- Hej, powiedz mi, jak poznałeś kolory?
- Pokazał mi je. Nutami.
- Nutami?
- Zagrał mi kolory.
- Jaki polubiłeś?
- Od kiedy się dowiedziałeś, zasypujesz mnie pytaniami.
Oddech muskających jego szyję powodował gęsią skórkę, piekącą, i uciążliwą. Jak piasek, który wbijał się w jego kark. Dłoń sunąca w górę po jego udzie, napawająca się skrukturą tej przeklętej gęsiej skórki, jakby dłoń introligatora sunąca po zniszczonym kręgosłupie książkim. Dłoń lekarza. Dłoń dająca nadzieję dla straceńców. Czy był stracony?
- Te blizny szpecą twoje piękne ciało - opuszki przejechały po bladych kreskach, żałosnych śladach słabości wobec prawdy, kującej mocno w serce i niszczącej odbicie w lustrze, będącej jak szrama na srebrze lustrzanej powierzchni.
- Czemu bolejesz nad moim ciałem? - zakuło go w piersi, dziwnie się poczuł, gdy uwaga o jego wyglądzie była pierwszą.
Sprawne palce dalej wędrowały po opalonej skórze, zsunęły się w wnętrze ud, czule je pieszcząc. Nie krępowały się, niezaspokojone pragnęły więcej, zdawały się nie liczyć z głupim piętnastolatkiem, chcącym odrobiny czułości w świecie, który otoczył go lodowatymi wiatrami.
Pozornie delikatny dotyk, niczym dotyk prawdziwego lekarza książek, wprawionego w swym fachu, ostrożny, lecz pewny i zdecydowany.
"Twoja pasje odbijała się w twoim zachowaniu. Introligator we wszystkich widzi księgę, wymagającą miłości i twego magicznego dotyku"
Zadrżał, chwycił jego nadgarstek, chcąc w daremnej próbie odsunąć go od wrażliwych miejsc, chcąc uciec od przeświadczenia, że jest tylko ciałem. Że dla niego jest tylko atrakcyjną powłoką, posiadającą walory, które przykuwały uwagę.
"Jestem tylko przedmiotem? Dlatego trwa w tym chorym związku ze mną? Dlatego spędza ze mną czas?"
- Ciało nie może być niegodne twej osobowości. Co jeśli nie wytrzyma burzy młodzieńczej i twojego wrodzonego charakterku?
- Wytrzyma. A jeśli nie, to mnie naprawisz, prawda?
- Nie wiem czy tak skomplikowaną okładkę można naprawić, by nie zniszczyć zawartości - lekki śmiech unoszący się w nocne niebo na tarasie apartamentowca. Śmiech pieszczący mile uszy, udzielający się.
"Zepsuć książkę jest łatwo, ale naprawić już trudniej, prawda, Carl..."
Ciężka dłoń zaciskająca się na jego krtani odbiera bezlitośnie dech. Czuje jak palce wrzynają się w jego skórę, paznokcie wybijają się aż do krwi.
- Puść... Mnie!
Łapie za nadgarstki kochanka. Pręży się, kopie, bezgłośnie wrzeszczy o pomoc.
Boli... Siła dłoni niemal gniecie mu kręgosłup, miażdży przełyk.
- Ca...rl!
Walczy, chodź kończyny odmawiają mu posłuszeństwa.
Słyszy rzężenie, wydobywające się z jego ust, słyszy je wyraźnie, skowyt konającego zwierzęcia, leżącego bezbronnie pomiędzy bestiami o ludzkich twarzach, które oskórują go żywcem, odcinają poroże, kopią i śmieją się w swym tańcu bezlitości.
- Ashe?
Uderza w ścianę, czując miękkość w kończynach, wiedząc, że może nie być w stanie się bronić.
„Pomocy!”
- Ashe! Nagłe światło przeraża go jeszcze bardziej, wprawia w dezorientację i amok. Broni się przed kolejnymi dużymi dłońmi, które mogą pogruchotać mu kości, wyrwać wjętrzności i przerobić na kaszankę o intensywnym smaku cierpienia i krwi. Odtrąca je, szarpie. Mokre włosy opadają mu czarnym całunem na oczy, skąpane w złoto-brązowym winie.
