piątek, 9 maja 2014

WINNY!!!

manga/anime - Dogs Bullets & Carnage
paring - Badou x Heine






To wszystko jego wina.
Myślałem że to minie, ale z dnia na dzień jest gorzej. Coraz głębiej wdziera się w mój mózg.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Wpadniesz do mnie dziś? - spytałem - Ściągnąłem jakiś fajny sensacyjny. Wiesz jeden wielki rozpierdol.
- Brzmi kusząco - odpowiedział bawiąc się łańcuchem doczepionym do swojej broni. Może nie będę tłumaczył czemu siedzimy w kościele obserwując ja blond aniołek balansuje na wewnętrznym krużganku. Zbyt długo by się rozpowiadać.
- Spoko. To to ósmej - mruknąłem zaciągając się trzymany papierosem.
- Co z ciebie dziś za smęt? - spytał przyglądając mi się i dźgając palcem w ramię.
- Nie wyspałem się - skłamałem. Chciał mi coś odpowiedzieć, ale nie wiadomo skąd pojawiła się Nill z promiennym uśmiechem. Oj. Źle. Bardzo źle. Kurwa, wynocha diable w anielskiej skórze!
Mruknąłem jakieś powitanie profilaktycznie odsuwając się od jej zwinnych palców. Spojrzała na mnie smutno widząc to.
- Nie - warknąłem znając jej niecne zamiary. Heine zaczął nieoponowanie chichotać na wspomnienie tego feralnego wieczoru - Paszo won od moich włosów!
- Oj Badou nie przesadzaj! Uroczo wyglądasz w warkoczykach! - w tej oto chwili białowłosy wybuchnął śmiechem, a do niego dołączyła po chwilce ta urocza niema blondynka.
- Tak, wiem że emanuję aurą rozkosznej dziesięciolatki. Ale to nie ty musiałeś rozsupływać czterdzieści dwa warkoczyki - syknąłem naburmuszony. Boże, jak oni czasami potrafią mnie wyprowadzić z zajebiście równej równowagi.

Spojrzałem spode łba na albinosa. Kiedy był radosny tak niepodobny był do siebie. Nikł ten chłód, groza i uosobienie mendy. Jednak tak rzadko taki był. Nie wiem czemu tak bawiły go moje nieszczęsne potyczki z aniołkiem... (sadystyczna menda)
Zawsze chciałem czerpać z tych chwil. Zapamiętywać każdy szczegół, uczyć się go na pamięć.
Nie wiem kiedy, jak, dlaczego. Po postu go kocham.
Ale to działa tylko w jedną stronę. Jestem dla niego tylko przyjacielem. Mam wrażenie że to gorsze niż jakbyśmy byli wrogami. Przez to jak bardzo się wstydzę, jak bardzo mi zależy na naszej znajomości, wypruwam sobie flaki by się z niego wyleczyć. Na marne.
Wwierca mi się w mózg i w serce niczym czyste szaleństwo.

- Dobra, spadam na chatencję - westchnąłem wstając. Zgasiłem papierosa na jego odsłoniętym ramieniu.
- Ej! Co ty wyrabiasz?! - oburzył się łapiąc za przypalone miejsce.
- To za te warkoczyki - odparłem - Nie rzucaj się, i tak nic ci nie będzie.
Echo kościele odbijało moje kroki gdy spokojnie zmierzałem ku masywnym wrotom.
- A podobna to ja jestem tym "złym policjantem" - usłyszałem jego głos przy sobie.
- Bo jesteś, nie zapominaj że jesteś białą mendą.
- Aleś ty miły, kochanie.
Kiedyś ktoś powiedział że zachowujemy się jak pedałki, zawsze we dwójkę. A poza tym to on okazuje wielką łaskę i ratuje mi dupę kiedy się w coś wpieprzę. Oczywiście jak na mendę przystało wypomina mi to lub niekiedy ma humorki i mnie niezwykle uprzejmie olewa, zostawiając w mało ciekawej sytuacji.
Teraz tak właśnie żartujemy. Przesłodzona gejoza. Za każdym razem gotuję się ze złości i wstydzę samego siebie.
- Według Nill zachowujesz się jak czterdziestolatka w czasie okresu - dopowiedział specjalnie czekając na wybuch słodkiego wkurwienia. Obiecuję gdyby tylko nie był nieśmiertelny już byłby niezwykle przystojnym trupem i wygodnie leżał sobie w trumnie.
- Może. Idę się kimnąć - uciąłem to pasmo drwienia z mojej osoby. Nawet nie zauważyłem kiedy opuściliśmy kościół i razem kierowaliśmy się na peron. Tak, już w kościach czuję, że czas na powierzchnię.
- Co przynieść na wieczór? - spytał obojętnie kopiąc jakiś kamień.
- Co tam chcesz - burknąłem - Mi to tam rybka.
Kopnąłem ten sam kamień co on. Tak milczeliśmy póki nie dotarliśmy na stację. Nawet nie wiem czemu za mną polazł. Cały czas się mu ukradkiem przyglądałem.
Białe włosy sterczały mu we wszystkie strony, a w rubinowych tęczówkach widziałem jakiś dziwny, acz kuszący blask. Albinos nie posiadał jakoś specjalnie pokaźnego wzrostu, powiedziałbym nawet, że był kilka centymetrów niższy ode mnie, ale nie rzucało się to aż tak w oczy. Skórzane ubrania jedynie podkreślały piękno jego szczupłego, lecz męskiego ciała. Tak, Heine był piękny. Zawsze kiedy z nim przebywałem kompleksy uderzały we mnie niemal z potrójną siłą. Ale czego nie robi się w imię wyższej wartości?
Mój wzrok zatrzymał się na chwilę na białym bandażu na jego karku. Czasem zapominam jaka siła w nim drzemie. Była to najpotężniejsza osoba jaką kiedykolwiek poznałem. Mimo tych rzucających się w oczy różnic miedzy nami wszystko w nim mnie do niego przyciągało. Wszysto, nawet fakt że jest nieśmiertelny, że jest wynikiem jakiś nienormalnych eksperymentów, a nawet to iż jest ostatną mendą, pozbawioną taktu. Był moim narkotykiem. Tak silnym i niezbędnym mi do życia jak papierosy.
Lecz była to osoba trudna.
Bywał wesoły, beztroski, niemal normalny. Lecz to tylko krótkie epizody w jego codzienności. Zwykle gburowaty, zamknięty w sobie i wredny.
U mnie jednak jest ten płomyczek nadziei. Nie rozszarpuje mnie kiedy przeszkadzam mu gdy ma te dni focha na cały świat. To już coś.

