anime/manga - Dogs: Bullets & Carnage
paring - Heine x ...
Myślałem, że nie można mnie krzywdzić. Myślałem, że jestem niepokonany. W jeden dzień, w jedną chwilę, moje przekonania zostały boleśnie rozwiane.
Słyszę krzyki tych obok, uświadamiając sobie, że krzyczę tak samo. Widzę ich krew, uświadamiając sobie, że krwawię tak samo. Widząc ich obleśne uśmiechy jest mi niedobrze, bo wiem że takie same widnieją na ich mordach gdy to ja cierpię.
Myślałem, że nie istnieją potwory, prócz tych podobnych do mnie. Dziś wiem, że największymi bestiami są te o ludzkich twarzach.
Bezlitośnie wyrwany z w miarę bezpiecznego świata. Upojony, otumaniony, okłamany. Obdarty z godności.
Podali mi jakiś narkotyk. Mówili że nic mi nie będzie. Mówili, żebym był spokojny, że są tylko naukowcami. Zabrali do białego pokoju, kazali się rozebrać, położyć się na stole. Nie umiałem nic powiedzieć, sprzeciwić się. Umiałem tylko odbierać bodźce zewnętrzne.
Znów mi coś dali, moje ciało zapłonęło. Było ich dużo, otaczali mnie. Dotykali, a ja nic nie mogłem.
Byłem bezsilny. Ta bezsilność jest okropna, sprawia, że cierpisz bardziej. Gdybym się bronił i mimo to przegrywał, może to nie byłoby tak obrzydliwe.
Czyjeś dłonie na wewnętrznej stronie moich ud.
- Nie wstydź się, pokaż co tam masz.
Ktoś się zaśmiał. Kto inny dopowiedział:
- Będzie fajnie.
Nie było. Siłą rozsunęli moje nogi, dotykali mnie tam, drażnili mnie tak, że sprawiało to temu bezwstydnemu ciału przyjemność.
- Hehe, niepoobijana, czyściutka dziewica - kolejny głos.
- Ej, Tiny, ruchałeś kiedyś albinoska?
- Nie, a ty?
- Nie, ale sprawię że będzie ślicznie biało-czerwony - meżczyna do dłuższych fioletowych włosach oblizał wargi. Nie mężczyzna, chłopiec. Osiemnastoletni potwór o ludzkim uśmiechu.
Czułem jak ktoś rozsuwa moje pośladki, jak naciska czymś na moje wejście. Zadrżałem. Nie chciałem tego... Tak bardzo nie chciałem by robili mi to. Mogli mnie obedrzeć ze skóry, wydłubać oczy, zrobić sobie z moich wnętrzności biżuterię. Ale nie to!
Chciałem walczyć, nie mogłem. Co oni mi podali?!
- Daję pięć dych, że krzyknie.
- Sześć.
Stało się. Ta rzecz brutalnie zagłebiła się we mnie. Ból...
Powietrze zostało bez skrupułów wyrwane i z piersi. Kręgosłup wykrzywiony nagłym impulsem wyskoczył w górę, wygiąłem się w łuk. Moje paznokcie wbiły się w metal stołu, wierzgnąłem. Nie krzyknąłem.
- Kurwa...
- Za mocno, nie był nawet w stanie otworzyć odpowiednio ust.
Coś ze mnie wypłynęło. To krew...
Ten przedmiot... we mnie... zaczął się poruszać.
- Hey, Drac, nie za szybko? - to ten fioletowowłosy - Za szybko go wykończymy.
- Przecież jest podobno nieśmiertelny - odparł ten... który włożył we mnie... siebie.
- Jak chcesz. Ja po tobie.
To bolało. Każdy kolejny był gorszy, bardziej obrzydliwy i miał bardziej finezyjne zachcianki.
