, zaraz się zacznę zastanawiać dlaczego popiół jest popiołem *nie słuchaj, za mało snu*
    Prócz Ashe, do mojego haremu zabieram również twoją wersje Kiyoshiego. Jaki uroczy, jeszcze bardziej niż w animu. Przerażone chłopczyki metr dziewięćdziesiąt pięć są urocze, tak tak, mądra Momo.
    Weny, pozdrawiam panią~~
    (odbierzcie ode mnie życie, bo mi już na mózg padło, taaaa)

    OdpowiedzUsuń