- Doba spadam do Babci Lizy. Ma jakiś ciuch dla Nill - jego dźwięczny głos wyrwał mnie w bezdennej otchłani o fachowej nazwie Moja Mózgownica.
Wtedy zrobił coś dziwnego. Nachylił się ku mnie i cmoknął w policzek. Jego usta były delikatne i przyjemnie chłodne. Zamurowało mnie z początku, jednak szybko przywołałem się do porządku.
- Co "Namiętność pod maską ferrari" się przypomniała? - zakpiłem. Byle ukrywać rumieniec. Byle ukryć rumieniec... Błagam by nie zauważył...
Zaśmiał się. Coś się go dziś trzyma dobry humor. Niepodobne. Niesamowite. Nienaturalne
Oblizał lubieżnie wargi ze wzrokiem rasowej dziwki.
- Co zrobić z gałką zmiany biegów? - zacytował namiętnym głosem. Potem razem parskaliśmy śmiechem. Ta, dość długo laliśmy z tego gejoskiego romansu na który kiedyś przypadkiem trafiliśmy. Heine jakoś często drwił z mniej pięknych przedstawicieli ludności homoseksualnej. Może przypomnę, że również ze mnie, bo raczej nikomu nie umknęło iż do "szczęśliwych" pedałków się zaliczam.
A tamten film był beznadziejny, tak nawiasem mówiąc.
- Dobra, zrozumiałem. Siłą rozładowujesz mój zły nastrój - mruknąłem. Zapaliłem, ignorując chęć ponownego bawienia się w gaszenie fajek na białej skórze Heine.
- Wszystkiego najlepszego - palnął nagle. Ponownie mnie zabetonowało.
- Hę? - to ta szalenie inteligentna rzecz jaką udało się mi wykrzesać z siebie.
- No Mimi mówiła...
- A dobra... Zło wcielone lubi włazić mi w życie, zapomniałem - odparłem.
- To ile lat dziś kończysz? - spytał lekkim tonem.
- A co cie to?
Wzruszył ramionami.
- Starałem się być miły - odparł.
Uniosłem sceptycznie brew.
- Miły? No, no Heine zaimponowałeś mi.
Cholera!
Maska gburowatej mendy wróciła. Boże, jak ja umiem wszystko spieprzyć...
Znikł ten blask w oczach.
- Dobra - burknął - Zawijam dupę do Babci Lizy. Do zobaczenia.
Na pożegnanie strzelił mi gumką opaski, która zasłaniała miejsce gdzie kiedyś znajdowało się moje prawe oko, w skroń.
- Hej! - oburzyłem się rozcierając czerwony ślad, lecz on już oddalał się zostawiając mnie samego na niemal pustym peronie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Nigdy nie umiałem gotować.
Byłem trochę gosposiowaty (wina martwego brata), ale z moim talentem kulinarnym potrafiłem nawet wodę przypalić.
Wiedziałem że za piętnaście minut ma przyjść biała gnida, ale miałem to trochę gdzieś. Ratowanie kuchni przed spaleniem jest o wiele ważniejsze niż kończenie sałatki.
- Kurwa mać, no zgaś się! - wrzasnąłem waląc ręcznikiem patelnię z płonącym mięsem.
Nienawidzę miejsca zwanego kuchnią!
Kiedy wreszcie ocaliłem moje skromne lokum, nadal kląc, wyrzuciłem małe bryłki węgla, które kiedyś były kurczakiem.
- Się będziesz musiał zadowolić sałatką - mruknąłem olewając iż osoby do, której kierowałem to zdanie, nie było w pobliżu. Ponownie chwyciłem za duży nóż. Już od rana byłem zły, teraz bierze mnie kurwica. A powodem był wypadający dziś osiemnasty lutego. Nigdy nie lubiłem dnia swoich urodzin, nie świętowałem go. Ba, nie pamiętałem o nim dość często. I dziś bym zapomniał gdyby nie sms od Zła (czyt. Mimi) o treści mniej więcej: "Wszystkiego najnikotywniejszego ;-)". Moja pierwsza reakcja - "Jakiego?!". Po ponownym przeczytaniu wiadomości doszedłem do wniosku, że
a) Żyję z debilami (nie żebym ja był jakoś specjalnie normalnym człowiekiem)
b) To będzie mój najgorszy dzień życia.
I jak na razie się sprawdza.

Nerwowo mieszam składniki sałatki z majonezem.
Już ósma. Zaraz będzie, a ja w lekkiej rozsypce i w uroczym zielono-różowym słodkim fartuszku.
Jeszcze tylko przekąski i piwo. Tia, typowo męski wieczór.
Rzucam fartucha w kąt, rozwiązuję kucyk trzymający moje zacne włosy w ryzach i odnoszę opaskę, która trzymała mi grzywkę, do łazienki. Idę załadować film i ogarnąć salon.
Chyba wszystko. Teraz zostaje tylko poczekać chwilę na niego...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tik, tak. Tik, tak...
Opuściła mnie złość, teraz tylko czułem zawód.
W pół do dziewiątej.
Już nie przyjdzie. Ponownie wbijam nóż w linoleum, wyciągam i wbijam, zostawiając niezbyt duże dziury. I tak jest do wymiany.
Nie mam pojęcia czemu siedzę w kuchni na ziemi i zabawiam się właśnie tym nożem. Jest mi cholernie smutno. Nie wiem czemu, może dlatego że on się nigdy nie spóźnia? Wystawił mnie do wiatru. To bolesne.
A może podświadomie nie chcę spędzać TEGO dnia samotnie? Tak się postarałem, a wyszło, tak chujowo.
I zawsze tak jest.
Gram przed nim. Chcę udawać samowystarczalnego, porządnego, nie być zwykłą rudą łajazą. Popisuję się, a zawsze kończy się, że jak ostatnia ciota ładuję się w jakieś gówno i on musi mnie ratować.
Tak nigdy mu nie zaimponuję. Jak mam mu zaimponować, gdy ma mnie za rozgotowane kluchy?
A teraz nie przyszedł...
Zawiodłem się, ale nawet nie mam siły być na niego zły.
Na jego miejscu może zrobiłbym to samo. Uciekłbym od takiej pospolitej i mało ciekawej osoby. W końcu jest ideałem, a ja zaliczam się do plebsu.