Chciałem zniknąć. Po prostu przestać istnieć, bo tego nie da się zapomnieć. Nie da się zapomnieć smrodu spermy na mojej skórze, jej smaku gdy gwałcili moje usta, uczucia bezlitosnego rozrywania od środka.
I widoku mojej krwi, widoku moich wnętrzności wcielanych w ich ciała.
To kapłani idealni, utrzymując ofiarę przy życiu i świadomości przez całą brutalną i niebezpieczną zabawę. A potem każą obserwować, jak pochłaniają jej byt.
Sekta Sora... A myślałem, że plotką jest by ci kanibale istnieli do dziś.
Widziałem jak ich dłonie i usta barwią się na szkarłat, jak zjadają mnie w milczeniu. Gęsta krew kapała na ziemię ze stołu i malowała abstrakcyjne wzory na ich białych strojach, gdy rozrywali mnie, dzielili na porcje.
Skończyli, zostawili mnie i wyszli.
Leżałem w pustej, zimnej samotni, chciałem umrzeć. Moje myśli płynęły wolno po morzu krwi i łez. Dążyły tylko w jedno miejsce. W ognie litości.
Osłabiony i strawiony przez ból, opadłem, zapadłem się w sobie.
Mój horror nie ma końca.
***
Igła wbija się w moją szyję. Substancja pali ogniem moje ciało, wyrywam się. Dwójka z nich trzyma moje ręce, bym nikogo nie zaatakował w akcie samoobrony. Słyszę swój krzyk.
Nie... To nie krzyk. To żałosne wycie.
To ich cieszy, podnieca. Mój ból, krew, to ich ambrozja. Są nienasyceni, mogą pożreć pięciu mężczyzn w jednym, pięknym dniu.
- Nie szarp się, pięknisiu – fioletowowłosy. On często zabiera głos, on, chodź młody, był najbrutalniejszy, najgorszy i najbardziej obrzydliwy. Zastanawiam się czemu to on mi zapadł w pamięć i przykuwa moją uwagę. Bo tak młoda i niewinnie wyglądająca osoba może okazać się bezlitosnym potworem?
Nie przygotowują mnie, nie zachowują się po ludzku. Nie są dobrymi stworzeniami. Nie ma dobrych ludzi. Wszyscy mają w sercu zło, czekają aż kto inny się potknie, by go zmiażdżyć, wewnętrznie cieszą się z łez innych.
Nie ma dobrych ludzi...
Silne, rozrywające pchnięcia we mnie. Raniące mnie noże i długie, twarde paznokcie. Obleśnie uśmiechy, gdy łzy spływają mi cicho po zapadłych policzkach.
Ile już tu jestem?
Jeśli codziennie robią to raz, to minęły już ponad dwa tygodnie. Głoduję, lecz nie mogę skonać z głodu, wiedzą to, nie karmią mnie, nie dają wody.
Dochodzi we mnie. Wypełnia mnie gęsta sperma, wypływa. Po nim, jest kolejny, który nie czeka bym złapał oddech. Wbija się głęboko, gwałtownie. Moje kwilenie rozchodzi się po celi, kolejne łzy kapią po mojej twarzy.
Tu płakałem po raz pierwszy od niepamiętnych czasów. Jak złym trzeba być by z kogoś, kto nie powinien potrafić cierpieć, wycisnąć łzy? Wycisnąć wiele , słono-gorzkich łez?
Rozrywają moje wnętrze... Dwóch, może trzech naraz. Nigdy bym nie pomyślał, że tak się w ogóle da. Otwierają mi na siłę usta, niecierpliwi, chcą bym zaspokajał ich potrzeby własnymi ustami... obrzydliwe.
- Proszę... – płaszczę się przed nimi. Błagam o litość, chrapliwym i słabym głosem, jak nędzarz napadnięty w ciemnej uliczce, ograbiony z ostatniego kęsa spleśniałego chleba. I mnie ograbiono. Z godności, z nadziei, z wiary.
