wtorek, 3 lutego 2015

Tułaczki do Szczęścia 10


Krocząc po czerwonej ścieżce znajdziesz odkupienie w ramionach tych upadłych


Pamiętała, że biegła. 
Tylko skąd i dlaczego wiedziała, że musi? Jaka siła pchała ją do morderczej pogoni za przeczuciem?
Jej bose stopy wbijały się w mokrą ziemię, jakby nasiąkniętą krwią, włosy o intensywnym rdzawym kolorze, niczym welon ciągnęły się za nią na wietrze, unosiły, opadały, znów podrywały się w dzikich spazmach. Mundurek szkolny, układający się na jej wysportowanej sylwetce w nieładzie, podarty i brudny od panicznej ucieczki, pogoni za przeczuciem, przez szkolne płoty, ale nie dbała o to. 

Czuła, czuła zapach dymu, słyszała jak skwierczy mięso palonych żywcem i jak jęczy szkielet kościoła, by z hukiem, niby z błogosławieństwem od Boga runąć w dół, chcąc swą świętością zmiażdżyć Piekło. 

Co czuła? 
Czy słowa mogą wyrazić jak bolesną melodię zagrało jej siedemnastoletnie serce, gdy ujrzała swój dom stojący w świetle płomienia? 
- Niemożliwe... - ułożyły jej usta. Suche i spękane, drżące wargi smakowały pyłem. Gorzkim, szorstkim pyłem, który wirował na tle poszarzałego nieba, które bezlitośnie śmiało się z niej, nie zsyłało ni kropli - To się nie dzieje... - wystąpiła przed szereg gapiów, laleczka z brudnej porcelany, która wypadła pięciolatce z małych, troskliwych rączek, tak ona toczyła się między innymi. 

Po co oni byli... Przeszkadzali. 
Zabić, wszystkich rozszarpać swymi palcami, ich krwią ugasić płomienie. Komentowali, ich ślepia błyszczały, ślepia hien o krwawych pyskach, zębach ostrych rozrywającymi mięso i szczerzących się w uśmiechu, gdy ofiara potyka się, upada, spija własną krew i pożera własne członki, krzycząc z bólu. 
Oni nic nie wiedzieli... Nie wiedzieli jak bardzo boli dusza, jak wije się po cichu w katordze i zalewa się łzami widząc upadły dom. Czując dziwną pustkę w miejscu, gdzie umościła się mała namiastka szczęścia, które dali jej ci, przysypani gruzami. 
- Nie... 

Masochistka, tak powiedzieli, gdy wyrwała się w szamotaninę z przeznaczeniem, gdy wbiegła w niebezpieczną, płonącą, zwaloną niemalże konstrukcję. 

- Czy... Ty jesteś... - młody, przerażony policjant, mały i niknący w swym mundurze. Żałosny, strachliwy stwór. 
- Kai... To mój... To mój dom... Czego chcesz - jej głos... taki niepewny i nieobecny. 
Chrząknął. 
- Ojciec Giorgio - wyciągnął dłoń, uginającą się pod ciężarem tego co trzymał - On kazał wam to przekazać... 

Ujęła w drżące dłonie dwa długie przedmioty. Ciężkie, zimne, wypełnione dziwną energią, wibrującą w nich, chcąca się wydostać, jakby duch spętany przegniłymi łańcuchami grzechu, przykuty do ostrza. 
- Lorine... Lori... - tak... Znała te miecze, miecze posiadające niesamowitą moc - Gdzie jest Ojciec...? 
On zmieszany spuścił wzrok, kwinął głową. 

Podróżnicy w bieli ułożeni, gotowi do przeprawy przez wody rzeki życia, by dotrzeć na jej drugi brzeg. Złączeni ze sobą dziwną pieśnią wznoszącą się w żałobny firmament, idą ramię w ramię. Zimne wody odbijają się o ich skóry, znaczą czerwonymi szramami, dają im znaki tego,że powrotu już nie ma. 
Trupy ułożone w równej linii, owinięte zimnym materiałem. 

- Ach tak... - jej usta nie chciały się rozewrzeć, były jak usteczka lalki z drewna wiśniowego - Nie będę przeszkadzała. 

Weszła w tłum, wyszła z niego. Stojąc za barykadą z nędzarzy ludzkich uśmiechnęła się. Na jej obolałe usta upadły lekko, cicho słone krople. Zatrzymana w pejzażu katastrofy, uwieczniona na kliszy czasu, opadła w bezświetlną krainę własnej, małej destrukcji. 

- Giorgio... Ty durny dziadu... Przecież jeszcze cie nie pokonałam... 