Nagle zacząłem się nieopanowanie śmiać nad swoim beznadziejnym żywotem. Czułem się niespełna rozumu. Może byłem. I bym się może śmiał w nieskończoność, lecz odrętwienie i lekki ból urwał mój wybuch radości. Spojrzałem na przeciętne opuszki swoich dwóch palców. Nóż wszedł tak głęboko że widziałem swoje ścięgna.
Ale ze mnie sierota.
Widok krwi wypływającej z ran wpędził mnie w jakiś dziwny stan błogości. Szkarłatna posoka miała piękną barwę podobną do barwy tęczówek białowłosego. Zlizałem stróżkę spływającą mi po dłoni i nadgarstku. Miała słodkawo metaliczny posmak. Trochę drażniący, lecz przyjemny.
Oszalałem.
Jak ostatni debil gapiłem się w ciepłą krew, co spływała z mojej dłoni i skapywała na zniszczone linoleum. Nie czułem bólu, prawdopodobnie uszkodziłem sobie nerwy, więc nic nie pchało mnie by chodź przemyć rany.
Zerknąłem na ostrze noża na którym zebrały się krople krwi powoli już krzepnące.
Odchyliłem głowę w tył patrząc w sufit.
Za piętnaście dziewiąta.
Kiedy ponownie porywała mnie fala błogości i niewytłumaczalnej szalonej radości, potężne odczucie brutalne sprowadziło mnie do rzeczywistości. Mój wzrok spoczął na nożu wystającym z mojego ciała. Zamrugałem zdziwiony.
Dlaczego nie odnotowałem kiedy moja ręka mocno zaciskająca się na rączce narzędzia kuchennego pchnęła je w mój brzuch?
Mocnym szarpnięciem wyrwałem nóż w odrzuciłem. Towarzyszył temu potworny ból i powiększenie rany. Krzyknąłem. Krew wypływała z mojego ciała obficie i szybko. Nie spodziewałem się aż tak obezwładniającego bólu.
Życie wcale nie przeleciało mi przed oczami, mimo że wiedziałem że umrę. Cóż za dramatyczny koniec...
Wykrwawiałem  się w kuchni (miejscu najbardziej znienawidzonym przeze mnie), z własnej winy, pewien że nikt mi nie pomoże. Życie mnie opuści nim nastanie rano. Ale ja tego chcę. Będzie mi lepiej gdy odejdę. Przecież tam go nie ma, a to jego wina. Wolę odpuścić i w ciszy umrzeć.
To czemu tak zawzięcie uciskałem ranę, czemu chciwie łapałem oddech, chodź ból mnie paraliżował i nie miałem już niemal na nic siły?
Nie czułem strachu. Nie czułem żalu.
Tego chciałem, to dostałem.
Dopiero w tych ostatnich chwilach życia uświadomiłem sobie jak bardzo pragnę śmierci.
Moją twarz wykrzywił lekki uśmieszkek, który znikł zaraz po ataku boleści.
Dziewiąta...
Osunąłem się bezsilnie na podłogę, nie będąc w stanie już usiedzieć prosto. Wszystko mnie cholernie bolało. Nie mogłem oddychać, ruszyć się. Spojrzałem jeszcze na całe we krwi dłonie, ubranie, podłogę i nóż odrzucony gdzieś w bok, po tym zatopiłem się w przyjemnej ciemności.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Klnąc na czym stoi świat śpiesznym krokiem zmierzałem ku dzielnicy w której mieszkał Człowiek Problem (czyt. Badou).
Już dziewiąta, spóźniłem się godzinę. Jednak wiem że ruda łajaza mnie nie zabije (to i tak byłoby możliwe), złagodnieje gdy zobaczy co jej niosę.
Oczywiście to nie moja wina, że jestem bardzo nie o czasie.
Od dłuższego czasu wiedziałem o urodzinach Badou, lecz nie wiedziałem co mu kupić. Wreszcie Mimi podsunęła mi pewien pomysł. W końcu co kupić komuś kto kocha tylko fajki?
No, więc dziś poszedłem odebrać prezent, ale okazało się że jeszcze nie jest dokończony. Cierpliwie czekałem aż wygrawerują jego imię i ozdobniki na srebrno-złotej zapalniczce. Tak właśnie spędziłem pół godziny.
Potem uciekł mi pociąg i czekając na kolejny kupiłem jakieś ostatki w cukierni.
A do tego jeszcze źle skręciłem i musiałem zawracać!
Co za upierdliwość losu.
Byleby tylko rudzielec nie wypróbował tej zapalniczki na mnie, bo jak pokazał to dzisiaj w kościele, bywa sadystą.

Kiedy już wchodziłem w korytarz doleciał mnie nieprzyjemny zapach spalonego mięsa.
- A radziłem: "Nie tykaj garów" - mruknąłem z lekką obawą o swój żołądek. Mam nadzieję że przetrwa do jutra...
Nie pukałem, bo po co? Nie raz dał mi do zrozumienia, że jak jesteśmy umówieni to drzwi dla mnie otwarte.
- Cze - rzuciłem w ciszę. Zaraz... ciszę? Nie usłyszałem nic po wejściu do mieszkania. Nic - Badou?
Nogi poniosły mnie do kuchni, to stamtąd wydostawał się swąd spalonej kolacji i jeszcze inny, znajomy mi zapach.
Kiedy tylko stanąłem w drzwiach trzymane przeze mnie pakunki wypadły mi z rąk.
- Badou!
Mój głos miał dziwną barwę gdy z okrzykiem rzuciłem się ku niemu. Wszędzie było pełno krwi. Jego krwi. Cały był nią umazany. Niesamowicie blada twarz wykrzywiona była grymasem bólu i... niemal niezauważalnym uśmiechem. Niedaleko leżał brudny od posoki nóż kuchenny. Jedną dłoń miał lekko ranioną, ale mnie przeraziła rana na brzuchu. Głęboka, dość rozległa i wciąż krwawiąca.
Trudno było zachować mi jasność rozumu. Wpierw nie wiedziałem co robić, potem jednak ocknąłem się i sprawdziłem puls. Niemal w ogóle nie wyczuwalny, lecz jednak był. Mocno ucisnąłem ranę, położyłem sobie jego głowę na kolanach.
Po chwili karetka była już w drodze.
 Wezwanie jej wymagało ode mnie więcej niż myślałem. Jąkałem się, przejęzyczałem, myliłem.
Trochę przestraszyła mnie moja reakcja, ale zrozumiałem że to dlatego, że mi na nim zależy. Przecież był moim przyjacielem...
Coś szeptałem, nie wiem jednak co. Może go nawoływałem? Może pocieszałem?
Dotarło do mnie jak ważny dla mnie jest. Nie chciałem go stracić.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ciepło. Gryzący zapach. Cisza, zmącona jedynie przytłumionymi dźwiękami rozmowy kobiety z mężczyzną.
- Już powinien się wybudzać - kobieta. Jej głos był miły i uprzejmy. Przyjemnie pieścił uszy. Ktoś nerwowo przechadzał się po pomieszczeniu w którym się znajdowałem. Słyszałem szelest ubrań i stukot niewątpliwie twardej podeszwy o kafelkowaną podłogę.
- Dobrze, że mogę wreszcie z panią porozmawiać. Nikt nie chciał mi udzielić zadowalającej odpowiedzi - mężczyzna o głosie idealnym. Ideał... tylko jedno imię mogło być odpowiednikiem tego słowa.
Czemu nie chcesz dać mi spokoju biała mendo?!
- Niestety, nie mogę wiele panu powiedzieć. Nie jest pan rodziną pacjenta - kobieta.
Pacjenta?
- Jestem nią bardziej niż przewracający się w grobie starszy brat - jego warknięcie. Jego głos był pełen troski i brzmiała w nim nutka irytacji.
- Proszę się nie denerwować - uspokoiła uprzejmie kobieta - Najważniejsze że z tego wyjdzie. Dzieki panu - chwila milczenia po obu stronach - Wie pan może dlaczego mógł targnąć się na swoje życie?
Westchnięcie.
- Nie mam pojęcia...
Chciałem się ocknąć do końca, lecz coś omiotło mnie i ściągnęło w błogą nieświadomość.

