piątek, 9 maja 2014

Dobranoc. To boli...

manga/anime - Dogs Bullets & Carnage
paring - Badoux x Heine




- Badou! No ileż można?!
- No cierpliwości! Pamiętaj że mam długie włosy!
- To je zetnij kurna - warknąłem co mimo zamkniętego wejścia od łazienki usłyszał. Rzucił czymś w drzwi o które się opierałem. Była to prawdopodobnie szczotka do włosów bo zaraz pofatygował się po nią. Westchnąłem i wróciłem do sypialni. Pozbyłem się ubrań i odłożyłem je na fotel. Wskoczyłem pod kołdrę i wygodnie się ułożyłem. Cierpliwie czekałem aż ta panienka w końcu skończy się dopieszczać (od czego ma mnie?) i wytoczy się z łazienki. Po kilkunastu minutach wreszcie się nade mną zlitował i pojawił się w samym ręczniku u wejścia do sypialni.
- Mam wrażenie że za niedługo na stałe się tu wprowadzisz - powiedział z lekkim uśmiechem. I ja się uśmiechnąłem do niego klepiąc dłonią miejsce obok siebie. Zachęcony położył się przy mnie i przytulił. Jego wilgotne i chłodne włosy przy mojej piersi sprawiły że przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Objąłem go i szarpnąłem tak że znalazł się na mnie.
- Ale chyba nie masz nic przeciwko? - mruknąłem mu do ucha. Trzymając go jedną ręką w pasie uniosłem się na łokciu.
- Gdybyś tylko dopłacał się do czynszu... - droczył się ze mną. Aby skutecznie do uciszyć obdarowałem go namiętnym pocałunkiem. Gdy się odsunął już wiedziałem że odwdzięczy mi się za długie czekanie. Wsunąłem dłoń w ręcznik który wciąż miał na sobie i zsunąłem go z niego. Obróciłem go i teraz to ja nad nim górowałem. Zacząłem go całować. Przez szyję schodziłem niżej. Pieściłem językiem jego sutki a potem pępek i przejeżdżając wargami po jego torsie wracałem znów wyżej. Gdy widziałem że już się rozpalił postanowiłem mu trochę podokuczać. Polizałem go po szyi i ugryzłem w kilku miejscach czego nie lubił (nie mam pojęcia czemu). Wydał z siebie kuszące stęknięcie dezaprobaty. Moje dłonie chaotyczne poruszały się po jego ciele a usta błądziły po twarzy. Słyszałem jak przyspieszał mu oddech gdy czuł mój dotyk w intymnych częściach ciała.
- Nie baw się mną wredna małpo - warknął na mnie. Zaśmiałem się. Jeszcze czego...
- Mam sobie pójść? - szepnąłem zaczynając pieścić jego członka. Jak uroczo się zaczerwienił.
- A idź w cholerę - jęknął. Po kilku przekleństwach w jego ust (to takie normalne) zaprzestałem zabawy. Sięgnąłem do szafeczki przy łóżku i otworzyłem ją. Obroża, smycz, kajdanki, bicz... hmm... ogon i uszy. Hehe... Może nie pytajcie. Wiem że jestem zboczonym sadystą.
Wreszcie wygrzebałem olejek. Lepiej nie będę wymieniał co jeszcze tam jest.
Rozłożyłem jego nogi i obdarowałem wrednym uśmieszkiem. Pokazał mi język (to też jest normalne). Wylałem olejku na palce i wsunąłem je w jego tył. Wzdrygnął się z lekkiego bólu. Zacząłem poruszać palcami a on na złość przycisnął nadgarstek do ust by nie wydobyły się z nich żadne kompromitujące go dźwięki. Mimo to jednak unosił się i opadał tak jak ja chciałem. Wiedziałem jak wielką sprawia mu to przyjemność.
- Och, zwykle tak pięknie mi śpiewasz - szepnąłem do niego udając zawiedzionego. Ech... jak on uroczo się złości.
- Pieprz się - syknął w widocznym trudem.
- Wolę pieprzyć ciebie - zaśmiałem się. On jeszcze chciał mnie kopnąć! Oj Badou, rano chyba nie będziesz mógł wstać...
Zabrałem dłoń i bez ostrzeżenia wszedłem w niego. Zawył cicho a potem to jakże rozkoszne wycie przerodziło się w przeciągły jęk. Złapałem go za nadgarstki a on oplótł mnie nogami w pasie unosząc biodra jeszcze wyżej. Moje ruchy nie były szybkie lecz dokładnie i precyzyjne. Czym dłużej to potrwa tym dłużej będę słuchał jego cudownych jęków i uroczych przekleństw pod moim adresem. Kiedy miałem dość nieszczerych wyzwisk zamknąłem mu usta pocałunkiem. Cieszyło mnie że nie chce pozostać biernym i nawet sprawiło mi chorą radość gdy ugryzł moją dolną wargę (jestem także masochistą)
Wreszcie doszedł piszcząc moje imię. I ja skończyłem po kilku pchnięciach. Padłem obok niego uspokajając przyspieszony oddech.
- Już mówię że jutro nawet nie myślę wstać - wydyszał on. Zaśmiałem się. No raczej. Jutro nawet się nie ruszysz. Przyciągnąłem do siebie mojego rudego kretyna i objąłem. Westchnął i wtulił się w moje ciało. Począłem delikatnie głaskać go i rozczesywać palcami jego szorstkie włosy.
Nawet nie wiem kiedy i czemu ale po prosu go pokochałem. On i Nill to dwie najważniejsze w moim życiu osoby. Nie wiem co w nim kocham i co w nim takiego wyjątkowego. Jest tak przeciętną łajzą że aż nieprzeciętną. Jest tylko jednookim rudym kretynem który co rusz pakuje się w kłopoty. Każdy jego kawałeczek ciała pachnie papierosami i co najważniejsze należy do mnie. On najprostszą rzeczą potrafi mnie uszczęśliwić. No i jest dobry w łóżku (tak wiem jestem niewyżytym zbokiem, ale za to on mnie kocha).
Po chwili już spał z głową złożoną na mojej piersi. Ostrożne by go nie zbudzić sięgnąłem po kołdrę i przykryłem nas.
- Dobranoc, moja łajazo...