- O co prosisz? O więcej? – jeden z nich, to chyba Tiny, uśmiecha się i wpycha mi siebie do ust.
Nie. Wszystko, tylko nie więcej...
Wszyscy skończą. Każdy sięga po zdobiony sztylet ofiarny, wszystkie takie same i takie ostre. One zagłębiają się w moim ciele, głęboko i sprawnie. Rozdzierają mnie, wyrywają wnętrzności, szarpią mięso. Wszystko klei się od krwi. Ona miesza się z nasieniem, którym moja skóra jest pokryta.
Krzyczę.
Ich szpony i zęby rozrywają mnie. Otaczają mnie dzikie stwory, rządne i głodne.
Gardło mnie piecze od krzyku i pisku.
Nie chcę...
- No, no, tego się nie spodziewałem.
Odrywają się ode mnie. Patrzą rozeźlonym wzrokiem, wściekli, że przerwano im posiłek. Ja jestem tym posiłkiem.
Opuszczam powieki, wiem, że nowoprzybyły jest jednym z tych potworów. Boję się... Nie chcę kolejnego...
- Idź sobie – mówi któryś – Jeśli jesteś jednym z nowych, nie masz prawa brać udziału w rytuale.
- Nie wiem gdzie w ludożerstwie i gwałtach widzicie rytuał – westchnienie – Ech... Ten świat schodzi na psy...
Kroki na kamiennej posadzce, zbliżające się ku mi.
- Najedliście się, to spierdalać – warknięcie.
Nóż tkwiący w moim ciele, brutalnie wyszarpany i najprawdopodobniej rzucony w przybysza.
- Z nożem na gościa? Co za maniery...
Huk wypełnia pomieszczenie o zimnych ścianach. Po nim kolejny i kolejny. Salwa pocisków wypełnia powietrze kojącym i mile łaskoczącym uczy dźwiękiem, a łuski spadają przy mnie z głuchym brzdękiem.
- Ej.
Ktoś mnie szturcha.
- Ej!
Moje ciężkie powieki unoszą się powoli, przerażony patrzę w postać zalaną mdłym światłem wpadającym przez otwarte drzwi.
- Ba... Badou? – z moich ust wydobywa się tylko rzężenie. Nie wiem nawet czy przypomina to mowę...
- Ciekawe, ciekawe. To było ostatnie miejsce w jakim ktokolwiek by cię szukał – kuca przy mnie – Obiekt gwałtów i kanibalizmu. Zabawne.
Co w tym zabawnego? Czemu Badou jest taki jak oni wszyscy? Czemu jego też bawi moje cierpienie?
Nachyla się nade mną.
- A może też bym skorzystał z okazji?
Jego oddech muska moją twarz, jego dłoń wkrada się między moje nogi.
Nie... Nie, Badou nie może. On nie może mi tego zrobić. Nie on. Przecież on jest inny...
Czuję jego usta. Szorstkie i ciepłe. Duszę się, gdy wpycha mi język do gardła, gdy penetruje wnętrze moich ust.
Nie chcę...
Jednak on też jest taki... Też jest bezlitosnym człowiekiem bez sumienia.
Bez skupów mnie dotyka, jego dłonie błądzą po moim ciele. Spinam się, naprawdę nie chcę. Mam dość.
Odrywa się ode mnie, wstaje.
- Zbieraj się – zrzuca z ramion płaszcz i rzuca mi. Patrzę na niego zaskoczony, oczy mi błyszczą – Co się tak gapisz?
Unoszę się na rękach... Jestem bardzo słaby.
Łapie mnie silnie pod ramię i ciągnie w górę.
- Możesz iść sam? – pyta wzdychając i łapiąc mnie w pasie.
- Nie musisz mi pomagać – chcę brzmieć obojętnie, ale tylko obejmuję się, uciskając gojące się rany – Nie potrzebuję cię.
Nie potrzebuję, kogoś kto pomaga tylko wtedy kiedy ma w tym interes...