Wszystko mnie bolało, a najbardziej odczuwałem boleść w okolicach brzucha. Wróciły mi wszystkie zmysły. Z trudem uniosłem powiekę zdrowego oka. Udało mi się to dopiero za trzecim razem i zaraz po tym zaatakowało mnie ostre światło jarzeniówki. Mruknąłem niezadowolony.
Cały byłem zesztywniały. Rozejrzałem się niepewnie. Byłem w szpitalu. Pierwszą rzeczą na jaką natrafiłem były rozgniewane rubinowe oczy.
Chciałem się odezwać, ale fizyczne powody mi nie pozwoliły. Coś tam wycharczałem.
Heine westchnął i przewrócił oczami. Sięgnął po szklankę z wodą i przystawił mi słomkę do zeschniętych warg. Łapczywie wypiłem niemal całą dawkę klarownego płynu.
Wtedy coś do mnie dotarło.
Nie udało się. Otrzymałem niechcianą pomoc.
- A teraz gadaj - usłyszałem jego lodowaty głos - Już możesz.
Spojrzałem na niego zmęczonym wzrokiem.
- Co chcesz wiedzieć? - szepnąłem. Tylko na tyle było mnie stać. Jego zimne spojrzenie mnie ubodło. Nienawidziłem kiedy tak na mnie patrzył.
- Wszystko - odparł - Mówili mi, że kiedy to zrobiłeś byłeś trzeźwy. W twojej krwi, nie nie licząc niepokojąco wysokiego poziomu nikotyny, nie znaleźli też śladów narkotyków. Wiec teraz mi grzecznie powiesz dlaczego to zrobiłeś.
- Co jak nie powiem?
- Powiesz - rzekł pewnie - Albo cię zmuszę.
Raczej nie chciałem by mnie zmuszał.
Jednak z moich ust nie wydobyło się żadne słowo. Uparcie milczałem, chodź teraz miałem okazję się ujawnić. Mogłem wyznać mu co czuję. Lecz... jakoś nie umiałem. Bo co miałem mu powiedzieć? Że mimo iż codziennie powoli mnie zabija, ja nie umiem przestać go kochać? To niewykonalne.
Odwróciłem głowę od niego i odgarnąłem niesforną grzywkę z twarzy. Nagle poczułem mocny chwyt na właśnie tej ręce. Zawisł nade mną opierając się o ramę łóżka. Boleśnie zgniatał mi nadgarstek opierając się jednym kolanem o materac.
- Nie wkurwiaj mnie, Badou - syknął z płonącym gniewem wzrokiem. Przestraszyłem się. Moje serce biło niemożliwie szybko, na skronie wpłynął pot, a na twarzy malowała się panika. Widząc to nieco rozluźnił uścisk, ale nie puścił. Nie odsunął się.
- Co cię to tak obchodzi? - spytałem cichutko i niepewnie.
- Bo znalezienie ciebie wykrwawiającego się na podłodze w kuchni raczej nie należy do przyjemnych doświadczeń - odparł - No ładny sobie sprawiłeś prezent na urodziny.
Zignorowałem ostatnie zdanie.
- Skoro widziałeś że sobie sam to zrobiłem, to było mnie tak zostawić - głos mi nieopanowanie drżał. Bałem się go. Zawsze czułem niepokój kiedy był zły, ale nigdy nie byłem obiektem jego złości.
- Nie martw się - powiedział - Zapamiętam na przyszłość. Teraz podaj mi powód.
Zamilkłem na chwilę. I we mnie zaczęło się gotować. I tak za dużo we mnie było.
- To twoja wina! - wybuchłem nagle. Momentalnie zawyłem z bólu i skuliłem się na tyle ile mogłem. Rana paliła, kuła, szczypała i rwała mnie w jednej chwili. Zdusiłem łzy cierpienia. Puścił mnie i odsunął. Chciałem znaleźć taką pozycję, która osłabiłaby ból, lecz zapomniałem jak zdrętwiały jestem. Wyglądało to tak jakbym wił się pod jakimś sadystą i wykrzywiał z cierpienia.
Kiedy udało mi się opanować oddech zerknąłem na niego z wyrzutem. Na jego pięknej twarzy malowało się zdziwienie, zagubienie i już tylko resztki złości.
- No, sorka, że nie zadzwoniłem że się spóźnię. Prezent odbierałem - prezent??? - Ale przecież to chyba nie powód by próbować się zabić!
Pokręciłem głową i nie uraczyłem go już ni spojrzeniem.
- Jesteś głupi i ślepy - mruknąłem pod nosem - Idź sobie.
Coś tam wymamrotał i posłusznie odszedł. Aż drzwi za nim trzasnęły.