Krew raziła ją swym intensywnym zapachem, słodka używka, dająca jej siłę i odwagę by codzień mierzyć się widmem obłędu w swych tęczówkach i w swych bliznach. Otaczała ją. Zdobiła ją, niczym szata o intensywnej barwie wina, zdobi królową Kier, siedzącą na tronie z mokrych ludzkich głów.

Tak piękna, tak niebezpieczna.
Tak cierpiąca, krocząc po krwawej ścieżce swego przeznaczenia, niczym po drodze róż wiodącej ją na plac śmierci. Na placu kochanka błyszcząca w dłoniach księżyca, pokryta mistycznym prochem o srebrzystej poświacie. Gilotyna, powoli odcinająca członki, sokiem jaki wyciska z ciał winnych barwiąca kwiaty. Słodkie kwiaty, trująca uroda.
Ach... No tak trucizny...

Chichot niósł się po krwawej sali, odbijał od ścian pełnych kalendarzy z kości ofiar.
- Trucizny... Słodkie miody dające śmierć - wstała z ziemi brudnej od krwi, nie jej, nie bliskich. Wrogów. Dzikich stworów otaczających ją żywym murem najeżonym kolcami przebijającymi jej pozornie delikatne ciało i spijającym z jej skóry szkarłat, kolor zdradzieckich róż - Ale co tam kwiaty... Moje metalowe dzieci są niczym drzewa najpotężniejsze! Haha... Zniszczone... Zbrukane chciwymi dłońmi... - ostatnie lustro, ostatnie z srebrzystej klatki, która doprowadziła ją na skraj normalności, klatki gdzie wiecznie śledziły ją jej własne spojrzenie, widzi jej smutne oczy, heterochromię wypełnioną żalem - Najpiękniejsza broń, idealna, jego serce biło z cudownym metalowym gruchotem... - podeszła do drzwi, jej dłonie przejechały po mistycznych wzrorach po paznokciach i szkle - Beta... Mój marnotrawny synu...
Obiła się od drzwi, krążyła niczym zbłąkany motyl o rannych skrzydłach. Unosząc ręce, niosła słowa w niebo: - Ojcze Giorgio, ja ci jeszcze pokaże, że się nie pomyliłeś. Uniosę się niczym ptak i wzlecę. Zadziobię na śmierć każdego, kto skrzywdzi mnie i mi bliskich. Rozumiesz stary durniu?! Nie zawiedziesz się na mnie.

Ile jeszcze... Ile jeszcze musi czekać by po pięciu latach stanąć u prawicy swego mistrza, bedącego jej wrogiem... Ile musi czekać by odkupić grzech istnienia...?

- Nie lubię rocznic śmierci...

***

- Lepiej ci?
- Mmm... Chyba - jego blade palce mocniej przycisnęły chusteczkę do nosa. Na bieli wykwitały czerwone plamy, abstrakcyjne niczym u artysty.
- Nie uderzyłeś się w głowę, ani nic? - materac stęknął, gdy  usiadł obok chłopaka.
- Nie... To z przemęczenia.

„Hej, Kaito, ile jeszcze będziesz ciągnąć ten teatrzyk?” 
„Tyle ile zapragnę.” 
„Ale wiesz, że jeśli zechcę mogę przerwać tę grę? To będzie zabawne oglądać jak spadasz ze sceny i roztrzaskujesz sobie czaszkę.” 
„Czemu mnie nienawidzisz, Samuelu?”
Milczenie, chwila ciągnąca się w nieskończoność długim czarnym sznurkiem.
„Wiesz jak to jest mieć nadzieję? Mieć takie małe światełko? Takie małe, które strawia, że rano wstajesz? Zresztą... Co ja się pytam... Twoje oczy... Nasze oczy chłoną każdy szczegół istnienia Badou.” 
„Obwiniasz mnie za to że mnie od ciebie zabrano?” 
„A pojawiłem się potem w twoich myślach?” 
„Owszem.” 
Tykanie zegara roznosiło się donośnie po czaszce, odbijało boleśnie, raniła.
„Ale to i tak nic nie zmieni. Obietnica została złamana. Przez twoją samolubność, trwam w zimnej, biernej krainie, a mój braciszek jest inwalidą.” 
Śmiech. Czemu płynął od tej istoty, która słucha sądu? Cichy i krótki, a jednak tak wyraźny i raniący. 
„Nasz braciszek. Pamiętasz? Przecież jesteśmy... Jak to powiedziałeś... "Rodziną". Pfff... Ta rodzina nie reagowała, gdy wyszarpywano mnie za włosy, obdzierano z łachów, gdy sprawdzano moje zdolności i zabierano mnie na służbę taniej kurwy. Wiesz co... Bolało.” 
„A myślisz, że mnie nie? Tyle, że ja niczego nie obiecywałam... To wszystko twoja wina, Kaito. Zniszczę cię...” 
„Nie dasz rady. Nie zniszczysz samego siebie” 

- Kaito...? - zaniepokojony głos docierający do niego jakby przez czarną kurtynę opadającą na jego świadomość. Głos tak znajomy... Szepczący cicho w podświadomości...