****

Oczywiście ja obudziłem się pierwszy. Cierpliwie czekałem aż i on strząśnie z siebie sen. Pierwsze co powiedział gdy się obudził:
- Kurwa... ale mnie boli... Muszę zapalić.
Szczerze to właśnie tego się spodziewałem. Odkleił się ode mnie i sięgnął po fajki. Nawet nie siadał. Możliwe że nie mógł. Wpatrywałem się w niego cały czas. Dobrze że do tego przywykł. Chciałem zapamiętać każdy jego gest, słowo i szczegół jego bytu. Pewnie niektórych to zdziwi i spytają czemu. Ano, ja jestem nieśmiertelny, a on nie. Staram się nie myśleć co będzie gdy odejdzie. To boli. Boli tak bardzo bo wiem że to może zdążyć się w każdej chwili. Dawno już obiecałem sobie że jeśli tylko bym mógł zawsze, zawsze będę go strzegł.
Przeciągnąłem się i spytałem:
- Obolały?
Prychnął.
- A jak myślisz geniuszu? Jak fajki kocham nie usiądę przez całyyy długi dzień.
Zaśmiałem się, przewróciłem na brzuch i wsparłem na łokciach.
- I pewnie zaraz powiesz że mam zrobić ci śniadanie?
- Oczywiście! A co ty myślałeś?
Westchnąłem teatralnie.
- Dobraaa
Wstałem dość żywo i narzuciwszy koc na ramiona poczłapałem do kuchni.