- Ashe, spokojnie - zaniepokojony głos dobiega jego uszu. Jego głos...
- Zostaw... Mnie...! - wydusza, usiłując złapać zbawienny łyk powietrza.
Słabnie, ma mroczki przed oczami, ześlizguje się po ścianie świadomości do ciemnej i zimnej otchłani.
- Spokojnie! Oddychaj! - duże dłonie łapią jego policzki i zmuszają spojrzeć na siebie - Wdech! Wydech! No dalej, wdech! I wydech!
Nie te oczy...
Nie te włosy...
Zapach nie ten...
I nie dłonie...
Drżącymi, wilgotnymi wargami łapie oddech. Płuca go pieką, napełniając się gęstym powietrzem.
- I jeszcze raz.
Powtórzył. Przywracał stopniowo cykl życia, napełniał komórki znawiennym tlenem. Nerwowo zaciskał palce na nadgarstkach Teppeiego.
- Brawo. No już... Spokojnie. To tylko zły sen...
O nie sen... To wspomnienie... Zabierz je od niego...
- Dziękuję... Już... Już dobrze - odsuwa dłonie od siebie, nie chce ich dotyku. On dziwnie parzy.
- Wszystko w porządku? To nie atak jakiejś choroby?
- Nie... Przepraszam, że Cię obudziłem, senpai.
- Nie szkodzi, ciesz się, że jesteś taki głośny - pchnął go lekko w klatkę piersiową, nakazując się ponownie położyć - Często masz ataki lęku?
Odwraca głowę, mruży oczy.
- Na ogół nie. Czasem.
Kiyoshi dotyka jego czoła. Jego palce są przyjemnie ciepłe.
- Wydawało mi się, że masz gorączkę, ale nie.
„Warum... Dlaczego twoje ręce zajmują się mną tak czule? Czemu są jak dłonie, które dawały mi tyle dobra?"
- Hej, Ashe, boisz się? - pyta - To przez to, że obawiasz się nowego otoczenia?
- Nie. Nie boje się. Czemu bym miał? - siada, odgarnia włosy z twarzy, przeciera twarz - To był tylko zły sen, nie mający związku z moją obecną sytuacją.
- Tak naprawdę wszędzie można się za klimatyzować, prawda? - szczery uśmiech wykrzywił suche wargi. Ciepły, promienny grymas. Grymas, którego on nie jest w stanie przywdziać na swoje usta, którego nikt nie jest w stanie wywołać.
A szkoda. Przecież, kiedyś był bardzo piękny.
- Tak myślę - pościel zaszeleściła - Chyba się pójdę przejść.
Zaskoczony Teppei obdarował go spojrzeniem orzechowych oczu, posiadających dziwny blask. Blask, który przykuwał uwagę, bardziej niż co innego.
Znak szczerości.
- W środku nocy?
- Dobrze mi to zrobi.
- Ale... Pada.
Ashe wysunął się spod kołdry i podszedł do okna. Zimne panele kuły podeszwy jego stóp swym chłodem. Przyjemnym, znajomym chłodem, jaki towarzyszył mu przez większość życia.
- Faktycznie... - musnął koniuszkami szybę. Krople deszczu, niczym łzy nieba, spoglądającego z rozpaczą na nędzne ludzkie życia, na ludzi obijających się się o siebie, pogrążonych w swej pieśni destrukcji, one obijały się o szkło, w tłumionym krzyku.
Sięgnął po torbę pod oknem i wyciągnął niebieską paczuszkę, objął wargami pomarańczowy filtr, gniotąc białą bibułkę w skostniałych palcach. Zimne, wilgotne powietrze uderzyło w jego twarz, gdy uchylił okno.
- Palisz?
- Zdenerwowałem się - wydmuchał dym w szparę.