"Zaufaj mu"

Głos z przeszłych dni zadaje ból, przebija bębenki, wyciska krew z uszu.
- Wszystko dobrze... Już jest dobrze... - zgniótł chusteczkę.

Chude ramiona padły na jego szyję, zgięły się. Głowa strojna w burzę czerni przycisnęła się do nagiej, gorącej klatki piersiowej.
Usta chłopaka ułożyły słowa: - Dziękuję...
Zaskoczony, delikatnym gestem objął istotę pogrążoną w swoim prywatnym wszechświecie, zatraconą w muzyce jego serca. Zadrżał, silnym spazmem zareagował na jego gest, mocniej się przytulił, jak przytula się tonący do swego anioła stróża.
- Za co?
- Za to, że jesteś. Po prostu, że żyjesz - zacisnął powieki. Po prawym poliku spłynęła łza o lekkim zielonym zabarwieniu - Chodź ty mnie nie opuszczaj...

***

Kroki niosące się po okutym zimnym metalem korytarzu, muzyka zdecydowania. Czerwona sutanna sunęła po ziemi, po czystej posadzce, a jej nieskazitelność, gniotąc prosty materiał, przecinała czarna pochwa u boku. Kulki różańca obijały się o siebie w pozornie spokojnej pieśni świętego drewna.

- Max? Wiem, że to ty - głos po drugiej stronie drzwi.
Gestem odprawił straż.
- Siostro...
Coś uderzyło o drzwi, zsunęło się po nich, jakby trupem rzucono.
- To dzisiaj...
- Wiem.
- Więc dziś mnie zabijecie.

Serce bolało go, bólem z rodzaju tych, których leki nie uśmierzą, który nie ustaje.

- Nie.
- Więc po co przyszedłeś, Max.
- Tęsknię za tobą. Z tobą nie miotaną oddechem Szatana.
- Szatana? - zaśmiała się panicznym śmiechem - Stoisz u jego boku, zbłąkany klecho.

Naparł dłońmi na drzwi. Zimno metalu wżarło się w jego dłonie.

- Wróć, to może zyskasz odkupienie... Nie chcę Cię stracić, Kaito...




Kabom i jest. 
Trochę chyba spaprałam wspomnienia Zwłok, ale nic na to nie poradzę, da się przetrwać. 
Ja już milczę c:

5 komentarzy:

  1. ewhfbwkjdnfkjbwqdndfkfkjsjfhfbvwefnkhsfskdfbsdkhbskdjbskhdbsdhkvbsdkhbfvkhdsbvsdbvksdhbvdskhbvkshdbvkhsdvblqfncjuvhkbsdfhbvdbvhdsvbshbvhsbvhjdbvhdsbvdshbvhsdbvsdhbvwebkshbvhskdbvhdskbvhdfbvhsdfbvhjdbvdvbshdbvhjdbvhsdbvhdsbvhjdbvhsdbvhsdbvhsdfbvhsdbvhsdbvsdhbvhsdbvhsdbvhsdshd