- Ale chcę – przytrzymuje mi na ramionach płaszcz, ciepły i śmierdzący fajkami. Wyprowadza z pomieszczenia – Dobra, spadamy – nie do mnie te słowa. Do tych którzy przyszli z nim, którzy wyprowadzają właśnie z dziesiątek pokoi resztę porwanych niewinnych, którzy mieli skończyć jako ofiary „rytuałów”, jak ja.
- Nie wszyscy ludzie są źli, Heine. Czasem robią coś dobrego, bo są dobrzy
Na pewno? Są dobrzy ludzie?
Tak ostatnio chyba zajeżdżało pustkami. No, to macie coś prosto od serducha c:
*Uwielbiam Heine uke*
...
OdpowiedzUsuńBrak mi słów
Po raz pierwszy odkąd trafiłam na Twojego bloga naprawdę brak mi słów. Czuję się jak lalka, która nie umie mówić. Nie potrafię słowami wyrazić wrażenia, jakie wywarł na mnie ten shot. To niemożliwe.
Rozczaruję się? Że niby się tym mam rozczarować? SKOŃCZ PIERDOLIĆ, EIO! Skończ. Bo ja w tej chwili naprawdę powstrzymuję łzy.
Ten shot + Fruhling in Paris = Poruszona ja. To było takie piękne... tyle uczuć, tyle emocji, cierpienia, nienawiści, tyle wszystkiego... ta intensywność, którą wyraziłaś... zakochałam się. Naprawdę zakochałam się w tym shocie. On jest naprawdę najpiękniejszy. Najlepszy one-shot jaki kiedykolwiek przeczytałam. Mam ochotę się normalnie poryczeć.
Sam pomysł... kocham Cię za niego.
"I widoku mojej krwi, widoku moich wnętrzności wcielanych w ich ciała." Jak pięknie można opisać nieludzkie pożeranie. Moja szczęka rezyduje obecnie na ziemi przez te Twoje opisy. Nie tylko ten, wszystkie.
"Dotykali, a ja nic nie mogłem.' Z jakiegoś powodu to zdanie wygrało moje serce. Jest takie prawdziwe, że to aż nieprawdopodobne.
Cholera, nawet nie mogę napisać jak zachwycił mnie ten opis gwałtu. Naprawdę brakuje mi na to słów. Powiem więc tylko jedną rzecz;
Eio, dziękuję Ci, że istniejesz, dziękuję Ci, że zaczęłaś pisać, dziękuję, że tak idealnie wpasowujesz się swoimi tekstami w moją duszę. Dziękuję za opublikowanie tego shota (choć wiem, że to nie dla mnie było, ale nie mogłam się powstrzymać przed powiedzeniem tego). Dziękuję Ci za wszystko.
Trzęsą mi się ręce, wiesz? I trzęsły przez cały czas, kiedy pisałam komentarz. Tak na mnie wpłynął ten tekst. Jest jedyny w swoim rodzaju.
Kocham go.
Już wiem dlaczego nie chciałam tego komentować T^T A czytając ten przejaw geniuszu raz jeszcze uświadomiłam to sobie jeszcze mocniej T^T Piszesz zbyt genialnie- takie jest moje zdanie - żeby taki pospolity człowieczek miał prawo to czytać zawsze kiedy tylko zachce....
OdpowiedzUsuńPisałam ci już wcześniej, że paradoksalnie ta jednopasmówka poprawiła mi humor prawda? Po prostu rozpływałam się przy niej. Twoje opisy, zdania tak bardzo nacechowane emocjami i miejscami zdania które brzmiały tak ludzko i naturalnie.. choć nie miały sensu wyrwane z kontekstu.
A no i Badou jako taka dobra iskierka na koniec. Po prostu niesamowite. Nie mam więcej słów.
Trochę mi głupio pod czymś takim, ale zawsze to piszę więc - Życzę Weny