Dopiero kiedy się wyniósł oceniłem swój stan.
Byłem podłączony do kroplówki, a fakt ten mnie raczej nie cieszył, bo chyba igła wystająca z ciała przeraża mnie bardziej niż nóż (taki czarny humor). Te nieszczęsne dwa palce miałem prawdopodobnie zeszyte i opatrzone, chodź nie czułem nici. Pewnie trochę minie nim nerwy się zregeneruja i odzyskam czucie w opuszkach.
No i główny powód mojego pobytu tutaj. Brzuch miałem szczelnie owinięty bandażami, a ranę również zeszytą. Jednak mam wątpliwości czy na tym się skończyło, bo z bólu ledwo wyrabiałem.
Do tego napieprzała mnie głowa, ale to pewnie wina białej mendy.
Tak więc, grzecznie leżałem póki usłyszałem znajomy, miły głos:
- Dzień dobry.
- Dobry... - burknąłem.
- Jak się dziś czujemy? - spytała kobieta zbyt miło jak na zwykłego lekarza. Spojrzałem na nią. Niebyt długie błękitne włosy miała związane w kucyk, na nosie błyszczały jej szkła okularów, a pod kitlem widać było t-shirt z jakąś kapelą rockową. Odnotowałem również że zamiast szpilek spódnicy, jak większość lekarek, miała na sobie jeansy i nowe trampki. Osobliwa pani doktor. Tak jak spodziewałem się po głosie była bardzo ładna i młoda, niewiele starsza ode mnie. Promiennie się do mnie uśmiechała.
- Badou Nails, prawda? - spytała zerkając na kartę pacjenta, którą trzymała.
- Ta.
- Hmm... - zamyśliła się dokładnie zapoznając się na moim przypadkiem. Jej złote tęczówki błądziły po białym papierze pełnym moich danych - Rana kuta jamy brzusznej, przecięcie opuszki drugiego i trzeciego palca lewej reki, niebezpiecznie wysoki poziom nikotyny we krwi.
- A właśnie, mogę na dymka? - ocknąłem się słysząc słowo "nikotyna".
Spojrzała na mnie jak na ducha.
- Pan sobie żartuje?
- Po pierwsze, nie "Pan", moje imię jak tam jest zapisane w papierach to Badou - mruknąłem - Po drugie, nie. Nie żartuję. Muszę zapalić.
Westchnęła i potarła skroń widocznie zmęczona.
- Ojoj, trafił mi się trudny pacjent - jęknęła. Podeszła bliżej do łóżka - W szpitalu nie wolno palić. To niezdrowe.
- Przecież sama pani pali - zaoponowałem starając się usiąść. Teraz ją zabiłem.
- Skąd ty to wiesz?
Uśmiechnąłem się w nieco mendowaty sposób.
- Charakterystyczne ułożenie ust - powiedziałem. Zaśmiała się melodyjnie.
- Ale ty spostrzegawczy, Badou. Takie pytanko. Jak to możliwe że wyglądasz na zdrowego, ba ty jesteś zdrowy, mimo takiej ilości nikotyny w organizmie?
Wzruszyłem ramionami.
- To chyba po bracie. Wychowywałem się w papierochach.
Lekarka znów się uśmiechnęła, jednak po chwili zmarszczyła grube brwi.
- No, dobrze - zaczęła - Ale ja tu nie na pogaduchy. Jak się czujesz?
- Spoko...
- Hmm... wątpię - mruknęła - Przyszłam zmienić ci opatrunek.
Podeszła bliżej i zobaczyłem plakietkę na jej fartuchu. Bella Devide.
- Powinieneś być bardzo wdzięczny przyjacielowi - powiedziała nagle zakładając rękawiczki.
Prychnąłem.
- Jeszcze czego...
- Uratował ci życie - mówiła dalej - Zdejmij koszulę - poleciła - Tak chyba wypada.
Grzecznie i ostrożnie rozebrałem się i zostałem w samej bieliźnie
- Gdyby nie on...
- Nie próbowałbyś popełnić samobójstwa? - dokończyła moją myśl.
Nie odpowiedziałem, a Bella nie drążyła. Zaczęła powoli rozwijać opatrunek. Czym bardziej go ubywało tym bardziej czułem zapach jakiejś mazi lub Bóg wie czego, czym posmarowana była rana.
A sama rana wyglądała okropnie. Zeszyta rana wygląda strasznie.
Nitki o ciemnej barwie odstawały, skóra wokół była sina i opuchnięta. W prawdzie nie była jakaś szczególnie wielka, miała może jedenaście centymetrów. Szybko odwróciłem głowę od tego szkaradnego widoku
- Miałeś ogromne szczęście - przyznała błękitnowłosa biorąc jakiś spray z szafki. Miał on gryzący zapach i brunatny kolor - Niewiele i już by cię nie było po tej stronie.
Spryskała płynem mój brzuch i przyłożyła gazik.
- Au! - zakrzyknąłem gdy tylko dotknęła mojej wrażliwej skóry.
- Boże... - zaśmiała się - Baba, nie facet.
- No, bo boli... - pisnąłem i zdusiłem cierpiętnicze łzy. Przyłożyłem zewnętrzną część dłoni na ust. Zauważyłem czerwone ślady na nadgarstku. Bosko... zaraz się spytała skąd je mam.
- Sam jesteś sobie winien - odparła i widząc moją minę zamilkła zmieszana - Przepraszam - udało się jej burknąć.
- Nieważne - odparłem - Nie wracajmy do moich głupstw.
Kłamałem. To nie było takie nic. Ale nie żałowałem, byłem gotów zrobić to ponownie.
Jednak Bella rozpromieniła się na powrót.
- Każdy ma kiepski dzień - powiedziała, dostarczając mi kolejnej dawki cierpień. Ja pierdole, jak boli! Spojrzałem na nią i o dziwo jej twarz wykrzywiało zmartwienie i ciekawość - Mogę wiedzieć co spowodowało ten kiepski dzień? Czyżbym dobrze sądziła, że winny jest twój przyjaciel Heine? - zapytała.
Zagryzłem wargi. Nie chciałem jej mówić. Nie chciałem nawet do tego wracać. Zależało mi jedynie na tym by szybko wrócić do przydatności i spróbować ponownie. Do skutku.
Nie odezwała się wiecej. Skończyła co miała i zaczęła zbierać zużyte opatrunki.
- Czy masz jakieś inne dolegliwości niż ból? - spytała ponownie sięgając po swoją teczkę.
- Chyba nie, a co? - odparłem połknąwszy tabletki przeciwbólowe które mi podała. Spojrzała na mnie z troską w tych ciepłych tęczówkach koloru pszenicy i przysiadła na łóżku obok.
- Taka rana to bardzo poważna sprawa. Może przyjaciel ci nie powiedział, ale musiałeś przejść poważny zabieg. Musieliśmy zatamować krwotok wewnętrzny - powiedziała - Jakbyś cokolwiek poczuł, co wskazywało by na powikłania, musisz bardzo szybko to zakomunikować. Straciłeś naprawdę dużo krwi.
Odniosłem wrażenie że nie jest ona zwykłym lekarzem. Otacza mnie troską niemal matczyną i fakt że rozczochrała mi na pożegnanie włosy, jeszcze mnie utwierdził w jej wyjątkowości.
- Echem... pani Bello? - zawołałem nim opuściła moją salę.
- Tak, Badou? - spytała poprawiają okulary które miały czerwone oprawki.
- Dwie rzeczy - zacząłem - Pierwsza, nie chcę by odwiedzał mnie Heine. Nich mu pani nie zezwala, bo wiem że menda na pewno będzie chciała mi zatruć życie - kiwnęła głową, niezbyt rozradowana - A druga... mogę zapalić?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Nie chciał mnie widzieć, nie mam pojęcia czemu.
Zastanawiało mnie dlaczego w ogóle mnie to obeszło i dlaczego uparcie do szpitala przychodziłem.
Pytałem się o niego, obserwowałem przez szybę i myślałem o nim non stop.
Jakaś obsesja.
Czuł się już lepiej. Po operacji nie było żadnych powikłań, a co pytałem to odpowiadali mi, że jest w dobrych rękach. Nie wątpiłem. Poznałem panią Bellę i jestem zdania że jest to naprawdę dobry lekarz. Mimo iż pracowała wcześniej w prosektorium i ma może mało taktu. Najbardziej niesamowite było to, że każdego pacjenta otaczała opieką. Rozmawiała, żartowała, pocieszała. A Badou to już szczególnie. Chyba się zaprzyjaźnili.
Ten kretyn oczywiście odmówił pomocy psychologa. W sumie to prawie z nikim nie rozmawiał. Nigdy go takiego nie widziałem. Aż emanował smutkiem i depresją. Jeden plus że nie szalał, bo Bella pozwoliła mu palić.
Tylko czemu miał takiego doła?
Ciągle głowiłem się jaki jest powód jego fatalnego stanu, a jego słowa podczas naszej ostatniej rozmowy nie chciały mi wylecieć z głowy. Czyżby była to moja wina? Przecież ja nic mu nie zrobiłem. Nic mu nie powiedziałem. Nie pokłóciliśmy się, ani nic z tych rzeczy. Nie licząc złego humoru ostatnio, który już mnie zmartwił, to nic się nie działo. Zauważyłem że nie lubi swoich urodzin, wiec pewnie to było faktem że zachowywał się tak, że bez kija lepiej było do niego nie podchodzić.
Przez to i ja byłem smutny. Kiedy widziałem go w takim stanie aż bolało mnie serce. Nie mogłem jeść, spać, ciągle coś mnie denerwowało. Wracałem ze szpitala i odczuwałem jego brak. Na szczęście nie dostaliśmy żadnych zleceń od Babci Lizy, więc nie było tragedii (nie żebym sam nie umiał sobie poradzić).
Chciałem by w końcu wrócił do zdrowia, lub chodź pozwolił mi się odwiedzić.