****

- Jeny jak mi się nic nie chce - jęknął siedząc mi na kolanach (jednak nie było tak źle, on lubi dramatyzować) i bez zainteresowania grzebiąc w jajecznicy.
- A musisz gdzieś iść? - spytałem bawiąc się jego włosami.
- Ech... Dostałem zamówienie na soczyste brudy dotyczące dona rodziny Kendre. Szykuje się niezła kasa.
Zmarszczyłem brwi lecz potem prychnąłem.
- Podobno lubi nieletnie - powiedziałem.
- Jeśli to takie proste to szybko wrócę i idziemy do miasta na obiad.
- Spoko. To ja...
- Pójdziesz do kościoła! - przerwał mi ze śmiechem. I ja się rozradowałem.
- Tak - odparłem - Albo się powłóczę.
- Kto by pomyślał że z ciebie taki katolik? - rzekł robiąc łyk mojej kawy.
- Jestem głęboko wierzący i pewnie będę zdawał do seminarium - ależ ja zabawny... (sarkazm)


****

Już miałem wychodzić gdy rozległo się głośne i denerwujące nawoływanie telefonu.
- Halo? - warknąłem nie wiedząc czemu zły do słuchawki.
- Heine...? - po drugiej stronie usłyszałem przerażony głos rudzielca - Ten... pomysł ze śledzeniem Kendre... to był bardzo... bardzo zły pomysł... Aaa! Czy może...
- Gdzie jesteś? - przerwałem mu bardziej znudzony niż zaniepokojony.
- Nie wiem dokładnie... M-możliwe że gdzieś na tyłach Banku Stulecia... - huki i wrzaski we tle - Aaa... no pośpiesz się!!!
Koniec rozmowy. Westchnąłem unosząc oczy ku sufitowi.
- Chodź raz mógłbyś nie wpieprzyć się w jakieś bagno...
Po czym wybiegłem.

****

Wbiegłem w uliczkę z której dochodziły moich uszu krzyki, huki wystrzałów i totalnego chaosu.
- Ja pierdziele, w coś ty się wpakował - wrzasnąłem podbiegając do Badou schowanego z bronią w rękach za śmietnikiem.
- To był bardzo... bardzo zły pomysł... - zawodził.
- No widzę...
Rudy wychylił się zza kontenerów by opustoszyć magazynki. I ja oddałem kilka strzałów zdejmujac trzech nierozważnych którzy wychylili się z swoich kryjówek.
- Ilu ich jest? - spytałem.
- Nie liczyłem - mruknął - Ale około dwudziestki...
- Już tylko piętnaście - powiedziałem gdy kolejnych dwóch padło od moich kul.
- Szybki jesteś
- Bo nie strzelam na oślep
Kilkanaście minut minęło na bezsensownej strzelaninie bez ofiar. Zacząłem żałować że nie ukradłem Badou fajek. Z psycholem byłoby łatwiej (szczerością karmione moje słowa)
- To nie ma sensu - mruknąłem wymieniając magazynki - Trzeba iść na żywioł.
- Żartujesz sobie? - pisnął spanikowany - ich jest jakieś siedem razy więcej!
(Cykor)
- Wiem. Ale ja jestem nieśmiertelny
Spojrzał na mnie blagalnie. Bez najmniejszego skutku. Już postanowiłem. Skapitulował. I on wymienił magazynki i kiwnął z wahaniem głową.
- Na trzy wybiegamy na nich - poinformowałem - Raz... Dwa... Trzy
No i wybiegliśmy.
Może nie będę opisywał bo sam nawet nie mam pojęcia co się stało. Po prostu jeden wielki rozpierdol i tyle. (normalka)
Straciłem z oczu rudzielca ale mało mnie to obeszło, przywykłem. Gdybym...