    Tak, moja reakcja tak bardzo ogarnięta, ale no kurwa, Eio...
    Jak możesz.
    Przerywać.
    W takim.
    Momencie.
    Ale może od początku.
    Po pierwsze nie zjebałaś wspomnień zwłok, moim zdaniem są idealne. Po drugie te wspomnienia.... nosz kurwa, znowu wypisywałam cytaty i znowu zajęły mi one tyle samo miejsca, co same wspomnienia.
    To już przestaje być śmieszne.
    *gorączkowo szuka takiego "naj" cytatu*
    Kurwa, tu nic nie ma, nie ma "naj", bo wszystko jest "naj", nie rozumiem nic, zabijcie mnie, żebym nie musiała tak cierpieććććććć.
    Nie no serio no. Nie umiem wybrać.
    Chociaż... jest taki jeden, wbrew pozorom kompletnie nieopisowy, który wywarł na mnie chyba naprawdę największe wrażenie.
    "- Giorgio... Ty durny dziadu... Przecież jeszcze cie nie pokonałam... "
    Nie wiem czemu. Dla mnie to brzmi trochę jak Naoto. Taka Naoto połączona z Magato. Niby to tylko Magato chciał przewyższyć Fujimine, ale ten tak wyraźnie widoczny żal w tym fragmencie tak bardzo mi do Naoto pasuje... nie chodzi o sam motyw, a same słowa, o przekaz. Tylko o ten żal. Jest taki rzeczywisty, że aż bolesny. Nawet ja czuję ten ból, czuję go tak cholernie wyraźnie.... Piękny fragment.
    No i kurwa no, BadoKaiały są~~~~~~! Moje piękne, moje kochane, omnonomonomonomonomonomnom *-* *zbiera się w niej całkiem spory tęczowy bełt*
    Ja poczekam na szekszy i wtedy rzygnę Ci tu taką tęczą, że utopisz się pod jej naporem, niemniej ten fragment jest naprawdę kurewsko piękny (coś więcej przeklinam niż zazwyczaj).
    "- Za to, że jesteś. Po prostu, że żyjesz - zacisnął powieki. Po rawym poliku spłynęła łza o lekkim zielonym zabarwieniu - Chodź ty mnie nie opuszczaj..."
    No rzesz kurwa, tak, nie, tak, nie! To jest piękne, Badou, kurwa, nie waz mi sie Kaitusia zostawić, Kaituś chodź do mnie, ja będę wyznawać Ciebie to końca świata, nigdy nie odejdę. Chociaż nie, zostań z Baodu i się ruchajcie. Ale nie zapominaj o mnie, ja to zawsze chętnie pozwolę Ci wypruć ze mnie flaczki, przecież wiesz~
    I jakby tego wszystkiego było mało, to jeszcze ten ostatni fragment.... bosz, Kaito-ona.....................................................................................
    *wymowna cisza*
    JAKTYMISŚMIAŁAŚPRZERWAĆWTAKIMIMOMENCIENO?!
    A tak wgl to czy ja kiedyś nie powiedziałam, czegoś podobnego? Że Kaito to tak naprawdę laska? Choć może chodzi tu o jakieś inne wcielenia, albo o rodzinę.... bosz, ile teorii, nie wytrzymam w tym napięciu, DAJMINASTĘPNĄCZĘŚĆNATYCHMIASTISEKSYISIEKIERĘŻEBYMMOGŁACIĘJUZABIĆ~!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh segsy... *uśmiecha się dziwnie, bynajmnie nie dlatego, że widzi Badou z Kaito uroczo* będą... Będą hyhyhy...
      Twoja fascynacja czarnowłosym stworzeniem jest doprawdy przerażająca. Boję się o swoje życie, bo za kilka rozdziałów naprawdę mnie zabijesz.
      Ah i te słowa, które padły z ust Zwłok... One miały poruszać. W końcu mimo pozornej niechęci do swojego mistrza, ona naprawdę go kochała, był dla niej ojcem. Wiec te słowa specjalnie są przepełnione rozpaczą i żalem. Tak samo jak te, które mówi w celi, o tym że go nie zawiedzie.
      Zaskakujące... Nie zwróciłaś uwagi na urywek z rozmową z Samuelem.

      Usuń
    2. Nie zwróciłam, bo... dokładnie czegoś takiego się spodziewałam. To znaczy, wyjaśniłaś trochę, kim jest Samuel, a ponieważ pokryło się to idealnie z moją teorią, postanowiłam oszczędzić Ci mojego długaśneeeeeego wywodu. Bo po co, skoro najwyraźniej myślimy o tym samym? (przynajmniej na razie, nie wiem, co zrobisz z nim później xd)

      Usuń
  2. " jęczy szkielet kościoła" - a tu znalazłam cudne porównanie! Coś mam do tych szkieletów u ciebie... najpierw trawiaste kręgosłupy, teraz jęczące szkielety. Ale muszę to przyznać - brzmi przecudnie!
    Ale, jakkolwiek bym się starała nie mogę, no nie mogę sobie wyobrazić Badou x Kaito... zwłaszcza, ze ja nadal widzę Vocaloida KAITO... wredny umysł.
    Ale co do rozdziału~... wreszcie trochę dokładniej widać losy całej tej porypanej rodzinki(nie obraź się za epitet, ale prawda jest taka, że rodzeństwo do normalnych nie należy... delikatnie mówiąc).
    Zaczynają mi gdzieś z tyłu dzwonić stare wątki gdy widzę jak je łączysz, choć muszę chyba sobie całe opowiadanko w ferie odświeżyć, żeby mi się lepiej w głowie poukładało...
    Heine jednak dobrze widział, że Kaito zacznie się do Badou przystawiać... nie podoba mi się to *kręci noskiem* Badou jest tylko dla Heine...
    Weny~!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wracam po krótkiej przerwie na drzemce, bo nie mogłam wytrzymać xD Nie wiem po cholerę wstawałam o piątej -.-
    Urzekł mnie tytuł tego rozdziału. Jest naprawdę piękny ♥ Powoli zbliżam się do końca i to trochę... boli xD Znaczy, nie mogę powiedzieć, żeby Tułaczki jakoś szczególnie bardzo mi się podobały, no ale jednak jest w nich coś, co mnie pociąga.

    OdpowiedzUsuń