Cichym korytarzem niosły się jedynie moje zdenerwowane kroki. Raz jeszcze zerknąłem na pudełeczko w mojej dłoni. Chciałem mu w końcu dać ten cholerny prezent, ale nie miałem odwagi tam wejść. W końcu nie chciał mnie widzieć. Miałem pietra chodź był środek nocy i wystarczyłoby tylko wejść i zostawić paczkę na stoliku. Ale przecież mógł się obudzić. Co by się stało gdyby mnie ponownie wyrzucił? Chyba nie chciałem sprawdzać jakbym się czuł. Ewentualnie wypróbował by na mnie prezent, a tego także nie potrzebuję.
- Psia krew - mruknąłem. Zatrzymałem się na środku korytarza i przetarłem zmęczoną twarz. Jak ja nie lubiłem takich utrudnień. Doprowadzało mnie to do niemal najwyższego poziomu wkurwienia.
I zaczął bym klnąc w najlepsze, lub krzyczeć gdyby nie przerwał mi znajomy głos:
- Heine?
Wzdrygnąłem się i niemal upuściłem pakunek. Spojrzałem w stronę z której dobiegał głos. Teraz wydawał się jeszcze bardziej kruchy. W tym słabym świetle i wytartej szpitalnej koszuli był niemiłosiernie blady. Widziałem jak schudł. Rude włosy opadały mu na wychodzoną twarz. Wyglądał jak cień. Czy szpital robi to z każdym?
- Co tu robisz? - spytał niepewnie i podchodząc do mnie z wolna. Podrapałem się zdenerwowany po głowie.
- Noo... martwiłem się - wydukałem wreszcie - I przyniosłem ci ten prezent.
- Jaki prezent? - zaciekawił się.
- No, na twoje urodziny...
Zmieszał się.
- Oł, to... miło z twojej strony...
Zaraz po powiedzeniu tego potknął się i byłby zaliczył spotkanie z podłogą gdyby nie mój szybki refleks. Szybko i mocno go chwyciłem nie pozwalając upaść. Z jego gardła wydobył się urwany krzyk. Mocno objął mnie jedną ręką za szyję, a druga przycisnął do brzucha. Niewątpliwie go to zabolało. Nie powinien wykonywać gwałtownych ruchów.
- Wszystko w porządku?
Nie odpowiedział.

Kap... Kap... Kap...
Spojrzałem na jego koszulę. Rozkwitał na niej duży szkarłatny kwiat, który cały czas się powiększał. Na ziemię spadały kolejne krople jego krwi, nieważne jak mocno by uciskał ranę.
Kurwa mać, zerwał szwy!
Natychmiast zawołałem pomoc.
Mocno do mnie przylgnął chwiejąc się na nogach, a ja mocniej po podtrzymałem w pasie.
Po chwili przybiegły pielęgniarki i przestraszyły się niemniej niż ja. Usadziły go na wózku i zawiozły natychmiast do sali zabiegowej. A ja zaraz na nimi.
- Co się stało? - pani Bella wbiegła do sali już poinformowana przez pielęgniarki. Kiedy zobaczyła Badou pobladła, by zaraz odzyskać zimną krew. Kiedy pomocnice ściągały z rudzielca koszulę ona zdążyła ubrać fartuch, umyć ręce i przygotować potrzebne przedmioty na stoliku przy metalowym łóżku. Po czym raz jeszcze umyła ręce i ubrała rękawiczki. Wstrzyknęła mu coś w ramię i był to prawdopodobnie środek znieczulający.
- Trochę potrwa nim zadziała - uprzedziła - A my musimy szybo na powrót cię zeszyć - spojrzała na mnie - Proszę go przytrzymać jakby się wyrywał.
Podszedłem do stołu niepewnym krokiem. Widząc cierpienie zmieszane z przerażeniem na jego twarzy chciałem uciekać, lecz zostałem.