****

Nagle w tym całym chaosie usłyszałem urwany krzyk.
- Hei...!
Zamarłem. Wszystko zwolniło. Odszukałem go spojrzeniem. Wszystkie włosy stanęły mi dęba. Karabiny wypadły mu z rąk. Blady wpatrywał się we mnie. Potem spuścił wzrok na siebie. Jego koszulka przeszła szkarłatem a źródło tej straszliwej barwy znajdowało się tuż pod żebrami. Znów spojrzał na mnie by z przerażeniem wypisanym na twarzy zachwiać się i upaść. Krzyknąłem jego imię i chciałem do niego podbiec lecz przeszkodziła mi salwa pocisków władowanych w moje ciało.
Zawładnął mną gniew straszliwy. Z wściekłymi okrzykami bez sumienia ciskałem kule w przeciwników. Gniew dodaje skrzydeł. Było to takie łatwe...
Gdy zdechł ostatni bez wahania padłem na kolana przy nim.
Tyle krwi...
Skąd tyle krwi w jednym człeku?
- Badou...
Wlepił we mnie zamglone spojrzenie. Przycisnąłem dłoń do jego rany. Uniosłem go.
- Heine zostaw...
Bladł z sekundy na sekundę. To były najstraszniejsze sekundy w moim życiu.
- Spokojnie... z-zaraz zabiorę cię do szpitala - mówiłem ze ściśniętym gardłem.
Czemu ten słaby uśmiech gościł na jego twarzy nawet w takiej chwili?
- Nie zdążysz... - wyszeptał z trudnością. Jego pierś nierówno wznosiła się i opadała gdy on z wysiłkiem łapał oddech. Jego krew wypływała spomiędzy moich palców i zbierała się przy nas.
- Nie mów tak - warknąłem na niego chodź wiedziałem że miał rację. Już nie dałem rady nic zrobić mogłem jedynie bezsilne patrzeć jak ukochana mi osoba umiera. To tak bolało...
- Nie smuć się - mówił bardzo cicho - Nie chcę cię takiego zapamiętać
Jak on mógł mówić coś takiego? Czemu tak łatwo zrezygnował z walki? Wziąłem wdech i podniosłem go wyżej tak jakbym chciał by usiadł mi na kolanach. Lekko pocałowałem jego smakujące krwią chłodne wargi. Nic więcej nie mogłem zrobić, nie umiałem. Chciałem przedłużać tą chwilę w nieskończoność lecz czułem jak bardzo stara się utrzymać siły. Jak cierpi. Odsunąłem się na tyle by spojrzeć w jego bladą twarz.
- Kocham.. cię... Zawsze...- szeptał ostatkiem sił z tym swoim niezniszczalnym uśmiechem - To... d-dobranoc...
Potem opadł bez sił w moich ramionach. Szkliste spojrzenie na zawsze utkwił we mnie a grymas nikłego szczęścia wyrył się w jego twarzy po wieczność. Potrząsnąłem nim.
- Badou!
Nie zareagował.
- BADOU! Proszę nie... nie ty... Ty... pieprzony rudy kretynie nie możesz sobie tak po prostu umrzeć!
Na nic moje krzyki. Pozostał nieruchomo, bez życia w moich objęciach. Czemu nie był nieśmiertelny? Czemu musiał mi to zrobić? Kiedy wyznaczono mi tę ścieżkę naznaczoną ofiarami z bliskich i najbliższych?!
Tyle bezsensownych pytań kłębiło się w mojej głowie.
Drżącą niemiłosiernie dłonią przymknąłem mu powiekę i ucałowałem w czoło odgarnąwszy z niego rude kosmyki.
Miałem wrażenie że wyrywają mi serce z piersi. Może tak było... Może straciłem je już dawno i teraz ten do którego należało odszedł.
Poczułem nieznośnie pieczenie pod powiekami i słone krople po kolei spływały po moich policzkach. I tak płynęły pewnie godzinami. Dusiłem się własnym szlochem i trzęsłem się jak w febrze.
Jego ciało było takie zimne... Jego wargi takie sine...
Palcami przeczesywałem jego włosy tak że zlewały się kaskadą za moim ramieniem na którym miał opartą głowę. Był taki spokojny...
Wyłem jak zbity, bezpański pies.
To wszystko tak cholernie bolało...
Tak bolało...
Położyłem go najostrożniej jak tylko mogłem na ziemi.
Raz jeszcze spojrzałem na martwą twarz kochanka. I kto by pomyślał że jeszcze kilka godzin temu siedział na moich kolanach i grzebał w śniadaniu? Nikt... Otarłem łzy ale to nic nie dało. Ich i tak przybyło.
Bolało...
Miałem wrażenie że jestem pusty i odbija się we mnie jedynie krzyk rozpaczy.
Splotłem swoje palce z jego. Drżącą dłonią przyłożyłem lufę swojego Lugera P08 do skroni. Myślałem tylko o jednym
Byle tam gdzie on jest.
Byle do niego nawet do piekła.
Jak najdalej od tego skąpanego w jego krwi świata.
Nie dotrzymałem obietnicy.
Wziąłem urywany wdech i... pociągnąłem za spust.