,,Cesarzu w kwiecistej koronie, strażniku bramy prowadzącej na łąkę zlanej mlekiem i miodem. Panie krainy światła. Czemu lawirujesz między istotami niosącymi na sumieniu ciężkie kosze krzywd. Masz głos zbawionego, słyszę twoje dobro... Czemu stoisz ramię w ramię w tymi, których słowa kłamią, których usta milczą, gdy na posadzkę spada krew? Czemu twa szczerość, kontrastuje z jego zakłamaniem, Kiyoshi Teppei?"
- Po pierwsze, to nie kiecka, tylko najprostsza w kroju koszula nocna - spogląda na niego obruszony - Po drugie, czemu tak się mną interesujesz?
- Nie wiem - lekka odpowiedź. Dziwnie dziecinna prostota, irytująca pustka jaką za sobą niesie. Dość niepokojąca...
„Co za kretyn...” - nieco załamuje go dziwnie bezmyślny uśmiech starszego współlokatora.
Ten głos... Naprawdę go boli, naprawdę budzi wspomnienia, które wymazał z rozpoczęciem nowego życia.
***
- Sei-chan, przyniosłem kolację.
- Nie jestem głodny. Zjedz sam - blade palce przecierają zaparowaną szybę, a za nią ukazyje się pogrążony w rozpaczy świat, płynący zimnym deszczem.
- Jesteś cały przemarznięty.
- Nic mi nie jest.
Biały, ciepły od grzejnika, ręcznik spoczywa delikatnie na jego barkach. Chłonie wilgoć koszulki.
- Nie myślałem, że tak się pogoda zepsuje... A tak było przyjemnie...
Ciche, niewyraźne mruknięcie.
Dziwny chłód rozchodzi się po jego sercu. Nie daje on mu spokoju, kłuje tysiącem sopli.
Dziś słyszał melodię... Niepokojąco znajomą. Czy to wiatr mu zwiastował niebezpieczeństwo jakie niesie za sobą wycie prochów wirujących w pogorzelisku? Prochów, w których zapisane jest cierpienie i żal, zawiść i siła?
Tak... Tego trującego popiołu, tego co pozostał po nadziei, wierze, tego popiołu, lubiącego niegdyś igrać, należy się obawiać.
- Dziś płacze niebo koloru prochów, czyż nie?
- Zmierzcha, to dlatego - odpowiada czarnowłosy bawiąc się swoim tuńczykiem o intensywnym kolorze i zapachu, jakby dopiero wyłowiony i ubity bezlitośnie, tylko po to by cieszyć podniebienia.
- To nie jest dobry znak. Popiół zostaje po ogniu, a ogień to życie - mówi głosem odległym, spokojnym i czystym. A jednak dziwnie pustym, jakby jego dusza właśnie toczyła bitwę w kroplami deszczu, lecąc po zasłanym ciemnoszarą pierzyną sklepieniu w stronę jeziora, otoczonego gęstym leśnym miastem, pełnym uliczek i zaułków, głośnym i kolorowym.
- Myślałem, że woda...
- Ogień to ciepło i światło. Ludzie są istotami, które nie są w stanie bez nich funkcjonować - sięga do kieszeni starej, skórzanej torby. Podartej, wielokrotnie ratowanej przed nieuniknionym zgonem, pachnącym mokrą trawą, błotem i końską sierścią.
Wyblakłe zdjęcie płacze razem z niebem.
Wyblakłe wspomnienie przebija się przez ciemną zasłonę zapomnienia i rozpaczliwej walki o spokój. Stara się rozbłysnąć światłem miliarda lampionów płynącej po rzece życia.
- Jak myślisz, czy ogień i popiół mogą istnieć na wspólnej planszy? Czy może są jedynie w stanie przerwać grę na zawsze?
Milczenie przerwane jedynie deszczem samobójczo rozbijającym się o szło, jest ciężkie. Boleśnie uświadamiające.
Jak słowa.
- Sei-chan... Myślę, że nie naprawisz swojego błędu. Są słowa, które ranią dotkliwie, zostawiają bardzo bolące, nie gojące się rany. Ale cisza rani bardziej...