To było okropne. Leżał spokojnie, mimo że w niezbyt dużej sali zabiegowej rozchodziły się jego krzyki zmieszane z łkaniem. Znieczulenie jeszcze nie zaczęło działać, a on niemożliwe cierpiał.
Nie wiedziałem co robić. Starałem cię nie patrzeć co robi pani doktor, ale patrzenie na niego było jeszcze gorsze. Słone krople sklejały mu gęste rzęsy, wargi miał pogryzione niemal do krwi, a policzki czerwone. Złapałem jego dłoń gdy z bólu wgryzł się w swój nadgarstek. Pochyliłem się przy nim.
- Wszystko będzie dobrze - zacząłem mu szeptać mu ucha - Zaraz skończą.
Mocno zacisnął swoje palce z moimi, jakby w obawie że pójdę i go zostawię. Przecież bym tego nie zrobił. Aż taką mendą nie jestem. Przyciągnąłem jego dłoń do ust. Przez przypadek ucałowałem czerwone ślady po jego zębach. Dziwne, nie zniesmaczyło mnie to, nie odepchnęło.
- No już. Zaraz lek zacznie działać - dalej go pocieszałem. Nawet nie wiedziałem co mówię. Po prostu mówiłem. Z minuty na minutę krzyczał mniej, jak mówiłem lek zaczął działać. Jednak wciąż go bolało.
Żałowałem że nic nie mogę zrobić żeby tak nie cierpiał.
Chodź sam jest sobie winien. Sam sobie to zrobił.
To dlaczego tak mi ciężko na sercu?
Czemu tak często ostatnio zadaję sobie pytanie czy to aby na pewno jest przyjaźń? Czy to co czuję nie jest czymś więcej?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wszystko mnie bolało.
Kazałem podać sobie jakieś krople na sen bo byłem pewien że w nocy nie zasnę.
Teraz budząc się znów czułem ból, lecz był on niczym w porównaniu z wczorajszą nocą. Było mi wstyd popisu słabości jaki dałem. Jeszcze przy Heine. Dziwnie się czułem kiedy przy mnie był, kiedy mnie pocieszał, kiedy trzymał mnie za rękę.
Nigdy przy nikim nie płakałem. Może miałem wytłumaczenie - szyli mnie na żywca. Ale to jednak wstyd. Chłopaki nie płaczą. Teraz nie chciałem go spotkać póki nie pozbieram dumy, a może to potrwać, bo chyba rozpieprzyłem ją po całym szpitalu.
Bosko, kurwa, zajebiście.
Niespokojnie się poruszyłem, wstrząśnięty dreszczem. Miałem wrażenie że ktoś na mnie patrzy.
Błagam nie on!
Gdy zrzuciłem z siebie sen zaatakowało mnie światło nowego dnia. Zasłoniłem się przed nim i mruknąłem niezadowolony. Coś skrzypnęło. Czyjeś szybkie kroki rozniosły się po pokoiku i po tym jak usłyszałem dźwięk zasuwanej rolety ujrzałem osobę która przy mnie byłą
Chciałem wczołgać się pod ziemię i już nigdy nie wyjść...
- Jak się czujesz? - spytał Heine. Uciekłem wzrokiem i burknąłem:
- Spoko...
Spojrzał na mnie zmartwiony, zdziwiony i zaciekawiony.
- Jesteś na mnie zły?
- Nie...
- To o co chodzi? - spytał ponownie. Westchnąłem.
- Jak gdzieś znajdziesz moją dumę to mógłbyś mi ją z powrotem przynieść?
Nagle zaczął nieopanowanie chichotać. Opadł na krzesełko wciąż lejąc się ze mnie w najlepsze.
- To o to chodzi? - wykrztusił ocierając łzy rozbawienia z kącików oczu.
- Nie śmiej się ze mnie! - oburzyłem się. Nic to nie dało. Mam wrażenie że ma mniejszy mózg nisz myślałem i chyba pani Bella ma więcej taktu...
Sięgnąłem po szklankę z wodą na stoliku. Kiedy nieprzyjemne pieczenie i suchość w gardle znikły zrobiłem najoczywistrzą rzecz na świecie. Zapaliłem. Wiedziałem że alarm przeciwpożarowy w mojej sali jest wyłączony a wywietrzniki działają mocniej niż w innych salach. Wmusiłem się do pół siadu wydając z siebie dźwięki zajebistego bólu.
- Cieszę się że wszystko w miarę OK - usłyszałem jego szczerze uradowany głos. Kim jesteś i co zrobiłeś z Heine? - I wiesz chyba wypada bym dał ci wreszcie ten prezent.
- Hę? A... tak...
Sięgnął na stolik i podał mi małe paczuszkę owiniętą w zielony papier. Ostrożnie rozdarłem papier z rosnącym podekscytowaniem.
Kupił mi prezent...
Proszę nie zauważ rumieńców!
Podniosłem wieczko pudełka i prawię się zapowietrzyłem. Zerknąłem na niego, a on uciekł wzrokiem. Wziąłem w dłoń niezbyt dużą srebrną zapalniczkę ze złotymi zdobieniami. Całą jej powierzchnię pokrywały grawerowane mistyczne wzory od których aż kręciło się w głowie. Najbardziej rzucało się w oczy moje imię pisane z dużą dokładnością, pełne zawijasów. Była ciężka, więc znaczyło to że jej wykonania użyto prawdziwych metali szlachetnych. Otworzyłem ją i odpaliłem. Duży płomień wybił w górę z niepodobnym sykiem. Wpatrywałem się ogień przez chwilę i zamknąłem ją.
Byłem w szoku. Nie spodziewałem się dostać czegoś takiego
- Heine, jest piękna - wydukałem. Podrapał się lekko zmieszany po głowie.
- Taki drobiazg. Nie wiedziałem co ci kupić. Mimi poddała mi ten pomysł - wytłumaczył niepotrzebnie. Milczeliśmy przez chwile.
- Badou... - zaczął nagle i poczułem jego dłoń na swojej. Spojrzałem na niego zaciekawiony. W jego czach widziałem ten błysk, lecz minę miał zaciętą i może także zawstydzoną - No bo, ja dość dużo myślałem... to skomplikowane - uciął i zagryzł wargę nieświadomie splatając nasze palce.
- Tak? - próbował go ośmielić. Ciekawość zżerała mnie od środka. Udawałem że ignoruję nasze złączone dłonie, chodź ten gest wypuścił w moje ciało ogień.
- Ja... sam nie do końca to rozumiem... to ostatnio do mnie dotarło... ja chyba... chyba cię kocham - wyjąkał wreszcie.
Zamarłem. Gapiłem się na niego z otwartymi ustami i szukałem w jego zaczerwienionej twarzy oznak kpiny. Nie znalazłem tak owej.
Zabrał dłoń. Wstał i chciał odejść. Nim go mojego mózgu dotarł ten fakt, już chwyciłem go za nadgarstek i lekko się uniosłem.
- Nie idź - powiedziałem cicho. Spojrzał na mnie zadziwiony - Nie rozumiem. Jak to mnie kochasz? Mnie?
- No, tak jakby... - mruknął.
Zamilkłem na chwilę nie puszczając go.
- Czy ty się domyśliłeś? - spytałem zawstydzony.
- Domyśliłem czego?
Uciekłem wzrokiem.
- Że... że to przez ciebie próbowałem... zabić się...
Ponownie do zagubiłem. Widziałem ból w jego niesamowitych, cudownych oczach. A także lekki szok, tak jak za pierwszym razem kiedy wykrzyczałem mu to w twarz.
- Już to mówiłeś. Przecież tylko się spóźniłem, to...
- Kocham cię, Heine.
Zastygł bez ruchu kiedy tylko wyszeptałem te słowa. Zamrugał kilkukrotnie.
Widząc jego reakcję puściłem go i opadłem w poduszki zrezygnowany i zażenowany własnym wyznaniem. Zakryłem sobie czerwoną twarz.
Nagle poczułem jak materac obok ugina się i jak jego oddech muska moje odkryte skronie. Potem zabrał moją rękę z mej twarzy.
W jego obliczu widziałem zdziwienie, zaskoczenie, poczucie winy i mały promyczek radości.
- I to był powód? - spytał z troską w głosie.
- Wstydziłem się - odpowiedziałem drżącym głosem - Było mi z tym źle...
- Ty idioto - przerwał mi. Po czym poczułem jego wargi na swoich. Delikatnie, lecz stanowczo. Tak całować mógł tylko on. I tylko mnie, innej możliwości nie ma. Teraz kiedy go mam, to go nie oddam. Odwzajemniłem pocałunek nie myśląc nawet przy tym.
- Nigdy więcej nie rób takich głupstw - nakazał - Wiesz, że jestem osobą upartą. Jeśli będę chciał to się ode mnie nie uwolnisz...
Dla mnie zabrzmiało naprawdę pięknie.
- Póki dalej będziesz mendą która nie da mi żyć bez siebie, nie zamierzam próbować ponownie - odparłem i uwiesiłem się mu na szyi prosząc o więcej przyjemny pieszczot.
Zaśmiał się i ponownie złączył nasze usta w pocałunku.
I byłoby pięknie ładnie gdyby nie kobiecy pisk:
- Kyaaaa!!!
I odgłos robionego zdjęcia. Natychmiast oderwaliśmy się od siebie. Nasze spojrzenia utkwiliśmy w stającej przy drzwiach doktor Belli. Na policzkach miała rumieńce, iskrzącym wzrokiem nasz ilustrowała, a w dłoni trzymała swojego smartfona w czarnej obudowie z płomieniami.
- Wiedziałam! Wiedziałam! Wiedziałam! - zaczęła wykrzykiwać podskakując jak jakaś zbzikiwana - Szpitalna miłość! Ale to uroczeee!!!!
Po czym zrobiła kolejne zdjęcia.
Heine popatrzył na mnie, na nią, na mnie i z powrotem na panią doktor. Po tym niewiele myśląc rzucił się za nią w pogoń po cały szpitalu, wykrzykując coś w stylu: "Oddawaj telefon, zboczona wariatko!"