Rozległ się potworny huk. Ogłuszyło mnie.
Moja pierdolona nieśmiertelność przedłużała moje cierpienia.
Bolało mnie wszystko i jednocześnie nic. Każdy płytki oddech rozdzierał mnie na małe kawałki. Chciałem móc krzyczeć lecz nie mogłem. Krew ściekała mi po skroniach, szyi i wsiąkała w jeszcze niedawno czysto biały bandaż na karku.
Cicho opadłem obok niego. Leżąc przy nim i trzymając jego dłoń czułem jak życie ze mnie ucieka. A niech ucieka. I tak bez niego nie ma ono sensu. Lepiej byśmy oboje byli martwi niż miałbym żyć bez serca.
Przez głowę przemknęło mi tyle wspomnień że nawet o większości nie miałem pojęcia.
Zamknąłem oczy i zatopiłem się w nich. Ból stopniowo malał a ja czułem jak temperatura mojego ciała zbliża się to temperatury ciała Badou. Marzłem
Po raz ostatni wziąłem wdech by po raz ostatni wypuścić powietrze z płuc i już nigdy tego nie zrobić.
To koniec.

****

Nagle ogarnął mnie chaos. Tyle doznań wypełniło mnie naraz.
Z jakiegoś nie wyjaśnionego powodu cholernie się bałem.
Gwałtownie otworzyłem oczy.
Było ciemno. Lecz nie czarno.
Chwilę zajęło mi ogarnięcie sytuacji.
Słyszałem równy oddech przy sobie i czułem ciężar na piersi. Otaczało mnie obce lecz znajome ciepło i dziwne uczucie. Niespokojnie się poruszyłem gdy wstrząsnął mną okropny dreszcz. Chciałem usiąść.
- Mmm... Heine? - usłyszałem znajomy zaspany głos i ten ciężar z klatki piersiowej znikł. Nie wierzyłem samemu sobie. Gdy wyostrzył mi się wzrok ujrzałem w mroku znajomą twarz. Serce boleśnie obijało moje żebra.
- Badou?
Prawdopodobnie się uśmiechnął.
- Coś ci się przyśniło? - spytał troskliwie ponownie się do mnie przytulając.
- C-chyba tak...
- Nie martw się, to tylko sen - szepnął. Ukrył głowę w zagłębieniu między moim barkiem a obojczykiem i ścisnął moją dłoń. Podejrzewam że domyślił się co mi się przyśniło. To nie pierwszy raz.
Już spokojnie przyciskając go do siebie zasnąłem.
Tej, ani następnej nocy nie miałem żadnych bolesnych koszmarów.

(Badou zadbał bym nie miał...)