Czerwonowłosy Król w swej przeprawie przez złociste lustro odwraca się do mężczyzny o duszy jasnej i delikatnej niczym lilia. Wypełnione sprzecznościami tęczówki odznaczają się na bladej twarzy.
Drżąca czerwień... Tląca się przeszłość. Zachód w panicznej szarpaninie z szaleństwem, rozświetlający czerń, w której kryje się grzech obojętności i cichy krzyk bólu. Toksyczne złoto... Usłana zbrodnią przyszłość. Kolor kruszcu, który spłynął krwią niewinną, otaczający ciemny diament w koronie Króla.
Rozdarty między dwoma wszechświatami uśmiecha się do ścian swego grobowca.
- Kto powiedział, że zamierzam cokolwiek naprawiać? Nie popełniam błędów za które miałbym pokutować. Jedziemy tylko na wycieczkę...
Nie sądziłam, że uda mi się to skończyć. Serio, przebrnięcie przez Ashe jest cholernie trudne, bo wybrałam sobie wątek, którego opisywać nie cierpię. Ale jest mi potrzebny *wzdycha* Jestem beznadziejna... Spieprzyć perspektywę własnego bohatera...
Co dziwne, nie cierpię pisać Sei'm, bo jest to dla mnie nazbyt skomplikowane *Sei... to nie tak, że cię nie kocham, ty po prostu jesteś zbyt idealny... nie... ja nie kłamię... ZOSTAW TE NOŻYCZKI!!!!* Ale w tym wypadku mogłam się pobawić opisami c: a wiem, że niektórzy z Was z nimi przepadają. Mam nadzieję, że przypadły do gustu. Akurat w przypadku tego bohatera mogę niemalże w pełni oddać się wątkowi, który jako autorka kurewsko pokochałam.
Taaak... pewnie jak się domyśliliście, mój kochany braciszek kogoś zranił c: bardzoooo zraniiił. Bo sukinsynem może być każdy
*czemu Sei dalej rzuca we mnie nożyczkami?*
Teraz to ja jestem kompletnie pewna, że to jest lepsze od poprzedniej części.
OdpowiedzUsuńKocham twoje opisy, strasznie wyrażają emocje postaci, oraz klimat.
Em Kiyoshi....? Kiyoshi, water u doin, ja rozumiem, że jesteś troskliwy ale nie dręcz człowieka pytaniami D:
Niech Ashe mówi częściej po niemiecku. Znaczy, tfu, brzmi to jak rządanie, a to zwykła proźba, mam nadzieje że pojawią się tu jakieś dojczowe zdania bo ostatnio polubiłam ten język (tylko dlatego, że 6 godzin w tygodniu i same piątki, eh).
Akasz kogoś zranił, yay *skaczę sobie z radości do niebios* kocham takieee wątki boże wielbię i ciebie i to opko jeszcze bardziej niż przedtem, na Szatana, ja chce wiedzieć już kogo~
Rozumiem o co ci chodzi z pisaniem Akaszem, Senpai w trakcie pisania jest bardzo problematyczny, ja np. czasem słów do niego dobrać nie potrafię. Ogólnie na razie temu fikowi nic nie brakuje, więc mam nadzieje że wszystko pozostaniw idealne do samego końca.
Weny~
Spokojna głowa, Ashe będzie szprechał po dojczowatemu, to tak egoistyczne bo sama uwielbiam ten jezyk, chodź jak widać po wynikach on mnie nie :c
UsuńSerio nie domyśliłaś się kogo zranił Sei? Naprawdę... Tyle walnęłam nakierowań. Sam "popiół" coś powinien co zasugerować, ale spoko. Dla autora wszystko jest oczywiste i klarowne.
Braciszek jest problematyczny w chuj. Żadne słowo nie pasuje, a za nieodowiednie obrywam nożyczkami :c ile ja się nakurwię przy pisaniu...
Mam nadzięję, że mi uda się to zostawić w stanie "idealnym" ale nic nie obiecuję.