I jak tu teraz nie chcieć żyć???







Wiem że zakończenie przesłodzone, chciałem uśmiercić Badou, ale mi jeszcze życie miłe. Szefowa niewątpliwie by mnie ukatrupiła gdybym posłała rudego w piach. Wprawdzie w mojej głowie widok Heine rozpaczającego nad grobem Badou, lub jego ciałem, jest cudowny, lecz tak chyba też jest ładnie. Prawda?

6 komentarzy:

  1. wcale nie przesłodzone. Bella mnie rozwaliła XD nie spodziewałam się po niej XD Prędzej po Mimi. Ale dobrze że nie uśmierciłaś Badou^^ taki koniec o wiele bardziej mi się podoba~!!!!! x3
    Świetnie oddajesz charakter Badou muszę przyznać~... Geniusz.
    No cóż idę poczytać to tam jeszcze o nich ciekawego napisałaś, weny~!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej!:D O rajusiu, jak się cieszę, że zostawiłaś namiary na swojego bloga! Wchodzę a tu... Tyle Dogsów *.* Z nimi to jak na lekarstwo czegokolwiek, a u Ciebie kopalnia! I jeszcze widzę Durararę i Kuroko i o jej, ile będzie czytania^^ To tak pierwsze wpadło mi w łapki i bardzo mi się podobało:) Charakterki dobrze oddałaś:)! Może i było trochę słodyczy i melancholii ale jak dla mnie miła odmiana:) Na pewno sięgnę po więcej, jak będę miała czas! Dziękuję też za komentarz u mnie ;D
    Vanilia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeeej... Serio nie łudziłam się że tu zerkniesz. Dziękuję, że sięgnęłaś po jednego z moich shotów, akurat tego z gorszych. Taak wiem, że jedzie cukiernią, ale co poradzę na shoty na zamówienie?
      A co Twojego blogo to pewnie będę stałym bywalcem c:

      Usuń
  3. No!!!
    I TO jest coś! *-*
    Rany, jestem wniebowzięta! Przy takich opowiadaniach mogę zmieniać zdanie, że jednak lubię Heine x Badou xDD
    Cudne opowiadanie, w dodatku dłuuugie *-* Najdłuższy shot ze wszystkich z DOGSów, jeśli mi się dobrze wydaje? ( nie liczę rozdziałowego opowiadania, oczywiście ), a napisany tak lekko i tak wciągająco, że zatraciłam się bez reszty! W dodaku w połowie puściłam sobie playlistę i jeszcze milej się czytało, naprawdę :3
    Już na samym początku, kiedy czytałam to spojrzenie Badou na jego uczucie do Heine'a, pomyślałam sobie "No! W końcu opowiadanie mówiące o początku miłości!"
    "Co zrobić z gałką zmiany biegów?" AHAHAHA xD O rany, takie głupie myśli przychodzą do głowy, że masakra xD Aż chciałoby się zobaczyć ten cały film "Namiętność pod maską ferrari" xDD
    Fajnie opisałaś ten cały akt z Badou, gdy czekał na Heine'a, gdy się skaleczył i wbił sobie nóż w brzuch, serio. Szczerze mówiąc, czytając to myślałam sobie nawet o tym, że właściwie nie miałabym nic przeciwko, gdyby jednak umarł ( sądziłam, że nawet byłabym w stanie się wzruszyć ), ale, jak się później okazało, zakończenie było jednak inne xD Arcik bardzo ładny, pasuje całkiem do wcześniej opisanej chwili (gdyby nie drobna nieścisłość, jaką są naboje xD).
    Perspektywę Heine'a też ładnie przedstawiłaś, miło się czytało i... no, kurde, nie potrafię się wysłowić, cholera jasna! xDDD
    Ogólnie, całe opowiadanie spodobało mi się tak bardzo, że aż się zdziwiłam, kiedy dotarłam do końca xD Napisane w tak "luźny" sposób, że ze spokojem przeczytałabym jeszcze ze 20 stron ciągu dalszego <3
    Mam nadzięję, że "Tułaczki do szczęścia" się takie okażą, to już w ogóle się zakocham w tym pairingu *-*
    A co do pioseneczek, które sobie puściłam...
    Mein Herz Brennt na playliście nie działa xD
    Jestem ciekawa skąd jest to "Bogowie" i "Lilium"?
    "Let Me Hear" piano OMG *-* Ubóstwiam Kiseijuu Sai no Kakuritsu, a jak tylko zerknęłam na tytuł na playliście mówię "Tak! To na pewno to!" Śliczne <3
    Two Steps From Hell - Heart of Courage, to z jakiegoś filmu? *-* Rany, świetne! Aż dreszcze o mnie przeszły jak tego słuchałam *-* !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zasmucę cię. Tyłeczki są pisane inaczej, o wiele. Co zabawne każdy rozdział jest inny, bo tak naprawdę nie wypracowałam sobie jeszcze jednolitego stylu i muszę naprawdę wieeele jeszcze poświęcić czasu by nauczyć się pisać.
      HB to dość specyficzny parking, każdy tak naprawdę widzi go inaczej i w innego "konfiguracji". Kiedy powstawał WINNY widziałam Heine jako rasowego seme (mój pogląd wypaczyły nieco pewne osoby), a Badou jako zakochaną ciotę (tak, to także wina tych osób) Moje myślenie po czasie i po niemal totalnym zgniciu względów przyzwoitego, normalnego myślenia, wszystko mi się poprzewracało, co pewnie widać w moich ostatnich shitach (chociażby Piękno, które sama jako swoje dziecko bardzo pokochałam).
      I tak, WINNY jest najdłuższy. Obecnie nie potrafię pisać tasiemców, bądź chociaż stonóg, gdyż wszystko co bym chciała ująć, udaje mi się przelać w niecałych tysiącu słowach.
      Co do muzyczki... Mein Herz Brennt już naprawiłam (film z którego wzięłam muzyczkę został usunięty) Bogowie to muzyczka z Bogów a Lilium to z Elfen Lied, tylko że bodajże jak dobrze kojarzę jest na pianinie. 2 Steps From Hell... ubóstwiam. Robią muzykę głównie do gier i filmów, a serduszko akurat z niewiadomych mi źródeł. Aczkolwiek, chyba mnie można odmówić uroku temu stosunkowo krótkiemu utworowi.

      Usuń