6 komentarzy:

  1. *W* ostatnie zdanko mistrz XD
    Naprawdę, nie tylko genialnie oddajesz Badou ale Heine też~! Podziwiam, tak bardzo podziwiam *^* Strasznie mi się podoba~!!!
    Cieszę się, że jednak nikt z nich nie umarł~! Nie rozumiałam jak nieśmiertelny Heine mógł zginać od strzału w głowę jak przecież w mandze kiedyś dostał zdaje się że w głowę i się jednak zregenerował
    Weny~!!!.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się, że Ci się podoba.
      Jednak w zerowym tomie Dogsów jest wyraźnie napisane, że zabije go strzał w głowę =3

      Usuń
  2. Hahaha xD o rany, ile zabawek mają w tej szafeczce xD! ;D Chętnie poczytałabym coś z ich wykorzystaniem;D W ogóle początek jaki kochany *.* Super oddajesz ich charaktery, nie wiem co Ty do tego masz:) Uwielbiam, jak obradzają się wyzwiskami, to takie seksi *////////////*
    "Och, zwykle tak pięknie mi śpiewasz" Mój musk się rozpływa normalnie. "Dobranoc, moja łajazo..." wiesz jak mnie uszczęśliwić <3
    "Chciałem zapamiętać każdy jego gest, słowo i szczegół jego bytu"... przeczytałam odbytu... mój musk już nie widzi normalnie xDDD Pewnie na starość tak przejdę zboczeństwem że będą mnie chować w trumnie w kształcie penisa. Serio. Właściwie... ładna opcja...
    Ej racja, przecież Heine jest nieśmiertelny z tym swoim prętem w kręgosłupie. Patrz, nigdy na to tak nie patrzyłam. W sensie że może przeżyć dłużej niż zwykły człowiek, w walce to wiem^^ (może dlatego że ja ich razem zawsze tylko w musku gwałciłam a nie pisałam im przyszłość -_-) Fajnie to wplotłaś, jakoś tak mi się smutno zrobiło...
    Boże jak słodko w ich stylu <3 siad na kolanka i ciągle te włosy *.* lubię jak się Heine się nimi bawi. (Wyobraziła sobie Heine w koloradce i kosiężulkowym stroju i sex)
    O.O
    Chlip (pisze na bieżąco z czytaniem)
    Czemu? Czemu Baduś umarł? *chlip*
    O ja, nie podejrzewałabym, że zaraz potem Heine sobie strzeli i...
    Ej, wkręciłaś mnie xD Lol, ale dobrze, to tylko sen! Uf!
    i znów !!!
    Zgadzam się z komentatorką powyżej, ostatnie zdanie epicke;D
    U Ciebie też na pewno zagoszczę na dłużej;D Super z nimi piszesz:)!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odbyt...serio? W sumie, też się zgadza.
      Taaaak ~włoski~ na pewno pojawi się to w Tułaczkach. Lubię zabawę włoskami, kiedyś miałam też shota w telefonie z innymi włoskami... nieważne.
      Cieszem siem że zagościsz na dłużej, bo ja już jestem stałym bywalcem na Twoim blogju

      Usuń
  3. Wow...
    To było takie dosyć "inne" opowiadanie, porównując je do wcześniejszych, które czytałam.
    Pod względem stylistycznym, to sporo widać powtórzeń i braku przycinka tu czy tam, ale tak ogólnie to fajnie. W sumie wcześniej nie zwracałam uwagi na daty wstawiania opowiadań... czy to jedno z Twoich pierwszych? Bo takie odnoszę wrażenie xD
    Dodatkowo mojego umysłu nie opuszcza myśl, że... chyba jednak nie przepadam za Heine x Badou ._. Chociaż to przecież najpopularniejszy pairing w DOGSach, to jednak za nimi nie przepadam. Owszem, ładnie wyglądają, ale dla Heine'a wolę Magato xDDD A dla Badou... sama nie wiem ._. Niby Heine pasuje do niego, ale... no nie wiem! xD
    Także no, generalnie opowiadaniem zachwycona nie jestem xD Dałoby się go znacznie przedłużyć i wiele dopracować, żeby było wręcz wzruszające, ale to tylko moje zdanie : D xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to moje pierwsze HB (nie licząc wieszania Badou). Jest beznadziejnie, nie lubię go. Ale przeczytałaś c:

      Usuń